Spinache: Przeszkadza mi wtórność, ta głównie dla zysku albo z braku pomysłu jak coś zrobić inaczej

Autor albumu "799919" gościem najnowszej Flintesencji


2019.12.23

opublikował:

Spinache: Przeszkadza mi wtórność, ta głównie dla zysku albo z braku pomysłu jak coś zrobić inaczej

Foto: W. Ekonomiuk / CGM.PL

Marcin Flint: Dzień dobry. Flintesencja. Tym razem gość, który jest tu od ponad 25 lat. Boże, jak to strasznie brzmi. Ale już w dalszym toku wywiadu strasznych rzeczy nie będzie. Dlatego, że Spinache wydał całkiem pozytywną płytę, która nazywa się „799919”.

Spinache: Brawo!

M.F: Całkiem dużo cyferek. Ale zapamiętałem.

S: (śmieje się )

M.F: Cyferki to chyba nie było to, co cię w życiu kręciło najbardziej?

S: Nigdy. Rzadko. Nie jestem ani cyfrowy, ani ustrukturalizowany tak bardzo. Z wiekiem i doświadczeniem powoli się ta struktura buduje i inwestuję w to, żeby budować tą strukturę – nawet taką w życiu codziennym. Ale tak realnie nie interesowały mnie nigdy cyfry za specjalnie. Są cyfry, które mnie integrują (śmiech). Ale tak 799919 premiera nowego albumu. Nowego to też ciekawie brzmi.

M.F: Tak, paradoks nie? Nie tak nowego.

S: śmiech

M.F: Przez to, że chociażby moda zawsze zataczała koła i cóż tylko patrzeć jak klimaty, które masz w beatach na tym albumie będą wracać, o ile już trochę nie wracają i o ile kiedykolwiek sobie gdzieś poszły.

S: Może wracają, może jest większa odbiorczość teraz na rynku na takie rzeczy z powrotem. To bardziej chyba o to chodzi. Bo przecież to nie jest tak, że zniknęła taka estetyka.

M.F:To chyba nigdy tak nie było.

S: Dobrze sobie radziła zawsze. To znaczy rynkowo może trochę gorzej ale jak chodzi o jakość i dostępność towaru, to był on dostępny.

M.F: Ale to chyba zawsze było z tymi podziałami. Nawet w tych epokach literackich to nie było tak, że kończył się Renesans przychodził Barok o nagle ciach.

S: Jak żyletką.

M.F: Że wszyscy twórcy nagle zaczynają pisać albo ci, którzy pisali nagle wcześniej umierają. Chyba wszytko to gdzieś trwa równolegle względem siebie. W tym gdzieś siła tego rapu również jest, że on tyle odnóg jest w stanie w tym wszystkim zachować.

S: Prawda. Ogólnie rapu mówisz, nie?

M.F: Tak.

S: No, zdecydowanie. I to myślę, że gdybyśmy spojrzeli od samego początku od 70-tych lat na rap i tyle wcieleń ile on już miał do dziś i odnóg i to ciągle mieści w sobie. To wszytko jest zaskakujące, a w zasadzie niczym się to nie różni od jazzu, rocka, szeroko rozumianej muzyki tanecznej. Wszędzie mamy multum różnych rozwiązań na to, jak to powinno wyglądać. Każdy bierze ten środek wyrazu i sobie żegluje nim jak mu jest wygodniej. Bądź idzie totalnie z trendami i traci siebie w tym. Też jest tak.

M.F: Ty gdzieś byłeś tą osobą, która szła równolegle przynajmniej kilkoma drogami. Nie było tak że czułeś, że ten rozkrok jest za duży, że tracisz równowagę?

