SUPERHEAVY – „Superheavy”

"A miało być tak pięknie..."

2011.09.23

opublikował:


SUPERHEAVY – „Superheavy”

Recenzując poprzednie wydawnictwo członka SuperHeavy – Damiana Marleya, pełen entuzjazmu stwierdziłem, iż płyta „niebawem zawojuje listę Billboard zapewniając autorom kolejne statuetki Grammy”.  Co prawda, na liście najpopularniejszych amerykańskich płyt wspólny album Nasa i Junior Gonga zadomowił się na parę tygodni, ale co do Grammy – skończyło się jedynie na udzieleniu wywiadu w Grammy Museum w Los Angeles… To wszystko. I chociaż nadal twierdzę, że „Distant Relatives” świetnym albumem jest,  to niewykorzystanym w pełni pod względem komercyjnym. Ale tym razem zamiast wróżyć z fusów – przyjrzymy się samej grupie (i przy okazji kontrowersyjnej genezie projektu).

Według oficjalnych notek prasowych, pomysł na stworzenie Super Grupy narodził się w umyśle Dave Stewarta podczas jednego ze spacerów po ekskluzywnej posiadłości współzałożyciela Eurythmics. „Wdrapałem się na szczyt góry i nagle poprzez liście drzew przebiło piękne słoneczne światło. – opowiada Stewart. – Miałem wizję różnych nurtów muzyki z wielu zakątków świata, które mogłyby stworzyć pełnoprawną całość”. Według nieco odmiennej wersji wydarzeń, podobne światło co na Karaibach trafiło Dave Stewarta podczas rozmów z szefostwem gigantycznego koncernu Nokia… . Czy plotki o powstaniu SuperHeavy na potrzeby kampanii reklamowej finlandzkiego producenta komórek są prawdą? Nie nam to oceniać: w końcu z tych planów nic nie wyszło.

Mimo tego, zabawa i tak była przednia. Luksusowy jacht wypożyczony od współzałożyciela Microsoftu służył muzykom równie dobrze, co studio nagraniowe, jak i miejsce do libacji. A. R. Rahman ostrożnie wyprzedzając pytania dziennikarzy zdobył się na słowa: „Wszyscy relaksowali się popijając drinki, poza mną, bo ja nie piję”. Ze względów wiary indyjski kompozytor, autor ponad 100 ścieżek dźwiękowych, musiał czuć się w towarzystwie rozbrykanych gwiazd niemrawo. I chociaż wydaje się to absurdalne, czuć to na krążku. Wkład Rahmana nie za bardzo pasuje do klimatu SuperHeavy.

Wielu zachodnich krytyków zastanawia się co staremu Jaggerowi uderzyło do głowy na stare lata. Zamiast zająć się przygotowaniami do reaktywacji The Rolling Stone z okazji zbliżającego się 50-lecia istnienia grupy, Mick zabiera się za dziwaczne eksperymenty i bezcelowe podróże. 68-letni frontman Stonesów najwidoczniej po dziś dzień musi czuć uraz do współzałożyciela grupy, Keitha Richardsa. Artyści nie pałają do siebie sympatią, po tym jak Keith w swojej autobiografii wniósł zastrzeżenia co do wielkości przyrodzenia Jaggera… . I tak o to Panowie z powodu dumy i rozdmuchanego ego rezygnują z ogromnych pieniędzy, dając fanom kolejne powody do niezadowolenia.

A jak wygląda płyta SuperHeavy? Mnóstwo nieskładnych indywidualności, ogrom inspiracji muzyką świata, odwołania do wielu kultur oraz przede wszystkim różnorodność stylistyczna. Wszystko to jednak gryzie się ze sobą. Są oczywiście mocniejsze fragmenty; utwór „Rock Me Gently” niczym żywcem wyjęty z „Distant Relatives” (wręcz czekałem na wokal Nasira), „I Don’t Mind” z powalającym zaangażowaniem Joss Stone (na pozostałych kompozycjach angielka została sprowadzona do egzotycznego ozdobnika) oraz otwierający album kawałek „SuperHeavy”, dający nadzieję na całokształt. Niestety złudną nadzieję. A miało być tak pięknie… .

Niestety, nawet pięknie zrealizowany film z gwiazdorską obsadą i gigantycznym budżetem przekraczającym roczny dochód wszystkich mieszkańców  Trynidadu i Tobago, bez ciekawego scenariusza i doświadczonego reżysera okaże się klapą, o której za parę lat nikt nie będzie pamiętał. Czy ten sam los spotka SuperHeavy? Mieliśmy już nie wróżyć z fusów… .

***

Od redakcji: autor powyższego tekstu zastrzega, by nie podchodzić do niego jak do typowej recenzji, ale quasi-recenzji.

Polecane

Share This