Marcin Flint recenzuje album „Koledzy” JWP/BC

Nie ma JWP, nie ma imprezy

2020.06.22

opublikował:


Marcin Flint recenzuje album „Koledzy” JWP/BC

Nadmierna pracowitość, przynajmniej ta przekładająca się na artystyczną płodność, może być dla raperów równie niebezpieczna, co pracowitość niedostateczna. Wiele razy z ust słuchaczy rapu padało coś zasadnego w stylu „Gdyby tylko ta płyta nie miała 74 minut i zostawić na niej dziesięć najlepszych numerów…” albo „To mogłaby być fajna rzecz, gdyby nie wystrzelał się na epce i/lub mixtape’ie”. I cóż, przyznaję, że w wypadku „Kolegów” miałem sporo obaw. Ero był w zeszłym roku po wyczekiwanej latami, wypasionej pierwszej solówce i „Black Booku”. Kosi to również ta druga pozycja plus nagrane z Łajzolem, naszpikowane grami słownymi Jetlagz. Nikt z ekipy też przecież nie unika featuringów, np. Siwers wbił na płytę Miłego ATZ i zjadł mu numer. Kiedy słuchałem części promujących „Kolegów” utworów przed premierą, poczucie „gdzieś to już słyszałem”, podążania aż nadto wydeptanymi ścieżkami, było silne.

SPRAWDŹ TAKŻE: Ero JWP: „W JWP/BC staramy się przynieść sobie powód do dumy” (Flintesencja)

Kiedy jednak odpala się miksowaną po mistrzowsku, doskreczowaną przez Falcona całość, nie ma poczucia powtórki z rozrywki i JWPrzesytu. Wybrzmiewa cięte przez didżeja „Reprezentant grupy, która jest wielmożna / i przeważnie sra na to, że czegoś nie można” i „Najlepsi w tej grze to moi ziomale”, po czym jest już tylko pasja niestarzejących się w ogóle gości, fantastyczna selekcja bitów i cała masa sprytnych linijek, które napisane na kartce mogłyby sprawiać wrażenie wyświechtanych, dość naiwnych hip-hopowych rutyn, natomiast odpalone tymi głosami, tą pewnością siebie (w grupie już nie sto, a dwustuprocentową) po prostu działają. Konwersja pracy i rzemiosła w styl życia dokonuje się w każdym z tych numerów. A to co wydawało się wtórne, wrasta w całość miejskiej odysei. Inaczej siada takie „Goodfellas”, gdy trafia na wymoszczone miejsce między „Zezem” a „Interesem życia”, zaś odbiorca jest już rozgrzany.

Ulubione momenty? Na pewno Siwers, który nie dość, że znakomicie wyprodukował sobie trapowe „Bez muzyki”, to jeszcze jedzie tam jak król warszawskiego podwórka prosto ze stron „Baśki”: „Nie bimbam tutaj jak miglanc, nie zarabiam tu po to by kitrać”. Szefuje Ero, dosiadający w „Jebać” produkcji rodem z „Wu-Tang Forever” (tak Młodemu brzmią te smyczki i bębny!) i punktujący realia polityczne głosem takim, jakby Pih ostrzył mu te noże w gardle. Wrażenie robi Łajzol rzucający w „Warszawskim walczyku” zaobserwowane okiem szponta „Pomału robi się widno, wampiry tracą kontrolę / Ktoś wita nadwiślański świt cały we krwi za TOI TOI’em” na tripowy bit, niepokojącą ścieżkę dźwiękową samego środka nocy, tego etapu, gdy melanż przestaje być epicki, a zaczyna być groźny. Kosi świetnie dopełnia ten numer plastyczną zwrotką, na zgrabnych, podwójnych rymach. Sam jest zresztą najlepszym pomostem między Tede 97 a Młodym Dronem dzisiaj, wersy w „Interesie życia są” wymowne w kontekście rośnięcia w siłę i odnajdywania się JWP w realiach: „Dawne osiedlowe akcje nie straciły na wartości, / inwestycja w siebie bracie dobra jak w nieruchomości. / Moje słowa są jak cegły, znów realizuję projekt / jestem tu deweloperem, zbudowałem metropolię”. Od ławkowicza to biznesmena – trzeba było być z nimi, robić to, żeby wiedzieć.

SPRAWDŹ TAKŻE: Kosi: „Szufladka JWP – jako ostoi klasycznego brzmienia lat 90-tych jest nie do końca prawdziwa” (Flintesencja)

Siłą „Kolegów” i całej rapowej rodziny (posłuchajcie jak Łajzol przedstawia braci w numerze tytułowym) jest przekonująca, naturalnie brzmiąca synteza wtedy i teraz. Z jednej strony to cała surowość i tłustość brzmienia Falcon1-a (skity, ale też znakomite „Hej” puentowane przez Ero liniami „I to nie Closterkeller, ale na bank ortodoks / Idę swoim szlakiem, a nie zajebaną modą”), groove i samplowana gitara DJ-a VaZee, 5T z Black Moon na rzęsistym bębnie, na którym TMK Beatz postawił oszczędną, klimatyczną produkcję; to „Wszyscy chcą się bawić” prezentujące się niczym stary Volt, choć tłuściej. Z drugiej – Łajzol zawodzący autotune’owo w „A nie mówiłem” do mocno południowej kompozycji zrewitalizowanego Returners albo ciężki, mulący „Zez” Oil Beatz z mudolowanym wokalem Kosiego bez bębna pod spodem plus wspomniany „Warszawski walczyk” i „Bez muzyki”. Ciekawe są rzeczy pomiędzy rwącymi do przodu bangerami „jak kiedyś” i wycofanymi, cykającymi, ćpuńskimi numerami „jak teraz”. Szczura do szkoły starej czy nowej nie przyporządkujesz, za to poznasz po dynamice, niechęci do zbyt łatwo wpadających w ucho rozwiązań, ciągłej potrzeby urozmaicenia. Siwers potrafi zrobić rzeczy „depechowe”, w stylu mrocznego, syntetycznego popu drugiej połowy lat 80. I to wszystko pasuje, gra, najwyżej ktoś się nie zamelduje w utworze zbyt odstającym mu estetyką. Nic na siłę.

Najmocniejszy na „Kolegach” jest środek, i pewno nic by się nie stało, gdyby skubnąć jeden generyczny numer z początku i ująć trochę ołowiu z końca, ale to naprawdę dobra rzecz. Najlepsze podsumowanie napisał Ero” „Nie można nas nie kminić, tak jak Tuwima czy Brzechwy, / to JWP styl, nowy styl lat dwudziestych”. Dla młodych i starych, konserwatywnych i postępowych, zwłaszcza tych, którzy lubią rapu słuchać, nie czytać go na Geniusie.

Ocena: 4 / 5

Polecane

Share This