S: Nie, nigdy. Zawsze jeżeli to odbiegało od tego co robiłem wcześniej, to tylko dlatego, że ja zawsze miałem ciągotę do tego żeby rozwijać się mocno. I mierziła mnie stagnacja i takie – mówi się na to odcinanie kuponów, różnie się na to mówi. Dla mnie zawsze jak było coś interesującego, pojawiało się na świecie, to mnie to automatycznie inspirowało. I tak jestem mega osadzony w klasyce – szczególnie jeśli chodzi o rap, to te lata 90-te są moim DNA rapowym. Z drugiej strony działo się tyle ciekawych rzeczy: Rock Wilder, Timbaland, to co J Dilla przyniósł itd., to co się rozwijało, że trudno było zostać w tym co było w 95 i nigdy z tego nie wyjść. Oczywiście są ludzie, którzy zatrzymali się na wcześniejszym etapie niż 95, są też tacy, którzy w ogóle tego okresu – ani lat 90-tych nie są w stanie percypować. Ja zawsze miałem tak, że gdzie mi się podobało tam sobie szedłem. Tym bardziej, że na początku, to ja jestem gdzieś z artystycznej rodziny, muzycznej rodziny. Ja słuchałem bardzo rożnej muzyki w dzieciństwie i przez lata cokolwiek mnie intrygowało to wchodziłem w to. I wiesz, czy to były rzeczy punkowe, rockowe, jakiekolwiek to mnie to przyciągało i inspirowało. Stąd nigdy nie miałem poczucia, że to źle, że idę w jakąś inną stronę. Zawsze szedłem za tym co czułem, a nie za tym, co może intelekt i może rynkowe myślenie by podpowiadało.

M.F: Jesteś z lat 70-tych, no z samego końca. To wynika z tytułu płyty.

S: Załapałem się jeszcze.

M.F: Ale pamiętam jeszcze czasy, gdzie te lata 70-te były tym uświęconym okresem, gdzie nie tylko trzeba było samplować z winyli, ale jeszcze samplować z winyli z lat 70-tych.

S: Było tak?

M.F: Tak. Był taki fetysz, etos w środowisku w Warszawie, w którym się przynajmniej bujałem. Miałeś to poczucie, że lata 70-te są tymi szlachetniejszymi, bardziej kreatywnymi, a 80-te to plastik, radiowa papka, bla bla bla.

S: Nie. Jarałem się 80-tymi zawsze. Czy to był George Michael, czy… Wiesz, było tyle dobrej muzyki w latach 80-tych, 70-tych, 60-tych, 50-tych, więc nigdy nie miałem takiego podziału, że tam to ooo! Tam to świętość a tu to fe. Poza tym wszyscy, którzy w jakiś sposób rewolucjonizowali muzykę wychodzili poza jakieś ramy i używali tych nowych narzędzi, czerpali z tych nowych brzmień. Czy w jazzie, czy wiesz każdy tam brał sobie coś z tego nowego i wkładał do tej swojej twórczości. Mówię o tych ludziach, którzy gdzieś szerzej o tym myśleli, szerzej na to patrzyli. Bo zawsze, wiesz na końcu jest to narzędzie i muzyka albo jest dla ciebie ciekawa albo nie jest ciekawa. Jeżeli próbujemy jakieś takie bardzo sztywne ramy przyjąć to zawsze to będzie inaczej, niż to co jest ciekawe, bo sztywne ramy to sztywne ramy. Winyle – wow! Bo dlaczego samplować z kaset. My samplowaliśmy z kaset, z VHS, bo nagraliśmy sobie coś z zagranicznej telewizji i potem z tym całym syfem, który był w VHS samplowaliśmy. Nawet taki sampelek jest w intro do mojego albumu.

M.F: Nie, no przestań przecież wiadomo, że wszytko grał wam tata kolegi z zespołu.

S: Mówisz o Pawle Serafińskim? Grał rzeczywiście bardzo dużo. Grał piękne solówki i dużo innych tematów, które łączą się z tym moim początkiem w rapie. Może nie początkiem, bo w zasadzie ja beaty zacząłem robić gdzieś w 93 roku, 94, może w 92 nawet jeszcze. Takie pierwsze jeszcze, na keyboardzie. Ale jeśli chodzi o ten strzał, początek „Thinkadelic”, czyli 96,97, to zdecydowanie Paweł był ważną postacią. Jest nadal. Dużo wiedzy otrzymałem od niego i jest to do dziś takie fundament, który bardzo doceniam.

