Talib Kweli – „Gravitas”

Podwójna korona Kweliego.

2014.02.01

opublikował:


Talib Kweli – „Gravitas”

Dwa albumy jednego roku? To nigdy nie wydawał się szczególnie dobry pomysł. Z tym, że ostatnią działalność nowojorczyka da się zamknąć w dwóch słowach otwierających zresztą kapitalne „Violations” – „championship music”!. Słynie Talib z wysokiego głosu, wyćwiczonego offbitowego flow i tekstu zachwycającego konkurencję od Jaya Z po 2Chainza. Jego styl nawijania, przez niektórych określany nawet mianem monotonnego, był narzędziem. Teraz to śmiercionośna broń.

Pasja w zbudowanym na świetnie pociągniętym gitarowym samplu i łoskoczącej perkusji „Demonology” jest niczym koncentrat, który inni mogą sobie w domu rozwodnić. Zmiany tempa w nawijaniu w „New Leaders” wychodzą tak, jakby MC wychował się na południu Stanów. Trzeba też usłyszeć jak ta meandrująca rzeka słów pięknie uspokaja się w bliskiej Jazzy Jeffowi, soulującej końcówce krążka. Do tych nadal nieprzekonanych: zacznijcie od kawałków na bitach brata Madliba, czyli Oh No, bo właśnie te nieregularne, pełne nieoczywistych rozwiązań, niełatwej do ujarzmienia rytmiki i zbijających z tropu przejść podkłady najdobitniej stanowią o wartości rapera. Co z tekstami? Krytycy recenzując „Prisoner of Conscious” nastąpili nawijaczowi na odcisk, toteż „Gravitas” przynosi tu wszystko co najlepsze – od pisanych z wyczuciem portretów, przez umiejętnie spojrzenie na to co dzieje się mężczyzną i kobietą, po szaloną żonglerkę nazwiskami w napiętrzonych metaforami przechwałkach czy wreszcie erudycyjną niemalże diagnozę Ameryki. Co tu dużo mówić, skoro otwierający kawałek nie pozostawia żadnych złudzeń. „To będzie najprawdziwsze gówno jakie słyszałeś / linczuję raperów, są powieszeni na każdym z moich słów” – mistrz, na pełnej swobodzie klecąc później gry słów pozwalające skoczyć od Mardi Gras do Häagen-Dazs, od Jose Canseco do Prosecco. Czapki z pieprzonych głów.

{reklama-hh}

Czego chcieć więcej? Może dobrych gości? Mamy tu wysłanników Wu-Tang Clanu i The Roots, obiecujących Underachievers (podopieczni Flying Lotusa) i rapowego księcia Mississippi – Big K.R.I.T.`a. Bity? Znajdziemy w nich melodię wyłaniającą się z buzującego funka, ale też rozlewającą się przestrzeń czy analogową głębię, fantastyczne wokalne ozdobniki, drobne zabawy z syntetycznym basem. Zwrotów akcji jest mnóstwo, produkcja jest mało wtórna i zaskakująco intensywna. „Art Imitates Life”, rozczłonkowany uderzeniami clapów, sztukowany patosem pożyczonym z jakiejś muzyki do filharmonii błyszczy chyba najjaśniej.

Jestem winny czytelnikowi wyznanie, bo mało które nagrania ukształtowały mnie tak mocno jak Black Star czy pierwsze Reflection Eternal, a „Eardrum” uważam za wzór hiphopowego albumu. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że „Gravitas”  – w odróżnieniu od poprzedniego, też bardzo w mojej opinii udanego „Prisoner…” – jest w stanie przekonać tych podchodzących do Taliba Kweli z rezerwą. Tak, jest aż tak dobre.

Polecane

Share This