Nasir drugi wielki, czyli jak starzeć się z godnością

Parę akapitów o tym, że na „King’s Disease II” król Nas jest zdrów jak ryba.

2021.08.10

opublikował:


Nasir drugi wielki, czyli jak starzeć się z godnością

fot. mat. pras.

Obsesyjne czekanie na „Dondę” Kanyego pokazuje, że 2021 potrzebuje w Stanach swojego rapowego zbawcy. Krótko mówiąc, jest monotonnie. Na liście ulubionych płyt słuchaczy lądują kolejne wydawnictwa Griseldy i kolejne rzeczy Muggsa, aż za dużo dyskutuje się o płytach pośmiertnych, uwaga ucieka z Ameryki w stronę chociażby Wysp. I wtedy wchodzi Nasir z drugim „King’s Disease”, znowu z Hit-Boyem przy boku. Ktoś powie „drugie części prawie nigdy nie są lepsze”. Ja powiem, że tu akurat jest jak z „Ojcem Chrzestnym” czy „Gwiezdnymi Wojnami”.

Zacznę od bitów, bo flow Nasa nie zawodziło raczej nigdy, a tekstowe mielizny szło puścić mimo polskich uszu. Dobrze jest od otwierającego „The Pressure”, zwartego na pierwszym planie, rozmytego na drugim, z przejściami nie pozwalającymi na chwilę nudy. „Death Row East” to melodia, chwytający od razu nieszablonowy rytm i nie dla każdego ucha oczywisty ukłon w stronę Zachodniego Wybrzeża. Rolę i pomostowy charakter produkcji pokazuje najlepiej „Rare”, wjeżdżające wolno na ciężkich bębnach, kończące się już natomiast rozpędzonymi hi-hatami i łomoczącym basem.

Najwięcej ciekawości wzbudzają numery z gośćmi i nic dziwnego – w „EPMD 2” oprócz Sermona i Smitha wpada Eminem, a w „YKTV” A Boogie Wit Da Hoodie i YG. W czasie wizytacji uwaga jest ukradziona gospodarzowi. Em serwuje półtorej minuty wyczynowego rapowania najwyższej próby, które wydaje się trwać w nieskończoność. Przeskok we flow po trzeciej minucie wydaje się już tak zbyteczny, że Mathers brzmi tu jak parodiujący go Lil Windex. Umiejętności należy szanować, niemniej kawałek został rozjechany na miazgę. Z jakiegoś powodu Nasir zagęścił tylko koniec swojej zwrotki, nie całą. Tak szczerze, to wolałbym, żeby Erick i Parrish powymieniali się na mikrofonie dłużej. A „YKTV”? Boogie na luzie i z mnóstwem melodii ślizga się z tunem po bębnach, YG połowę zwrotki mamrocze, drugą połowę skamle, chemii z Nasem starcza na refren.

Wszystko, co na „King’s Disease 2” najlepsze zaczyna się w drugiej połowie płyty, wraz ze „Store Run” i soulowym samplingiem położonym na miękkim basie. Jones w końcu wydaje się u siebie. „Moments” i „Composure” można słuchać dla samych dęciaków, „Count Me In” dla samego groove’u. Absolutnym szefem jest osobiste „No Phony Love” – organiczne, ciepłe, robione z szacunkiem i miłością dla czarnej muzyki, pokazujący, że hip-hop jest po prostu jej częścią, a Hit-Boy i Nas nie grają na siebie, grają dla dobra płyty. Najlepszym gościem okazuje się Lauryn Hill wznosząca „Nobody” poziom wyżej bez grama wokalnych ekstrawagancji i prostym rymowaniem.

A sam Jones? Nawija z perfekcją właściwą największym, z Rakimem na czele. Ferrari nie przesłania mu tego, co dzieje się w poprawczakach, ego nie zabrało umiejętności przyznawania do błędów. Umie rzucić światło na te karty historii hip-hopu, którym brakowało przypisów („Death Row East”), skinąć w stronę Sister Souljah, Muhammada Alego i Spike’a Lee („Moments”). Jego nostalgia nigdy nie jest dowodem słabości. Słucha się go uważnie, gdy w „Store Run” pyta o to, co się dzieje, gdy królowie nie dostrzegają swoich potencjałów i gdy w „Nobody” diagnozuje upadek społeczny, vibe zabity internetem i ogłupienie nagłówkami.

Gdyby ktoś mi powiedział parę miesięcy temu, że Nas nagra album mieszczący (przynajmniej jak na razie) w ścisłej czołówce roku, to… bym mu uwierzył. Upilnowany przez Kanyego Westa „Nasir” z 2018 roku miał zaledwie 26 minut, za to był dobry, miejscami zaś rewelacyjny. Zeszłoroczne „King’s Disease” i przez featuringi, i przez dobór podkładów, i wreszcie za sprawą formy samego gospodarza pokazało, że Jones nie jest przynależny poprzedniej epoce, że jest w grze. Druga część mocno przewyższa jednak oczekiwania i każe wrócić do niekończącej się dyskusji o GOAT – raperze wszech czasów. Muszę ochłonąć, ale Nasa nie słuchało mi się tak dobrze od… „Illmatic”? „Had to inspire them again like I didn’t already”? Zrobiłeś to, stary.

Marcin Flint
Ocena: 4/5

Polecane

Share This