M.F.: Z ironią to przed chwilą mówiłem.

S: No pewnie.

M.F: Teraz to by było absolutnym sztosem i komplementem, jeśli chodzi o tracklistę, żeby mieć takiego gościa na pokładzie. A wtedy, to było tak, że ludzie podchodzili jakby to było coś wstydliwego. Kuriozalne czasy.

S: W ogóle ludzie schizowali rożne rzeczy tak naprawdę. Zupełne abstrakcyjne już wtedy dla mnie. Obecność w mediach mainstreamowych, to całe środowisko było jakieś takie awkard dla nich. A my po prostu tam szliśmy, mieliśmy muzykę, chcieliśmy ją pokazywać. Fuck it. Nieważne gdzie. Pewnie mielibyśmy jakiś limit, bo nie poszlibyśmy do audycji disco polo, bo jaki byłby sens? Z drugiej strony może jako kij w mrowisko…? Albo po prostu nawet zaoferowanie poszerzenia obszaru, w jakim ludzie się poruszają, jeśli chodzi o odbiór muzyki. Może to byłoby ciekawe. Ludzie mieli fazy swoje, pomysły, historie. Chwytali się skrawków tego, co zobaczyli ze Stanów Zjednoczonych i na tych skrawkach budowali jakąś filozofię, te ramy, o których wspominałeś, które totalnie nie miały żadnego związku z faktycznym stanem, tego jak te inspiracje ze Stanów przychodziły. Ta odległość jednak dużo nam zabierała z informacji, tego jak rynek wygląda. Że to faktycznie tam i tak był biznes muzyczny jak chodzi o kreowanie tych wszystkich postaci. Dopiero po latach się dowiadujemy, że tam częściowo to był biznes tylko. Co nie jest niczym złym, bo jest to część kreacji, nie? Tylko jak myślę o tym, że te pomysły na to jak to faktycznie jest, to było dla mnie takie ymmmm, tam się spinać o to. O co?

M.F: Wtedy byliście w innym wieku i podejrzewam, że czytać to wszytko zwłaszcza że wiedzieliście tak naprawdę ile wkładacie w to serca i ile was to wszystko kosztuje. To spotykać się z tą falą niezrozumienia płynąca wtedy z mediów, to musiało być trudne żeby to przewalczyć. Umiałeś się wyzbyć tego poczucia, że masz w sobie tą drzazgę i ropa się zbierał wokół?

S: Nie wiem o czym mówisz.

M.F: Nie było tak? Wiesz, pamiętam Klan, który pisał że: oni tacy przystojni są, chłopaki z Molesty nie są tacy przystojni, to lepiej.

S: Były takie kwestie też podnoszone?

M.F: Tak, tak.

S:Jaaaaaa.

M.F: Nie wiem kto was tak okłamał, ale…

S: Trudne sprawy. Dziś to byłoby w „Trudnych sprawach” (śmiech )

M.F: Dziś mogliby Wam napisać przeciwnie, że jesteście nie dość przystojni.

S: Dokładnie. Oczywiście, że to jest trudne jak masz 18 lat i dostajesz tego typu sygnały z obszarów, który cię interesuje jak chodzi o przyjęcie, akceptację. Bo wychodzisz z jakąś swoją wrażliwością do świata i dostajesz taki slap, drugi slap, punch, nie? I na pewno to było trudne. Nie ma dwóch zdań. Z jakiegoś powodu to było tak, że Thinkadelic przez dwa lata nie wydawał kolejnej płyty po pierwszej fali takiej krytyki. Natomiast to też nie jest tak, że była wyłącznie krytyka. Była ta część, nie wiem czy wśród dziennikarzy, czy w ogóle wśród artystów, która w stu procentach nas przyjmowała i ceniła to co robimy. I też ten inny kierunek, który mieliśmy. Z perspektywy czasu, to jest śmiesznie jak spotykam ludzi, którzy wtedy strzelali do nas z jakimiś takimi tematami, a dziś kłaniają się nisko i mówią: tak, tak teraz to wiem, że robiliście dobrze i bardzo przed wszystkimi i bardzo za wcześnie.

