Soulpete ­ „Soul Raw”

Pierwszogatunkowy hip­-hop eksportowy

2014.05.28

opublikował:


Soulpete  ­ „Soul Raw”

Trudno nie bić brawa i nie czuć dumy.  Otóż producent z Lublina, miasta, które w skali kraju nigdy rapową potęgą nie było, ściąga na siebie uwagę słuchacza współpracując z raperami (wówczas) niezależnymi – Bonsonem, Flintem, członkami Rap Addix. I potem, gdy się już o nim mówi, nie nagrywa wcale undergroundowego odpowiednika „Kodeksu”, żeby zczesać kieszenie tych kilkuset odbiorców.  Zamiast brać jałmużnę od firm odzieżowych udających labele, wiąże się z malutkim, lokalnym EtRecs.  Mierzy w  zagranicę finalizując album producencki z imponującą zagraniczną obsadą . Udaje mu się – mamy kompakt, wersję cyfrową i winyl!

{sklep-cgm}

OK, na „Soul Power” nie ma może Joeya Badassa, jest za to Oddisee który pojawił się na jego słynnym „Summer Knights”. Nie ma Black Milka czy Seana Price`a, występuje  natomiast Guilty Simpson tworzący z nimi zespół Random Axe. Blu miał na głowie swój wydany tydzień temu krążek, gdzie roi się od featuringów takich jak Fashawn, Prodigy czy Evidence, a jednak znalazł czas by uświetnić płytę Lublinianina. Na podkłady Piotra wjeżdża Supastition, Pacewon (Outsidaz!), Hassaan Mackey. Ci goście wiedzą czym dobry bit pachnie, płynęli po produkcjach Illminda, Nicolaya, Denauna Portera, Apollo Browna… To taka prezentacja jakby ktoś chciał szydzić, że wciska się na nam anonimów w randze gwiazd…

Jeżeli chodzi o muzykę, zapomnijmy o kompleksach. Soulpete spisuje się w oleistych,  stłamszonych acz emanujacych podskórną energią numerach, gdzie stopa z werblem bije wściekle na przemian, zaś skrecz chłoszcze. Rytmika może być barbarzyńska, za to precyzja w cięciu sampla znamionuje artystę, a wyczucie jest już po prostu afroamerykańskie, jakby importowane z Detroit. Piękne są przejścia od Pete`a masakratora, do specjalisty od harmonii, tnącego próbki w sposób podkreślający, a nie zaburzający flow niesionego przez perkusję numeru. Porównajcie sobie „Raw Talk”, będącego niczym wspomnienie militarnej operacji przeprowadzonej w zeszłym roku z Jeżozwierzem, do niespiesznego, czarującego smyczkami, miękkimi bębnami, miękkim basem „Dreams Hold On” czy leciutkiego, zdradzającego fana urokliwych, muzycznych ramotek „Power is the name”. Uwielbiam powtarzające się, wysunięte na pierwszy plan motywy – ostro brzmiące organy w „Still S`N`W”, harfę w ” Hood Shit” , a nade wszystko wibrafon w „Rhymes on Random”. Tu producent pożyczał od Dire Straits i wszystko poukładał tak, że można zapętlić na cały wieczór, zaś pod jego koniec całość i tak będzie poruszać. To zresztą duża zaleta muzyki „Soul Raw” – szybko chwyta, długo trzyma, daje staremu brzmieniu trochę nowego posmaku. Żaden skansen, żadna kopia.  100% Soulpete.

Na tym tle stosunkowo blado wypada emceeing, zwłaszcza faworytów. Nie zawodzi na pewno Oddisee, jawiąc się jako mc nieszufladkowalny, głosem i wrazliwością przypominający może trochę Andre 3000, skłonny do urozmaicania swojego stylu.  Poza tym trzeba jednak chwalić przede wszystkim mniej zasłużonych. Dawka nonszalancji u M.A.R.S.-a, napięcie przystające do wjeżdżającego na psychikę podkładku w kawałku AWAR, Ozay Moore, który z nudziarza i wannabe Q-Tipa w „What You Love” robi się fajnie przyspieszającym, dobrze śpiewającym gościem toczącym się po ołowianych perkusjach „Step Ford”. To wszystko fajne. Za to Blu i Supastiton prezentują się totalnie rzemieślniczo, Pacewonowi charyzmy starcza do refrenu (z kolei Hezekiah częstujący nas np. sekwencją „penis / anus/ haters”  w refrenie daje popis),  w ciemno zamieniam też Guilty Simpsona na na przykład Lil Fame`a ze Sticky Fingazem, żeby ten rozpracowany niskim głosem bit dostał tej potrzebnej mu agresji i wreszcie zapłonął. Smiff-N-Wessun wbrew deklaracjom nie są już żadnymi „rewolucjonistami z getta”. Znacznie ciekawiej słucha się Dominique Larue bo weszła w relację z muzyką, daje coś osobistego, zamiast po prostu odrobić pracę domową. Serio, fajniejsze wersy potrafią płynąć z gramofonu Ace`a niż z ust legend.

Wiem, że zaczyna to brzmieć jakbym się namaszczonym na polską płytę roku „Soul Raw”  ciut rozczarował. To nie tak. Album w każdym miejscu jest (co najmniej!) dobry, zaś autor dołącza honorowego miejsca wśród naszych producenckich „światowców” obok Kut-O i Metro, unieśmiertelniając się momentalnie. Ale czekam aż wyjdzie wspólny projekt Soulpete z wspomnianym przed chwilą Metro – niech to będzie nasz Jaylib. Aż zatankowani dobrą muzyką, wciąż głodni Rap Addix obgryzą każdą kosteczkę z mięsa świętych krów sceny. Czekam aż Piotrek będzie miał jeszcze szersze możliwości współpracy z cudzoziemcami i z taką kartą przetargową jak recenzowany album będzie mógł być wybredny. Jednym zdaniem – gratulując bardzo porządnej roboty czekam na klasyk.

Polecane

Share This