Kendrick Lamar – „To Pimp A Butterfly”

Wszystkie odcienie czerni.

2015.03.25

opublikował:


Kendrick Lamar – „To Pimp A Butterfly”

Trudno jest pisać o „To Pimp A Butterfly” bez patosu. Uroczysta atmosfera od kilkunastu dni udziela się wszystkim: słuchaczom, dziennikarzom, wreszcie samym artystom czy szerzej – środowisku muzycznemu w ogóle. Nawet Michael Chabon, zdobywca nagrody Pulitzera, chwycił za klawiaturę i w serwisie Rap Genius zinterpretował jeden z utworów Lamara. Mówi się o nowym głosie Afroamerykanów; o pokoleniowym albumie; płycie, która wpisuje się w aktualne wątki (ubiegłoroczne rozruchy w USA, podobieństwa do „Black Messiah” D`Angelo i The Vanguard), ale też wchodzi w dialog z tradycją, z dziedzictwem Martina Luthera Kinga, Nelsona Mandeli i przede wszystkim 2Paca.

Na klimat towarzyszący „To Pimp A Butterfly” wpływało nie tylko społeczno-polityczne tło, lecz także wieści, które co rusz dobiegały ze studia. Że w pracach nad krążkiem biorą udział Flying Lotus, Thundercat i Pharrell Williams; że gościnne występy zaliczą legendy: George Clinton i Ronald Isley; że na płycie znajdzie się także miejsce dla, choćby nawet symbolicznych, wokali Snoop Dogga, Bilala, Dr. Dre i Pete`a Rocka. Tematyczny rozmach albumu od samego początku szedł w parze z ambicjami stricte muzycznymi.

Ten szeroko zakrojony projekt nie pompuje jednak ego gospodarza, który – jasne – wchodzi w buty swoich wielkich poprzedników, ale co rusz ogląda się za nimi, pyta o rady, wątpi. Tak jakby sam nie do końca wierzył w tę rolę, w którą – jak rymował na „HiiiPower” w 2011 roku – wpisała go historia: „Obrazy Martina Luthera Kinga spoglądają na mnie / Malcolm X zaczarował moją przyszłość, niech ktoś mnie łapie / Jestem ofiarą rewolucyjnej pieśni”. Zamykający płytę wywiad z 2Paciem jest tego najlepszym przykładem, ale sam utwór „Mortal Man” dostarcza wielu znamiennych fragmentów, od pytań o wierność w razie ewentualnej porażki, przez wizytę w celi, w której Mandela spędził 18 lat.

Warto zdać sobie sprawę z wątpliwości, które targają Lamarem, bo to one tworzą główny nerw tego albumu, decydują o jego dramaturgii, pozwalają wreszcie rysować złożony, niejednoznaczny obraz i samego siebie, i czarnoskórej społeczności. Zresztą, oba wątki – jednostkowy i zbiorowy – splatają się w opowieści. Pojawiająca się kilkukrotnie w zwrotkach postać „Lucy” jest zarówno figurą białego krezusa, która perspektywą bogactwa psuje młodych Afroamerykanów, jak też tajemniczą, diabelska siłą, która jątrzy getta od środka, rozsadza je konfliktami i staje na drodze solidarności. Tożsamość potomków niewolników budowana jest tu i na dumie, i na kompleksach. Lamar w pewnym momencie wspomina o czarnoskórym służącym, granym przez Samuela L. Jacksona w „Django” Tarantino”. Ten pełen nienawiści do własnej rasy bohater jest dla niego symbolem całego społeczeństwa, które reprezentuje.

Na „To Pimp…” każdy wątek naświetlany jest z kilku punktów widzenia; i stąd chyba bierze się siła tej narracji. Opowieść o bezdomnym spotkanym na stacji benzynowej okazuje się biblijną przypowieścią („How Much A Dollar Cost”). Afroamerykanin, który opłakuje Michaela Browna w „The Blacker The Berry”, jest tym samym, który pośrednio przyczynił się do tragedii. By móc wyprowadzić pozytywny przekaz „i”, potrzebny był nie tylko upadek w „u”, ale też tanie, krótkotrwałe pocieszenie „Alright”. Lamar w jednej chwili mówi o sobie, ale jego pierwsza osoba może być równie dobrze opatrzona liczbą mnogą. Zdarza mu się trzeźwym, karcącym spojrzeniem objąć zgniły rynek rozrywki („Institutionalized”) lub kolorową segregację, ale też zmodulować głos, zapomnieć się w pijackim zgorzknieniu, wcielić się w głodnego rabunku przyjaciela czy demona, który wystawia na pokusę. To właśnie te mnożące perspektywy nie pozwalają nigdy zbanalizować wniosków czy wyprowadzić prostej opozycji „dobry czarny – zły biały”.