M.F: Wiesz, to wszytko jest gdzieś zabawne, bo pamiętam jak rozmawiałem z Pyskatymi, czyli było nie było z gościem z tego zespołu, którego środowisko rzucało w was jajkami na Bemowie i on powiedział, że Edytoriał miał brzmieć zupełnie inaczej, że tam było dużo granych rzeczy, że była żywsza muzyka, ale wjechał kanon sampla i oni się nawet wstydzili tego, że są tacy za organiczni, zbyt instrumentalni, że trzeba było sztywniutko sampelek ba bębny. Dopasować się .

S: Czyli jakiś sposób układania się pod oczekiwania odbiorców był, nie? I myślę, że dużo osób szło tym trendem. Pojawiło się WWO, można tak wymieniać, i nagle wszędzie pojawiały się jak grzyby po deszczu zespoły, które kopiowały ten styl. Totalnie kopiowały. Zresztą to się nie różni od tego co się dzieje dziś, tak naprawdę. Zawsze jest tak, że łatwiej pójść taką drogą nie? Jak coś się sprawdziło, to róbmy to.

M.F: Rozmawiałem z Jaśkiem Wygą, ale ten głos pojawia się też u innych weteranów łódzkiej sceny, że to był czas kiedy żeście się śmiali z tej prawilności i sztywności warszawskiej, z tego całego Elo rapu.

S: Ja bym tego tak może nie osadzał, że mamy łódzkich weteranów, którzy się wtedy śmiali z warszawskiej sztywności. Bo ten rodzaj przekazu i muzycznej – nie wiem jak to nazwać- prostoty pewnej muzycznej przejawiał się wszędzie. Oczywiście można powiedzieć, że taką najmocniejszą manifestacją była scena warszawska, ale to wszędzie się przejawiało. Miało rożne barwy, bo wiadomo że Łódzi była kojarzona z nami, potem z Ostrym, czyli z trochę innym graniem, ale w Łodzi też się zdarzali tacy artyści. Może artyści to trochę na wyrost.

M.F: (śmiech)Troszeczkę. Ale to też wydaje mi się, że już w innym pokoleniu trochę. Bo jak…

S: No tak, trochę młodsi byli od nas.

M.F: Młody Zeus to już był ZIP Skład ten klimat bardziej. Dopiero z czasem mu się odmieniło jak poszedł w funky, w soule. Gdzieś wymagało to twardego kręgosłupa i twardego tyłka, żeby wtedy móc robić swoje.

S: To chyba zawsze wymaga. Wiesz?

M.F: Myślę, że teraz są zupełnie inne czasy, chociaż i tak i nie. Z drugiej strony możesz mieć pospolite ruszenie hejterów -dobrze strumieniowanej, pokierowanej.

S: Co przerabiasz.

M.F: Na własne życzenie.

S: Wiem, że świadomie to robisz, to nie jest przypadek ale fajnie się na to patrzy jak jakiś pyłek, co może spowodować, jaką lawinę.

M.F: Te lawiny też mają swoje korzyści. Lawina kojarzy się z czymś co niszczy.

S: Nie, to zawsze jest jakiś ruch energii. Zawsze dobrze to robi. Pozwala oczyścić i jest to impuls do wymiany zdań. Na ile jest to możliwe, oczywiście.

M.F: Vixen ostatnio mi mówił, że najgorsze co może cię spotkać, to obojętność. Bo obojętność jest śmiercią, a tam gdzie jest różnica zdań, skrajnie jaskrawa, zawsze jest pole do przeciągania liny, dyskusji.

