Mick Wall – „Diabelski Młyn”

Recenzujemy biografię AC/DC

2014.03.10

opublikował:


Mick Wall – „Diabelski Młyn”

Gdyby pokusić się o stworzenie TOP 10 symboli rock`n`rolla, szkolny mundurek Angusa Younga, gitarzysty AC/DC, zająłby pewnie jedno z czołowych miejsc. Grupa, w której udziela się ten zwariowany muzyk, to jeden z najlepszych przedstawicieli zdrowego, gitarowego grania, a przy okazji jedna z najbardziej kasowych kapel świata.

Przyznam, że mam do AC/DC sentyment, bo wiele lat temu, dzięki niezwykle żywiołowemu teledyskowi do piosenki „Thunderstruck” stałem się gorliwym wielbicielem australijskiej (choć żaden z muzyków ówczesnego składu nie urodził się na Antypodach) formacji. Podobnie jak wielu moich rówieśników ja też słuchając płyt łapałem za rakietę do tenisa i „byłem Angusem”, szalejąc po pokoju. Musiałem nawet przegrać piosenki z winyla na kasetę, bowiem wstrząsy powodowały skoki igły w gramofonie… I choć minęło wiele lat, wciąż lubię co jakiś czas włączyć jeden z albumów zespołu, choć nie uprawiam już szalonego headbangingu.

I to dla takich jak ja – fanów AC/DC – powstała biografia grupy, autorstwa Micka Walla, zatytułowana „Diabelski Młyn” (w oryginale tytuł został zapożyczony od jednej z piosenek zespołu: „Hell Ain`t A Bad Place To Be”). Wall jest znanym brytyjskim dziennikarzem muzycznym, współpracującym z takimi tytułami, jak „Sounds”, „Kerrang!”, czy „Classic Rock”, PR-owcem, radiowcem i prezenterem telewizyjnym. Na muzycznej scenie jest obecny od końca lat 70., dzięki czemu ma na swoim koncie setki wywiadów, artykułów i antenowych godzin. Znany jest również ze skrupulatności, która nie zawsze podoba się gwiazdom… Pamiętacie „Get In The Ring” Guns N` Roses? Axl „wyzywał” w nim na pojedynek kilku muzycznych dziennikarzy, którzy poirytowali go swoimi tekstami. Jednym z nich był autor „Diabelskiego Młyna”.

We wstępie do książki autor zaznacza, że jest to pozycja przez zespół nieautoryzowana, co więcej – gdy próbował się kontaktować z którymś z muzyków, poprzez ich management – nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Grupa stosuje zasadę: „albo jesteś członkiem klanu, albo nie istniejesz”… Na szczęście Wall przeprowadził w przeszłości sporo wywiadów z członkami kapeli dla mediów w których pracował, widział ich koncerty, a Bona Scotta, pierwszego wokalistę zespołu, poznał osobiście w dość ciekawych okolicznościach, wyjaśnionych oczywiście na kartach książki. Pracując nad nią dotarł do bardzo wielu osób, które z grupą współpracowały na przestrzeni lat, wspierał się też przeróżnymi źródłami, wymienionymi na końcu książki: gazetowymi artykułami i wywiadami, audycjami telewizyjnymi, a nawet fragmentami programów, czy koncertów na YouTube.

Jakie jest zatem AC/DC w książce Micka Walla? Zacytowałem powyżej padające w książce wielokrotnie słowo „klan” – i taki właśnie, klanowy charakter ma ten zespół. Od powstania, 40 lat temu jest prowadzony żelazną ręką przez braci Young – przede wszystkim przez Malcolma, który jest apodyktycznym szefem zespołu, a we wczesnych latach istnienia grupy również przez George`a. George, starszy od Malcolma o siedem lat, jako pierwszy z rodziny odniósł duży muzyczny sukces, grając w formacji The Easybeats, określanej mianem „australijskich Beatlesów”. Po rozpadzie kapeli założył spółkę kompozytorsko – producencką razem z kolegą z zespołu, Harrym Vanda. Wspólnie wylansowali setki hitów, z których bodaj najbardziej znanym i kasowym jest „Love Is In The Air” Johna Paula Younga (zbieżność nazwisk przypadkowa). No i oczywiście zajęli się karierą AC/DC.

