Palmer Eldritch – „Nagrania dla Androidów”

Droga do post-hiphopu.

2014.02.03

opublikował:


Palmer Eldritch – „Nagrania dla Androidów”

Nim przejdę do sedna, proszę pozwolić na krótką retrospekcję. W 2006 roku ukazało się „Laboratorium” Młodzika. Marek „Pro” Gluziński kojarzony z Blend Records pod nowym szyldem Qulturapu pomógł początkowi producentowi z Jeleniej Góry zebrać na jednym krążku co bardziej awangardowych nawijaczy. Tym sposobem wywrotowiec Dany z drapiącej sumienia jeszcze w latach 90-tych Poemy Faktu wystąpił obok eksperymentalnego Czykity, a więc znanego później z projektu Niwea i solowej płyty Wojciecha Bąkowskiego. Pulę osobową dopełnili młodzi gniewni. Skończyło się na płycie nierównej, niespójnej, przesadnie przemądrzałej czy ekscentrycznej, ale do dziś intrygującej. I w te buty wszedł właśnie producencki duet Palmer Eldritch.

 

Z dawnego „laboratoryjnego” składu pozostał Kidd, dziś szef net-labelu Skwer i wydawca albumu, oraz jego kompan Faczyński. Kompozycje też mocno się różnią, bo podczas gdy Młodzik adaptował to co działo się w Def Jux, Ninja Tune czy Anticonie trzymając się powyginanych nieco, hip-hopowych ram, tam Raph z diganem szpanują eklektyzmem aplikując bitom kwaśną gitarową mgłę z lat 90-tych, brzmienia organów z lat 60-tych, powarkując noisem, wyciszając się ambientami. Intencja wydaje się za to podobna. Gadanie uwypukla emocje, abstrakcje czy antyestablishmentowy przekaz. Muzyka ma mieć klimat, czasem uwierać, ale zawsze pozostawać muzyką.

 

Nie będę ukrywać, że „Nagrania dla Androidów” mają dla mnie za dużo przeładnionych dźwiękowych pejzaży, miarowo bijących, zdumiewająco bezsilnych, nie do końca przystających do całej reszty bębnów, ostentacyjnych skoków od niedosytu do nadmiaru. Taki urok Eldritchów – lubisz albo nie. Niewybaczalnym grzechem jest jednak brak pomysłu na płytę, bądź przynajmniej nieumiejętność uwydatnienia go. Rap hardcore`owy i egzystencjalny, w bicie i poza nim. Opowieści slamerów, śpiewany kawałek wokalistki, a nawet spóźniony o jakieś dziesięć lat pastisz bragga i walk freestyle`owych. Jest tu wszystko, tylko nie wiadomo po co – okładka Marcina Podolca, bądź fantastyczno-naukowy namedropping niewiele podpowiadają.

{reklama-hh}

Krążek jako całość się nie broni, ratuje go moc poszczególnych numerów. „Taki sen” z Estragonem (twórcy współpracowali wcześniej przy epce „Olbrzym”) pokazuje coś dokładnie odwrotnego niż kawałki z Mateuszem Andałą i Romanem Boryczko – ucieka od schematu intrygująco co prawda napisanej (tu zwłaszcza Andała), po czym wyklepanej jak na lektora niskobudżetowego filmu przystało, opowieści z brzdąkaniem w tle, która musi dojść do końca, żeby z kompozycją coś się w końcu zaczęło dziać. Kidd pokazuje w „Stalkerze” rozćwiczony już trochę flow, dostarczając numer silny poszczególnymi wersami, jak również wydźwiękiem całości. Bezwzględny, konsekwentny styl Jeżozwierza oplata „Trzeci stygmat” zdradzając stabilną, wysoką formę tego mistrza ceremonii. Dobrze wypadł nieznanyklarenz, z rapem frapującym nieregularnością, niemniej płynnym, przejrzystym w metaforach, komunikatywnym. Wyraz irytuje się konstruktywnie i obrazowo, ma nośny refren, wokal nagrany lepiej niż na większości poprzednich produkcji, i tylko ognia w bicie brakuje, bo gitara zadziorna, ale całość stłamszona.

Kiedy PE starczy sił, żeby twardą ręką swój krążek wyreżyserować, pokazać Cruzowi które z deathgripsowych szarży mają sens, a które przesuwają go ku śmieszności, powstrzymać Kecaja przed próbą śpiewania, wyrwać Faczyńskiego ze średnio atrakcyjnej dla słuchacza obojętności czy wreszcie na parę dłuższych chwil wyjść poza towarzystwo ze Skweru, wtedy potraktowani zostaną poważniej. Na razie to wciąż podjazdowe badanie słabo znanego gruntu przez młodych twórców, którzy odwagi i wyobraźni mają więcej niż możliwości. Niby całkiem fascynujące, niemniej ja na razie wracam do tego co miało być serwowaną przez duet przystawką przed daniem głównym, zeszłorocznego, ambient-hopowego „Hum”.

 Kliknij, aby posłuchać płyty.

Polecane

Share This