Pola Rise – „Anywhere But Here”

Electro-pop w najlepszym światowym wydaniu.

2018.01.12

opublikował:


Pola Rise – „Anywhere But Here”

foto: mat. pras.

Nostalgiczny, czasem wręcz nierealny, a przez to bardzo „skandynawski” klimat stworzony przy pomocy dźwięków powstałych na styku electro-popu i alternatywy. A do tego świetna, światowa produkcja, nieoczywiste teksty i wyjątkowy głos autorki. Wszystko to sprawia, że debiutancki album Poli Rise to płyta bardziej niż udana. Jeśli więc lubicie takie elektroniczne, ale bardzo „czułe”, kobiece brzmienia to jej „Anywhere But Here” jest płytą właśnie dla Was.

Zjawiła się znikąd trzy lata temu. Zaczarowała kilkoma utworami z EP-ki „The Power of Coincidence”, a potem – po serii promocyjnych koncertów, w tym m.in. występu na Open’erze w 2016 roku – zniknęła na wiele miesięcy. Już wiemy dlaczego – przygotowywała i nagrywała swój pierwszy, pełnowymiarowy studyjny materiał. Czy warto było czekać na te dźwięki? I to jak! Ale po kolei…

Po wspomnianej, wydanej własnym sumptem EP-ce, na której znalazł się m.in. znakomity numer „Did You Sleep Last Night”, Pola zebrała znakomite recenzje. Pojawiły się porównania do Björk, Lykke Li czy Banks. Pewnie trochę na wyrost, czy raczej na „zachętę”. Ale kiedy z nią rozmawiałem, jakieś półtora roku temu, to przyznała się, że jej idolką, wręcz muzycznym guru jest – nieco zapomniana u nas – Pati Yang. Podobnie jak autorka znakomitej, wręcz pionierskiej na naszym rynku produkcji w klimatach electro-pop, czyli kultowej „Jaszczurki”, również Pola swoja karierę prowadzi „na dwa fronty”. Czyli nagrywa i koncertuje równie intensywnie zarówno w kraju, jak i zagranicą. To świetny pomysł na zbudowanie własnej marki. Ale przecież nie wszystkim się to udaje. Wydaje się jednak, że dzięki sporemu talentowi, ogromnej pracy i świetnym artystycznym kariera autorki krążka „Anywhere But Here” rozwija się na „zachodzie” znakomicie.

Pola niemal od samego początku pracuje z naszymi i „obcymi” producentami. I koncertuje tu i tam. Już podczas trasy promującej EP-kę „The Power of Coincidence” dała ponad 100 występów – w tym wiele z nich zagranicą. W jej portfolio pojawiły się festiwale i kluby na Litwie, w Niemczech, Islandii, Austrii, Wielkiej Brytanii, Korei Południowej i we Włoszech. Wraz ze swoim koncertowym zespołem zagrała jako support Selah Sue, GusGus oraz Karin Park. Również jako jedyna polska artystka została zaproszona do realizacji własnego Deezer Session – podobnie jak Ed Sheeran, Selah Sue czy London Grammar. A jeden z utworów znalazł się na amerykańskiej składance „BalconyTV” wśród najlepszych wykonań live z całego świata. Całkiem sporo, jak na (wciąż) debiutantkę. A jednak chyba nie tylko ja mam wrażenie, że w naszym kraju Rise to nadal artystka nie tylko niedoceniana, ale również szerzej nieznana.

Może dlatego, że nie zaczynała ona swojej kariery w jednym z telewizyjnych, muzycznych talent-show? Może to efekt ignorowania przez nią takich imprez, jak nieszczęsne Opole czy eliminacje do równie kontrowersyjnego konkursu Eurowizji, które – bez względu na wyniki – zawsze gwarantują „fejm”. Paulina Miłosz buduje swoją „karierę” inaczej – bardzo konsekwentnie i cierpliwie. I za to należy się jej ogromny szacunek. A za wydaną właśnie płytę „Anywhere But Here” wielkie brawa.

„Ta płyta to lekcja, która nauczyła mnie, ze nie da się uciec przed samym sobą. Poszukiwałam wciąż tego ‘lepszego’ miejsca. Oczywiście okazało się, że to nie miejsce warunkuje moje samopoczucie. I niezależnie od tego, gdzie będę, wszędzie toczy się ta sama walka. To trochę zbiór historii, które podczas tej podróży mnie spotkały. Ale w największym skrócie jest to płyta o uciekaniu” – mówi o swoim debiutanckim krążku wokalistka. Powstał on we współpracy z producentami z różnych stron świata – takich, jak: ROBOT KOCH, kolektyw NECTOR, LOXE, EMIJI, MANOID i Janek Pęczak. Nagrywając go Pola odwiedziła Nowy Jork, Londyn, Kopenhagę, Berlin, Dublin, Turyn, Seul, Reykjavik i Oslo. Co – jak twierdzi sama artystka – nadało to nagraniom unikatowego, niepowtarzalnego brzmienia.

Faktycznie. Muzyka na „Anywhere But Here” ma to co „coś”, co sprawia, że intryguje. I urzeka. Właśnie ten spójny, lekko oniryczny klimat – w połączeniu z ładnymi melodiami – sprawia, że to więcej, niż tylko kolejna płyta z tak pięknie rozkwitającej u nas sceny electro-pop. A zwłaszcza tej w kobiecym wydaniu. Dość powiedzieć, że położenie albumu Poli na półce, tuż obok np. ostatnich wydawnictw Natalii Nykiel, Xxanaxxu (na czele z Klaudią Szafrańską) czy nawet Rosalie. nie będzie wcale pozbawione sensu!

A co do samej muzyki – na krążku dominują raczej spokojne, subtelne, elektroniczne brzmienia. W mniej lub bardziej piosenkowym wydaniu. Jak w „Breathe” – z obowiązkowymi i bardzo trafionymi smykami. Słychać wyraźnie, że artystka lubi Björk, o czym świadczą odrealnione, może nawet lekko ambientowe „Highway” czy „The Greatest”. Zdecydowanie bardziej dynamicznie, basowo robi się w znakomitym, singlowym „Hear You”, który śmiało mógłby się znaleźć na jednej z płyt Röyksopp. Moim ulubionym utworem jest jednak rozwibrowany, osadzony na dubstepowym podkładzie „Carousel”. Chyba, że chcecie posłuchać, jak Pola radzi sobie w duecie z Sebastianem Storgaardem z islandzkiej grupy Slowsteps w „No More”?

Co tu dużo mówić. Czy raczej pisać – znakomita płyta. Nie przegapcie jej.

Artur Szklarczyk

Ocena: 4/5

Tracklista

1. Go Slow
2. Hear You
3. No More ft. Slowsteps
4. Highway
5. Blackstar
6. Breathe
7. Fear
8. Sand
9. OhOH
10. Carousel
11. Silence
12. The Greatest

Polecane

Share This