Z takimi „plecami” na pewno braciom było nieco łatwiej, nie zmienia to faktu że i tak musieli przedzierać się przez dziesiątki obskurnych sal koncertowych, z występów na żywo uczynili bowiem swój oręż (jak to jest obrazowo ujęte w książce – podbój danego terytorium polegał na bombardowaniu go koncertami). Grupa w zasadzie debiutowała trzykrotnie: najpierw w Australii, potem w Wielkiej Brytanii, a po podbiciu „starego kraju” i Europy – w Stanach Zjednoczonych. Za każdym razem był to długi i bolesny proces, a któraś z kolei spośród rozlicznych tras po Stanach zyskała nazwę „Highway To Hell”, od której to grupa wzięła nazwę dla jednej ze swoich najsłynniejszych płyt.

{sklep-cgm}

Oczywiście AC/DC to nie tylko bracia Young, to również inni muzycy, a we wczesnych latach kariery to przede wszystkim Bon Scott. Jemu w książce autor poświęca chyba najwięcej uwagi, zresztą świadczy o tym nawet podział lektury – około 2/3 przeznaczone są na pierwszych kilka lat istnienia zespołu, reszta czasom po śmierci Scotta w lutym 1980 roku. Nie ma się temu co dziwić – po pierwsze we wczesnym okresie działalności po prostu w zespole działo się najwięcej, po drugie – grupa była wówczas na fali wznoszącej, nagrywając kolejne dobre, lub bardzo dobre albumy. Wreszcie po trzecie – Scott był jedynym który miał czelność mieć własne zdanie (choć też do czasu). Jego następca – Brian Johnson, został „wtłoczony” do machiny z absolutnym zakazem wychylania się poza to, co myśli Malcolm. Z książki wynika, że Scott był tym „fajnym”, w przeciwieństwie do konfliktowego i z czasem coraz bardziej przekonanego o własnej nieomylności starszego z gitarzystów. Niestety, bycie „cool” pociągało za sobą popadanie w coraz większe uzależnienie od alkoholu i narkotyków, co przyniosło tragiczny finał w postaci śmierci piosenkarza. Warto w tym miejscu dodać, że Wall poddaje pod wątpliwość sposób, w jaki zmarł wokalista AC/DC, pisząc że przyczyną było prawdopodobnie nie tyle uduszenie się własnymi wymiocinami po rock`n`rollowej popijawie, ale śmiertelne połączenie alkoholu i heroiny. Dodaje też, że Bon, choć był coraz większą gwiazdą, czuł się pod koniec życia coraz bardziej samotny, miewał stany depresyjne i zastanawiał się nad sensem tego, co robi. A że przez większą część dni i nocy był  „pod wpływem”, w zespole zaczęły pojawiać się tarcia i nawet Angus, który uwielbiał Bona, ale był zatwardziałym abstynentem, zaczął tracić do kolegi cierpliwość.

Dogłębna analiza stosunków, panujących w zespole to duża zaleta tej książki. Wall wychodzi poza reporterski schemat, nie opisuje tylko czynów, ale stara się dotrzeć do powodów. Przytacza wypowiedzi przyjaciół zespołu, kolejnych managerów, świetnie opisuje też całą biznesową otoczkę, z której wynika na przykład, że już w latach 70. powszechne było płacenie za możliwość supportowania gwiazd. Opisuje też pozycję AC/DC w ówczesnym muzycznych światku i podejście do nich innych muzyków (Pete Townshend z The Who ich uwielbiał, a Robert Plant z Led Zeppelin nie lubił, bo uważał że są wtórni – tym samym grupa nie zagrała na słynnym festiwalu w Knebworth w 1979 roku, bo wokalista Zeppelinów się nie zgodził). Autor ujawnia też powody upadku zespołu w latach 80., spowodowane rozbuchanym ego Malcolma, który w ciągu kilku lat zwolnił osoby, zajmujące się grupą (producenta „Mutta” Langa, managerów, wreszcie wywalił perkusistę Phila Rudda), marsz ku sukcesowi na początku kolejnej dekady i wielki biznes, jakim jest zespół dziś.

„Diabelski Młyn” to znakomita lektura zarówno dla fanów AC/DC jak i tych wszystkich, którzy po prostu lubią muzyczne biografie. Bardzo sprawnie napisana, przez co czyta się ją niemal jednym tchem, niczym mafijną opowieść, tyle że osadzoną w realiach muzycznego biznesu.

Tagi


Polecane

Share This