Taco Hemingway – „Wosk”

Dobry prognostyk przed długogrającym albumem.

2016.07.27

opublikował:


Taco Hemingway – „Wosk”

Sześć premierowych, wydanych z zaskoczenia utworów to wystarczająco dużo, by na kilka dni Taco Hemingway mógł zawładnąć internetem. Niewykluczone, że lada chwila, a do zachwyconych fanów dołączą także sceptycy. Ci, których dotychczasowa twórczość warszawiaka raczej nie przekonywała, a których masowa euforia być może zachęci do sięgnięcia jest „Wosk”. Bo warto.

Najpierw jednak o tym, czemu zagorzali kibice Taco będą – ba, już są – usatysfakcjonowani. Po pierwsze jest znów bardzo warszawsko. „Tu znów pioruny oraz deszcze na Żoli/ Dworzec Gdański ciągle tęskni za Bowie’”, tymi słowami rozpoczyna się płyta, a później spacer jest kontynuowany ulicami Śródmieścia, przez Agrykolę i Mokotów. Taka trasa pozwala na obserwacje, które mogłyby się znaleźć na poprzednich płytach: „Jestem głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia/ Mimo to relacjonuje wszystko/ Wszystkie posiedzenia, każde wyjście, kino, szybkie piwo/ Jeszcze szybszą miłość”. To za sprawą tego typu wersów Taco przestaje być wyłącznie lokalnym bohaterem, a staje się narratorem wszystkich wielkich miast.

Na „Wosku” jednak gospodarz nie tylko przechadza się dobrze sobie znanymi miejscówkami. Także jeździ, na przykład po Brukseli, gdzie próbuje odczarować rzeczywistość i znów spojrzeć na nią wzrokiem naiwnym jak trener Arsenalu Londyn, Arsene Wenger („BXL”). Częściej jednak jego auto przemierza Polskę wzdłuż i wszerz. Jeżdżąc od koncertu do koncertu, spotyka się z fanami, zgarnia hajs i cieszy się ze swojej coraz mocniejszej pozycji w branży. Jeśli ta EP-ka służy czemuś poza zaspokojeniem głodu fanów, to właśnie temu: by móc opowiedzieć na głos o swoim sukcesie. Dać wyraz dumie, że oto czas spędzony w podziemiu nie poszedł na marne.

W sumie to się cieszę, że takie przechwałki padają tu, a nie na zapowiadanym na jesień albumie „Marmur”. Zbyt wielu jest na naszym rynku pyszałków, którzy ledwie musnęli OLiS-u, a już mają poczucie, jakby wygrali życie. Ambicje Taco sięgają zresztą o wiele dalej. „To dla Was siedzę nocą i modyfikuję kanon” – na takie rymy możecie jeszcze natrafić u innych raperów. Ale który z rodzimych hip-hopowców zdobyłby się na deklarację: „Nie chcę być nowym 2Pakiem, chcę być nową Nosowską”?

Swoją drogą, to jest być może szczególnie intrygujące u Taco, że potrafi i rzucić nawiązaniem do KęKę czy Rasmentalismu, i przywołać Republikę lub Kabaret Starszych Panów, i puścić oko do fanów Dawida Podsiadły. Facet wpycha się ze swoją muzyką w zbyt wiele szczelin, by ot tak go zignorować. A już na pewno nie powinni go zlewać hip-hopowi słuchacze. Niech „Wosk” będzie dowodem etosu pracy i ciągłego rozwoju. Poprzednim razem, recenzując „Umowę o dzieło”, wytykałem Taco warsztatowe braki. Sukces w branży najwyraźniej mu służy, bo rymuje jakby pewniej, dobitniej akcentując wyrazy i dynamiczniej wchodząc w bit. Wydaje się, że nieoceniona była w tym wypadku praca Borucciego, który wspomógł Rumaka, dotychczasowego producenta Hemingwaya, i nieco rozruszał warstwę muzyczną. Kilka osób zdążyło już zwrócić uwagę na inspiracje muzyką Drake’a, ale zapewniam, że pozostają one w granicach dobrego smaku. Najważniejsze, że uskrzydlają samego gospodarza.

Polecane

Share This