„Kibicuję Karze, bo ma w głosie więcej ognia, a w tekstach więcej charakteru niż wielu starszych od niej raperów” – Flint recenzuje „Deszcz”

Z Karą coraz lepiej

2021.04.29

opublikował:


„Kibicuję Karze, bo ma w głosie więcej ognia, a w tekstach więcej charakteru niż wielu starszych od niej raperów” – Flint recenzuje „Deszcz”

Kibicuję Karze, bo ma w głosie więcej ognia, a w tekstach więcej charakteru niż wielu starszych od niej raperów. Do tego na tle po macoszemu traktowanej sceny ulicznej wyróżnia się troską o to, żeby rym plótł się mocniej, a przy tym możliwie stylowo. Ale pomimo tego kibicowania pierwszy singiel, „Dreamliner”, był dla mnie tylko wodą na młyn krytykantów. Dziewczyna wjeżdża refrenem oderwanym od bitu, potem niespecjalnie przejmuje się dostosowaniem tempa do podziałki rytmicznej. Trochę rycerz bez głowy.

Po tym jak pierwszy kot trafia za płot, płyta powoli zaczyna do siebie przekonywać. Również progresem w tym, co było piętą achillesową poprzedniego „Przebudzenia” – lepszymi bitami i refrenami. W „Kiedy tracę” to właśnie świetna melodia słowa w refrenie jest głównym magnesem. W „Daj mi szczęście” autotune’owy zaśpiew Furmana dobrze bilansuje agresywną, niemal wykrzykującą końcówki wersów raperkę. „Zwykła Kara” pomyślana jest pod tym względem bardzo dobrze, gorzej z wykonaniem – czuć niepełną kontrolę nad głosem i brak pewności. Bezawaryjnie śpiewająca Karolina wydaje się być pieśnią odległej przyszłości.

Co z podkładami? Przydałyby się ksywki z wyższej półki i chyba jednak mniej kombinacji. Nie wysyłałbym w żadnym razie Kary na lekki reggaeton („Deszcz”), zdecydowanie prędzej na drum’n’bass („Zwalniam tempo”), a nad drillem się pozastanawiał (słabsze „Zanim odejdę”, lepsze „Wtedy” z odwróconymi dźwiękami i bardzo przyzwoitym featuringiem Pajcziego). Udały się wolne „Dzieci” z paroma monumentalnymi, trafionymi dźwiękami pianina, gdzie raperka z maczetą swojego głosu idzie przez gąszcz hi-hatów. Najlepiej jednak wypadają proste, ciężkie bębny z piłowaniem smyczków pod spodem w „Miej uważny wzrok” – może i to hardkorowa sztampa, niemniej dziewczyna jest wyraźnie w strefie komfortu, na tym etapie taki bit jest jej trampoliną, nie kulą u nogi.

Nie czarujmy się, wersji instrumentalnej „Deszczu” nikt by nie kupił, bo Kary słucha się po to, żeby coś z nią przeżyć, zajrzeć w te zakamarki miast, gdzie klasa średnia mocniej zaciska rękę na telefonie w kieszeni, posłuchać, co czują te dzieciaki, które wchodzą w życie z bagażem. „Jak palę jointy, to zawsze do spodu / zostało mi z poprzedniego nałogu / dobrze, że dzisiaj mi dalej do grobu (…) / patrzą się na mnie jak idę na ogół / to nie przejmuje się jak patrzą dziwnie / patrzyli jak bieda znów była w domu / niech patrzą teraz jak biznes mi kwitnie” – nawija w „Zanim odejdę”. Piekło za nią, choć za sprawą krążka znajdziecie się w świecie, gdzie czuć smutek domu dziecka i pot płynący po wykręconym po ćpuńskiej zwale ciele, gdzie słyszysz dziewczyny bite za ścianą przez tych „prawdziwych”, a policja wpada na rutynowe kontrole. Nie cytuję „Pozorantów” i „Zwykłej Kary”, bo musiałbym naprawdę sporymi fragmentami, ale to kwintesencja tego, co nazywane jest „real talk” i zarazem wizytówka prezentowanych treści. Ten głos łamie się, łapie trochę chrypy i pędzi na złamanie karku nieprzypadkowo. To konsekwencje tego, co wspomina.

Żeby nie było, że poddałem się szantażowi emocjonalnemu – nie wszystko jest idealnie. Nadal rap jest za surowy, wymaga pracy, a wraz z końcem ostatniego utworu przychodzi raczej uczucie ulgi, nie chęć puszczenia sobie materiału jeszcze raz. Kara nie reguluje obrotów w swoim flow, zawsze jest na najwyższych, przez co słuchacz czuje się zarzucony słowami. Brakuje też przypilnowania treści, tak by bez trudu móc powiedzieć o czym który numer był. Kwestie ludzkiej nielojalności i nieprawdziwości, wychodzenia z biedy i nałogów, wierności sobie, buntu wobec niesprawiedliwości przelewają się przez większość kawałków, co ułatwia stawianie zarzutów monotematyczności i chaosu. Bardzo fajnym pomysłem jest za to przewijający się przez całą płytę, działający spajająco motyw deszczu.

Ale też bierzmy poprawkę na to, że to przedstawicielka płci w rapie albo marginalizowanej, albo traktowanej protekcjonalnie (żadna tych okoliczności nie pozwala ewoluować); że mówimy o Krakowie, którzy przez wiele, wiele lat słabości lokalnej sceny nie stwarzał cieplarnianych warunków do rozwoju rapowego i niespecjalnie miał się czym chwalić. I że Kara ma dwadzieścia lat, właśnie nagrała płytę lepszą od poprzedniej, rozwija się nie wytracając przy tym w ogóle bazowych atutów. „Deszcz” nie będzie wśród moich albumów roku, przyjmuję go jednak ze stonowanym, ostrożnym entuzjazmem. Mam nadzieję, że plany StoproRap względem Kary są dalekosiężne i będę sprawdzać, co dalej.

3 / 5
Kara „Deszcz”, wyd. StoproRap

Polecane

Share This