Pelson – 186 dni

Buntownik i entuzjasta.

2014.06.19

opublikował:


Pelson – 186 dni

W naszym ostatnim wywiadzie Pelson przyznał, że czuje „chęć i potrzebę”, by nagrać wspólny album z Eldo. Słuchając ostatnich dokonań członka Molesty, trudno być zaskoczonym tą deklaracją. Lata mijają, a Pelson staje się bardziej Leszkowaty niż sam Leszek. I tu informacja pierwsza: wszystkim, którym podobał się wydany właśnie „Chi”, pewnie przypadnie do gustu także „186 dni”. Tak samo zresztą jak poprzednia EP-ka, „3854 i 3 kroki” z 2012 roku.

Wszyscy przecież wiemy, jakie mogą płynąć korzyści z obcowania z Eldoką. Pióro natychmiast nabiera charakteru i zdrowego, odpornego na trendy i tanie chwyty tonu. Język przyswaja pewne nawyki, metafory i porównania, składnię; to rzutuje rzecz jasna na sposób postrzegania rzeczywistości: zachłanną ciekawość i pariasowy bunt. W większości przypadków pozwala to w udany sposób balansować między ulicznym folklorem, wdychanym na spacerach, a liryzmem pielęgnowanym w domowym zaciszu.

Wydawałoby się, że otrzymujemy w ten sposób portret jednego z najlepszych tekściarzy w polskim hip-hopie. I tak pewnie jest, a jeśli nie najlepszych, to na pewno najdojrzalszych. Tyle że Pelson przejął nie tylko zalety Eldoki (choć nie chcę przesądzać, kto na kogo bardziej wpływał; na pewno oczywiste jest podobieństwo w stylach), lecz również wszystko to, co psuje przyjemność odbioru tego typu rapu. Macie w pamięci tytuły utworów z „Chi” – aż zanadto wyszukane, zupełnie nieadekwatne do treści? Na „186 dniach” również przytrafiają się wersy, podczas których nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Doskonale potrafię się wczuć i zrozumieć dziecięcy wręcz entuzjazm takich utworów jak „Wagary”, „Jak nigdy wcześniej” czy „Lubię tam wracać”, ale rowerowe wyścigi z kometami, wzory szybujących jaskółek czy smaki dzikich mirabelek brzmią cokolwiek pretensjonalnie, jeśli nie groteskowo. Zestawione z łykami Finlandii, jointami na dachu i antysystemowymi wtrętami demaskują własną sztuczność i nieadekwatność. Takich momentów jest niestety więcej niż kilka – moim faworytem jest tu zdecydowanie: „Dziś piszę pracę życia, księżyc moim promotorem” – co pokazuje, że ta miejska poezja nie do końca trzyma się kupy.

{sklep-cgm}

Kolejny zarzut, który można postawić również Eldo: teksty tekstami, ale jednak słuchamy muzyki i od rapera wymaga się czegoś więcej niż tylko pisania tekstów do bitu. Chociażby lepszego warsztatu. Pod tym względem Pelson wypada chyba nawet gorzej od swojego warszawskiego kolegi. Eldo sprawia przynajmniej wrażenie świadomego własnych ograniczeń. Pelson natomiast ładuje się na bity, których nie potrafi udźwignąć, i niepotrzebnie kombinuje z wersami: tu odejmie jakąś sylabę, tu niepotrzebnie doda, przez co końcowy hasztag mu się rozlatuje (patrz np. ten z Markiem Hłaską w „Jak nigdy wcześniej”). Dotykamy tu problemu, na który – przyznam szczerze – nie znam dobrej odpowiedzi. Na ile przeciętny technicznie MC (a za takiego uważam Pelsona) powinien trzymać się tradycyjnych ram rapowania, a na ile próbować przezwyciężać własne ograniczenia?

W przypadku „186 dni” (jak zresztą poprzedniej EP-ki) członek Molesty w kilku momentach skłaniał się jakby ku temu drugiemu rozwiązaniu i dobiera sobie bity tyleż sympatyczne, pogodne i harmonijne, co w wielu rozwiązaniach (szczególnie perkusyjnych) nieoczywiste. Byłbym rzecz jasna głupcem, gdybym chciał skarcić tutaj DJ Torta. Ten wykonał fantastyczną robotę. Niewielu potrafi w tak subtelny sposób zagrać elektroniką i klawiszami, mało kto wie, jak sprawić, by wokalne sample brzmiały ciepło i naturalnie. Niejednokrotnie te nowojorskie inspiracje rzuca na gnącą się pod ciężarem hi-hatu perkusję (upalone „Porwane myśli”). Słychać w tym w równiej mierze Just Blaze’a i Binka, co The Heatmakerz i Cool & Dre. A całość rozpoczynają wymykające się powyższemu opisowi, masywne „Wagary”.

Do pewnego momentu z (prostą) przyjemnością obserwowałem rozwój Pelsona, bo wydawał mi się on naturalny, spójny i konsekwentny: począwszy od „Sensi” przez powrót Molesty i Parias po ostatnią EP-kę. „186 dni” stanowią rzecz jasna kontynuację tamtego krążka z 2012 roku, ale nie potrafiłbym sobie wyobrazić kolejnego materiału w tej konwencji entuzjasty/buntownika – tyleż szlachetnej i poczciwej, co już z lekka przewidywalnej.

Polecane

Share This