Ładunek emocjonalny i społeczny, jaki kryje się w tym albumie, jest olbrzymi. Cieszę się jednak, że Lamar nie zapomniał o tym, że muzyka powinna pozostać muzyką. Jest więc „To Pimp A Butterfly” także – a może przede wszystkim – rzeczą cholernie wciągającą pod względem aranżacyjnym i instrumentalnym. Patetyczny ton, charakterystyczny dla wielu tekstów z tej płyty, nie udziela się samej warstwie muzycznej, która nad podniosłe, zwiastujące rewolucję tony przedkłada brzmienie subtelne, głębokie i raczej kojące uszy.

To nie tradycja Bomb Squadu (może poza wściekłym „The Blacker The Berry”); na szczęście, to też nie tanie hollywoodzkie efekty w rodzaju „Hate Me Now”. Inspiracje współpracowników 27-latka z Compton płyną z innych źródeł. I trudno ich szukać na jednym amerykańskim wybrzeżu. Płaska perkusja i bezbłędny bas, które organizują sekcję rytmiczną w „King Kunta”, momentalnie przywodzą na myśl dorobek DJ Quika; już zresztą otwierający album „Wesley`s Theory” przypomina o połowie lat 90. i złotych czasach g-funku, gdy na rynku ukazywały się aranżacyjne i brzmieniowe perełki w rodzaju „Safe Sound”. Jednocześnie oba te nagrania kierują myśli słuchacza jeszcze gdzie indziej, do Altanty i kosmicznych produkcji spod znaku Organized Noise/Outkast. „Momma” to już szkoła Soulquarians: miękka perkusja łączona z soulowymi samplami i delikatną elektroniką. A przecież trzeba jeszcze wspomnieć o inspiracjach Zulu Nation, które przejawiają się nie tylko na poziomie tekstowym, ale też w muzyce, wyrastającej często z pnia Native Tongues – takie „Complexion” czy „You Ain`t Gotta Lie” miło kojarzą się z „The Renaissance” Q-Tipa lub dorobkiem A Tribe Called Quest w ogóle.

Pośród tej organicznej, zdecydowanie częściej wygrywanej niż samplowanej produkcji odnaleźć można pojedyncze ślady przypominające o tym, że mamy jednak 2015 rok, a w cenie pozostają metaliczne perkusje i psychodeliczne, rozmyte dźwięki. Gdy jednak zostają one włączone w całość, gdy rozdziera się je free-jazzowym saksofonem („Alright”) albo bulgoczącym, deep-funkowym basem („Hood Politics”), człowiek zaczyna dostrzegać w tym jakąś ciągłość. Przekonuje się, że te niby nieludzkie, zmechanizowane dźwięki są w stanie pogrążyć się w czarnym żywiole.

Singlowe „i”, umieszczone niemalże na samym końcu albumu, nie jest w ogóle reprezentatywne. Przypomina raczej, szczególnie w wersji płytowej, wybuch entuzjazmu, który długo szukał swojego ujścia i musiał przebić się przez ponure, utrzymane w średnim lub wolnym tempie nagrania. Ten hydrant nie wytryśnie zresztą na długo. Niebawem osiedle znów pogrąży się w chaosie, muzyka straci na energii, a sam Lamar będzie musiał na nowo uświadamiać swoich braci, odwołując się do 2Paca.

Czy muszę dodawać, że ten album to arcydzieło?

Kendrick Lamar – „To Pimp A Butterfly”

Aftermath / Interscope
/ Universal

Tracklista:

1. Wesley’s Theory (Feat. George Clinton Thundercat)

2. For Free? (Interlude)

3. King Kunta

4. Institutionalized (Feat. Bilal, Anna Wise Snoop Dogg)

5. These Walls

6. U

7. Alright

8. For Sale? (Interlude)

9. Momma

10. Hood Politics

11. How Much A Dollar Cost (Feat. James Fauntleroy Ronald Isley)

12. Complexion (A Zulu Love) (Feat. Rapsody)

13. The Blacker The Berry

14. You Ain’t Gotta Lie (Momma Said)

15. i

16. Mortal Man

Polecane

Share This