ROBERT GAWLIŃSKI – „Kalejdoskop”

"Dokąd zmierzamy bracie? Nie ma złych dróg" - to słowa z otwierającego płytę "Kalejdoskop" utworu "Grey". Wygląda na to, że dla Roberta Gawlińskiego złych dróg faktycznie nie ma i na każdej potrafi sprawnie się poruszać.

2010.05.14

opublikował:


ROBERT GAWLIŃSKI – „Kalejdoskop”

Kalejdoskop dźwięków, z których Robert zbudował swoją piątą solową płytę, zaskoczy tych, którzy oczekiwali od niego wysypu poprockowych przebojów na miarę „O sobie samym”, na przykład. Aż tak chwytliwych i zapadających w pamięć piosenek za wiele tu nie znajdziemy. Ślad kojarzonej z Robertem przebojowości zostawiają po sobie niezwykle pogodny w klimacie „Kalejdoskop bardo”, okraszona pięknymi smyczkami „Natura zła” i może „Porywisty wiatr”, choć ten ostatni radosną aurą z pewnością nie epatuje.

Gawliński skręcił w stronę alternatywy, z której w końcu się wywodzi (na pewno wielu pamięta jeszcze znakomity zespół Madame), a także w stronę rockowych i popowych utworów mających korzenie w latach 60. oraz psychodelii.  Na płycie słychać głównie garażowo brudną lub psychodelicznie rozmywającą się gitarę, na której wspaniale gra nie lada spec, Maciek Gładysz (idealnymi przykładami są znakomite kody do piosenek „Grey” i „Grzesznicy”). Gitarzysta nie szarżuje, dźwiękami zarządza oszczędnie, z wielką maestrią i wyczuciem proporcji. Zamiast sztucznych, bezdusznych nowoczesnych klawiszy, mamy organy Hammonda czy elektryczne pianino Rhodesa. Ładnie upiększają piosenki smyczki oraz instrumenty dęte, dawkowane ze znamionującym muzyczne doświadczenie kompozytorskim umiarem (doskonałym przykładem zanurzony w orientalnym klimacie „Tuareg”). Głęboko i naturalnie brzmi perkusja, na której gra rutyniarz Andrzej Rajski.

Leszek Biolik jako producent wykonał wspaniałą pracę. Ustawił oldschoolowe brzmienie, dzięki czemu słuchając „Kalejdoskopu” nie mamy wrażenia obcowania z bezdusznym „produktem” wycyzelowanym w supernowoczesnym studiu do mikroszczegółu, lecz z muzyką, która robi wrażenie tym, że jest po prostu prawdziwa, zagrana przez żywych muzyków. Czerpanie z tradycji popu, rocka czy rocka alternatywnego tylko pisze się Gawlińskiemu na plus. Współczesnym słuchaczom trzeba przypominać, że taki Oasis nie stworzył nowej jakości, wbrew temu, co niektórzy twierdzą. Że jest ktoś taki, jak Bob Dylan, że wiele muzycznych arcydzieł wyszło spod ręki Johna Lennona (echa twórczości obu mistrzów są tu słyszalne). Owszem, Robert oddalił się nieco od mainstreamu, zrezygnował z nadmiernej słodyczy w piosenkach, nawet w balladach, które na „Kalejdoskopie” są bardziej indie niż pop. Ale wciąż potrafi pisać piękne melodie, a w jego tekstach jest sporo mądrych spostrzeżeń na temat życia, pod którymi większość z nas może się podpisać.

Krążek nie jest dziełem pozbawionym słabych momentów. Takim na pewno jest nijaki „Basquiat”, do tego zaśpiewany po angielsku z manierą kojarzącą się z Bono. Robert powinien dać sobie spokój z nagrywaniem piosenek w języku Szekspira. Najlepiej wypada posługując się mową ojczystą, o czym na pewno sam doskonale wie. Indiepopowa „Księga zdarzeń” też na dłużej w naszej pamięci nie zostanie. Ale i tak „Kalejdoskop” można uznać za płytę udaną, z paroma bardzo dobrymi piosenkami (do już wymienionych dodać można autobiograficznych „Grzeszników”), pełną ciekawych pomysłów aranżacyjnych. Gawliński pokazał, że wciąż stać go na wiele i że potrafi słuchacza zafrapować.

Polecane

Share This