Mrozu – „Rollercoaster”

Potencjał jeszcze większy, albumu znowu nie ma.

2014.03.13

opublikował:


Mrozu – „Rollercoaster”

Ciekaw byłem, co Mrozu zaproponuje po „Vabank”, gdzie swoje możliwości raczej zasygnalizował niż wyczerpał, sygnalizując słuchaczowi, w ile kierunków może popłynąć, a zarazem osiadając najczęściej na popowej mieliźnie. Facet ma ucho, głos z cienia wyszedł przebojem, toteż patrzeć na niego trzeba. Zostaje kwestia, w jakich okolicznościach to wszystko doda.

Przez pierwsze utwory, tworzony przy pomocy producenta Dryskulla i nadzorowany przez Marcina Borsa „Rollercoaster” przypomina raczej zabytkową, stylową kolejkę wąskotorową. Wita udanym „Jak nie my to kto”, brzmiącym analogowo, grubo, jak Saadiq z domieszką Zauchy i odrobiną hiphopowej impertynencji w nawiązaniach. Mrozu śpiewa jak mężczyzna, nie stęskniony za mamusią chłopiec, zaś chemia z Tomsonem jest idealna. Z kolejnym „Nic do stracenia” humor jeszcze się poprawia. Pełen motownowego wdzięku kawałek doskonale posługuje się rozbudowanym żeńskim chórkiem, krótkim pełnego ferowu dęciakiem, organami, przejście gospel jest znakomite. „1000 metrów nad ziemią” to ewidetny singiel, ze zgrabną gitarką, matową perkusją, o ile mnie ucho nie myli w starannej aranżacji wykorzystano nawet trójkąt. Refren działa, a kompozycja wypala w stu procentach. No, dziewięćdziesięciu, bo Mrozu śpiewając „unieś się nad ziemię” nad ziemię się nie unosi, to porządne, bardzo porządne rzemiosło, jednak bez boskiej iskry. Nie wiem po co w „Burn this” ten angielski, ale przyznaję, że wraz z rapem kompozycja rusza z kopyta, potem gitara elektryczna zacina jak trzeba, porządnie się tego słucha. Na tym etapie płyty jestem zresztą zadowolony – może spóźniliśmy się z tym retro i to sporo, acz to wszystko produkcją, wykonaniem, czy po prostu piosenkami silne.

No ale przecież nazwa albumu zobowiązuje. Trzeba nas wciągnąć na górę, po czym zafundować lot w dół. Numer tytułowy nie przekonuje. Łzawe pianino, breakbeat, wobblujący bas kryje bardzo polski, konfekcyjny wokal w konwencji Krzystof Antkowiak x Afromental. Ładne, posadzone na mocnych bębnach „Poza logiką” przeciąga jednak moment spadku, a zadziorny, brudny, opatrzony kąśliwą gitarą (Mrozu mógłby śmiało wykonać ten kawałek z Kim Nowak) i fajnym wejściem call and response „Huragan” sugeruje wręcz wzniesienie się jeszcze troszeczkę w górę. I wtedy lecimy na łeb na szyję: „Kuloodporny” jest za słodki i za chłodny, zimne klawisze, zimna reverbowana gitara gdzieś na dalszym planie. Taki tam zaplątany emisariusz Coldplay do szybkiego wyproszenia za drzwi. Bałagan rytmiczny i barbarzyński synth przemieszczający odbiorcę z amerykańskiej kolejki górskiej do rodzimej kolejki podmiejskiej każe o „Ogniu” zapomnieć. Kończące „Story” to rutyna z sytntetyzowanymi smyczkami, ciężkimi jak ołów bębnami i wypuszczonym gitarowym solo. Milion pierwsze podejście do amerykańskiego, mainstreamowego r`n`b, kolejne fiasko.

{sklep-cgm}

„Rollercoaster” odbieram jako udany w 70 procentach, tym bardziej irytuje mnie fakt, że zabrakło cierpliwości – paru wieńczących dzieło, dobrych numerów a przede wszystkimi próby zespolenia krążka. Potrzeba udowadniania wszechstronności wzięła górę nad chęcią przygotowania albumu z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, bo sporo utworów sygnalizuje, że całość mogłoby mieć sporą tzw. „replay value”. Mogłoby. Do czeterch razy sztuka?

Polecane

Share This