Med MC – „Teraz albo nigdy”

Oddając rapowi styl.

2014.03.17

opublikował:


Med MC – „Teraz albo nigdy”

Nie znacie Meda MC? No cóż, może dlatego, że nie nękał was one-shotami, coverami, szkicami zwrotek, po kilkanaście razy nie wpychał w netowe dyskusje swoich linków.
„Nagrywam płytę do was, nie będzie platynowa / bo nie będę więźniem klatki zbudowanej w waszych głowach” – uprzedza zresztą twórca. Facet rapuje długo, niemniej
siedział w podziemiu szlifując swój warsztat. Przekuł swój mało zachwycający głos w atut. Nauczył się jak postępować z bitem i co zrobić, by stawić mu czoło, a nie dać
się zepchnąć na drugi plan. Pakował na bity miejski brud równolegle z manifestami pewności siebie. Sprawdzał, jak eksponować swoją wrażliwość i wiedzę, tak by nie
wydrapać nią Wam oczu.

 

„Teraz albo nigdy” jest płytą powstającą w latach 2011-2013, okazuje się jednak zadziwiająco na czasie. Ciężki rap ograniczonego zaufania z „Lecz się”, skok od
szerszego socjologicznego spojrzenie do konkretnej historii z „syfem, którym oddycha ulica” w tle w „Ciężkim powietrzu, bądź patent na zderzanie bolesnej treści z
powściągliwą narracją i leciutkim wręcz podkładem w „Wehikule czasu” idealnie wpisują się w krajobraz po „Czarnej Białej Magii” Sokoła i Marysi Starosty. Piętnujące
ledwo odrosłych od ziemi gangsterów, prymat siłowni nad biblioteką i szpikowane wersami pokroju „Dialogi w filmach są za trudne, idiotko? / a może je zagłuszasz tak
głośno żując popcorn”, udane „Pod sufitem” recenzuje niestety czasy drapu Green Grenade`a, adorowanego kretynizmu „Warsaw Shore” i mBanku przekonującego w pożałowania
godnych reklamach, że w kinie należy bawić się telefonem.

{sklep-cgm}

Medowi i odpowiedzialnemu za muzykę Szpalowskiemu nie chodziło jednak o aktualność. Mają świadomość tworzenia dobra uniwersalnego, dlatego wers „Mogę zejść brat
dopiero jak to skończę jak Bułhakow” nie musi się kończyć hasztagiem, a treści autobiograficzne nie prowadzą do szlochania nad sobą i emo: rozmów z duchami, chęci
opuszczania galaktyki bądź przynajmniej ukrzyżowania się. Goście (Bu, Wyga, Majkel) są dlatego, że pasują, a nie bo warto ich teraz mieć. We flow rapera, sposobie
haczenia się o bębny, wydobywaniu wewnętrznej energii jest coś ewidentnie najntisowego. W bitach z kolei odzywa się Erick Sermon, odzywa się Mobb Deep, a „Perspektywy”
od efektownego pianinka uciekają w DJ-a Premiera. Nie bez przyczyny na starcie książka mówi do nas Rakim. O hip-hopowej archeologii nie ma jednak mowy. To co słyszę
przekonuje mnie, że panowie spokojnie mogą zmieniać konwencje. Producent spokojnie przechodzi od basu, który stąpa i lejącego się sampla smyczków do zimnej, ostrej
gitary, płaskiego, twardego werbla, czy brzmienia bliższego fascynacjom lo-fi niż klasycznie rozumianej „tłustości”. Emce zagęszcza rym, umie przełamać sztywne metrum,
współcześnie bawi się słowem.

 

To, co powoduje, że „Teraz albo nigdy” nie jest mimo wszystko strzałem na miarę „Najebawszy” Smarka czy „Następnego levela” Reno to bilans. Utwory przechodza w siebie,
zezębiają się klimatem, treścią, acz proporcje bywają ciut zamulujące. Przydałyby się dwa- trzy impertynenckie wjazdy na przebojowym bicie w stylu „Bujaj się” więcej.
I jedna nawijka tak jaka „A miał być chill” mniej, bowiem „chillu” rzeczywiście nie ma i szkoda. W medowym jadłospisie dużo mięsa, mało przypraw, gospodarz nie daje
odetchnąć między ciężkostrawnymi daniami. Ale to i tak uczta.

Nawiązuje Med do „bujańców bazarowych” Jeżozwierza, do tego, że „już takich nie robią” Afrontu”. Tytuł zawinął Eisowi, i niepotrzebnie, bo powinien ukraść go
Białasowi. „Teraz albo nigdy” jest skurwysyńsko stylowe.

Wersja fizyczna płyty za miesiąc. Póki co album można znaleźć tutaj:

 

Tagi


Polecane

Share This