Miło, ale bez ambicji. Recenzujemy nową płytę Kubana

„spokój.” sponsorują trzy słowa – mydło, cukier i autopilot.

2023.03.29

opublikował:


Miło, ale bez ambicji. Recenzujemy nową płytę Kubana

fot. mat. pras.

Kuban przed laty zaliczył tu wejście smoka. Sami organizatorzy Młodych Wilków nie kryli, że to dla nich czarny koń edycji, w której wziął udział. „Cozamixtape” do dziś uchodzi za jedno z największych osiągnięć rodzimego cloud rapu i przyznaję – gdzie tylko jest dym, tam puszczam „Film” Kalibra, „Kominy” Włodiego, „WTC” Guziora i Kubanowe „W moim świecie”. Albumowy debiut, „Myślisz jeszcze?” z 2017 roku, może nikogo na łopatki nie powalił, miał jednak tę nienaganną technikę, parę ciekawych pomysłów na tematy i na bity, zwiastował rozwój. I co? Do 2023 roku niemal nic.

Aż w końcu „spokój.” wjechał na głośniki wraz z wiosną. Single zwiastowały płytę środka, adresowaną szeroko, niekoniecznie do dawnych fanów, ale też niekoniecznie do fanów rapu w ogóle. Sam Kuban wyglądał w klipach, jakby chciał patrzeć uśmiechnięty z plakatów i rozumiał małolaty, które chcą autografów. Lista gościnnych występów – Quebo, KęKę, Bedoes, Szpaku, Hodak – potęgowała wrażenie krążka, który nie tylko ma przypomnieć o artyście, ale wykręcić duże liczby. Jakość brzmienia, teledysków dopełniała odczucie obcowania z czymś, co mogłoby wydać, dajmy na to, 2020. Sentymenty sentymentami, mamy do czynienia z dużą inwestycją.

Muszę uspokoić, że Kubano nie zgubił swojego firmowego, podwójnego rymu, słowa składają mu się gęsto i przy tym naturalnie. Ma też swój ujmujący (tytułowy!) spokój, bo to, że nigdy nie darł do słuchacza ani na słuchacza mordy, dawało mu sporo plusów. Płytę zaczyna od wersów „Zarobiłem na ostatniej płycie na dom / No i gdzie jest ten sos? / U dilera, na barach i w nocnym, czy co? / Nie mam wstydu za grosz”, co sugeruje, że nie będzie gryzł się w język i zamiatał tego, co niewygodne pod dywan.

I tu rozczarowanie, bo płyta to trochę nostalgii, trochę obecnego chwytania chwil i to by było na tyle, bo właściwie niespecjalnie się jest czego złapać. Można zauważyć, że Kuban zdrabnia („wypiję jak mój tatuś”, „twój idol to jest niezły ananasik”), lubi zbudować sobie zbiór odniesień (Jay, Method Man, Redman, Nas, Kendrick, Drake), ale to się na nic nie przekłada. Tych numerów nie streścisz, nie opowiesz, bo niewiele w nich jest. Czasem to fajne niewiele, jak w stylowych zwrotkach do „rubinowego wina” czy bardzo zgrabnie porymowanym, najlepszym na płycie „magistrze sztuki”. Częściej niewiele to nic. Coś bywa zasygnalizowane, nie zostaje rozwinięte, koniec.

Muzycznie zdecydowanie za dużo tu słodkich, gitarowych, podbitych trapem radiówek, których w ostatnich latach na pęczki słyszeliśmy w singlach ludzi SBM Labelu. Płyta cała lepi się od tego lukru i błyszczy od polerowania. Niby jest house w „afterze”, senne klimaty w „gdzieś wyjedźmy już”, ale to numery na tyle nijakie, że się zapomina je chwilę po odsłuchu. „magistra sztuki” już chwaliłem, niemniej spoko jest to przejścia na koniec i dobrze, że się chciało wymyślić gospodarzowi przyśpiewkę na koniec.

Dość mocno od reszty odcina się „mój kumplu” – twarde, zimne stopy, toczące się hi-haty, klimat bardziej kodeinowy niż jointowy. Szkoda tylko, że to utwór bez grama płynności, pozszywany, patchworkowy. Chemii na linii Kuban-Żabson nie ma, nikt by nie powiedział, że to starzy kumple nagrali coś po latach. I miejmy nadzieję, że pożegnamy w końcu ten dancehallowy flow Żaby i to pokraczne przestawianie akcentów.

W tekstach mydło, choć dodajmy, że pachnące. W muzyce landryna, ale przecież sięgamy po takie rzeczy, czasem chce się takich smaków. Może zatem więcej o gościach, żeby było milej. Nic z tego. Wszyscy, ale to dokładnie wszyscy na autopilocie. Słyszeliście już dokładnie takiego Que, dokładnie taki refren Szpaka, widzieliście (po wielokroć) te kartki z życia młodego Bedoesa i młodego KęKę. Czy to źle? To już sobie każdy według gustu osądzi, fakt faktem, „od serducha” zaczyna przykuwać uwagę od momentu, kiedy wchodzi Piotr Siara. Hodak mógł z kolei posadzić zwrotkę, żeby numer dojechał chociaż do trzech minut, zaś refren sobie darować. Z „rubinowym winem wytrawnym” zapraszamy do Taco Hemingwaya.

Przypomina mi się, że po „Myślisz jeszcze?” Kuban nagrywał numery. Kilka pojawiło się w sieci. Brzmiały jak wszystko wtedy, dobrze, że raper je wywalił. „spokój.” jest faktem, z którym trzeba się pogodzić i z którym pogodzić się wbrew pozorom łatwiej, niż wynika z tej recenzji pełnej zawiedzionych oczekiwań. Jest tu nadzieja na przyszłość. Kuban potrafi co nieco urozmaicić, na przykład przeskoczyć na śpiewany flow w „o świcie” i może tylko szkoda, że nie korzysta z niego dłużej niż dwie minuty, każąc zapytać „ej, ale to kawałek czy skit?”. Kuban potrafił wysmażyć parę naprawdę nośnych refrenów (początek płyty). Kuban nadal odruchowo budzi sympatię. Nie to, że chciałbym od niego od razu stoner rap na bitach Miroffa i 1988 (chciałbym), za to dało się lepiej korzystać ze swoich zalet. I nie wierzę, że rap do windy był tu szczytem ambicji. Nawet jeśli to winda na samą górę OLiS, list Youtube’a, Tidala i Spoti.

Kuban „spokój.”, wyd. dobzi ludzie

3 / 5

Marcin Flint

Polecane

Share This