S: Też na albumie mówię o tym, o Yes Man’ach, którzy klepią cię po plecach i mówią że jest super, a potem się okazuje, że jak odejdziesz dalej spojrzysz na to z perspektywy, to się okazuje, że wcale nie super, średnie, wtórne, znowu to samo. Fajnie otaczać się ludźmi, którzy z jednej strony dają ci docenienie i pokazują co im się podoba u ciebie ale z drugiej strony pokazują i są w stanie ci zakomunikować, że coś jest średnie, słabe. I to też nie jest tak, że trzeba iść za tym głosem, bo może ty na tyle masz to uziemione, że wiesz że to jest dobre, niezależnie od ich opinii. Ale może czasami warto posłuchać i zobaczyć, czy czegoś tam nie ma dla ciebie. Czy nie ma tam jakiejś informacji. Także, tak. Ja lubię w bliskim otoczeniu mieć ludzi, którzy po prostu nie tyle hejtują, tylko jeżeli mają krytykę to mi to mówią i czasami otwiera mi to oczy.

M.F: Tak, tylko trzeba zapadkę w głowie przestawić, że może jednak nie każda krytyka jest hejtem.

S: Co bym polecał każdemu raperowi w Polsce i twórcy. Często jak słucham nawet moich znajomych to mam wrażenie, że przydałby im się ktoś taki kto im powie: nie, no co ty! Bez sensu.

M.F: Ale to niestety jest tak, że jak ludzie są na tym etapie, że przydałby im się ktoś taki to już nie są w stanie go słychać, bo wiedzą lepiej. To jest ten problem.

S: To prawda. Ale to jeszcze jest temat producenta, jako temat polski, gdzie nie ma producenta. Ja np. Arek Deliś robił z płytą na legalu Slums Attack i Peji, że gdzieś tam ten element ogarnięcia tego z innej perspektywy niż artyści się przydał. Pozwala to odłożyć na bok rzeczy, które nie są aż tak jędrne, treściwie, smakowite. I to jest fajna funkcja, która nie występuje w Polsce prawie, a jest bardzo ważną funkcją. Bo sam wiem, kiedy jestem w procesie twórczym, nie mam przestrzeni żeby spojrzeć na to z boku. Oczywiście z wiekiem i z doświadczeniem nabywam tej zdolności, bo potrzebuje jej, żeby doprowadzić projekt do końca i zobaczyć, czy czegoś mi tam brakuje. I fajnie jak w międzyczasie pokazuje tam to komuś i ktoś mówi: o to fajne, a tu może ten refren to nie tak. Ale taka funkcja zdecydowanie, myślę że szczególnie młodszym ludziom, mogłaby się przydać.

M.F: Z drugiej strony rozmawiałam z wieloma artystami, którzy pytani o to czy wydawca, bo producent wykonawczy – te słowa rzadko padają w naszej branży – pytałem czy wydawca miał jakiś wpływ na płytę, to niemal po drugiej stronie była obraza. Nie, no co ty! Wpływ na płytę?! Nasze uświęcone dzieło, nasze dzieciątko? Chyba żartujesz?! Tak, jakby to była Biblia, gdzie niczego, ani jednego ustępu, nie można wyrzucić. Gdzieś to jest też ciekawy dylemat. Bo z jednej strony jest ta wolność, która jest paliwem rapu, że nie będzie nam się decydent – widziany zawsze stereotypowo jako smutny pan w garniturze- wtrącać. A z drugiej strony, ktoś mógłby podpowiedzieć chłopakom, którzy nie mają tego know how branżowego.

S: To jakbyś szedł do studia nagraniowego i miał realizatora, który ci nie zwróci uwagi na jakiś błąd językowy, albo jak coś zasepleniłeś. Po to pracujesz z kimś, kto jest w stanie wychwycić ci to na bieżąco i tę uwagę dać i to poprawi finalny efekt. Chyba, że zależy ci na tym, bo to jest środek wyrazu. Chyba że chcesz zaseplenić, chcesz zabełkotać, nie? Wtedy wiesz, że chcesz tak zrobić. I na taką uwagę mówisz: tak ma być. Ale to można podejść do tego w ten sam sposób. Niech mi on nic nie mówi, on jesteś przyciskania „record” – nara. A tak naprawdę często się zdarza, że fajnie, że ktoś ci powiedział. A tak naprawdę fajnie nagrać kilka wersji. Może spróbujmy jeszcze tak. A gdybyś to słowo przesunął? Zrobił większą pauzę. Mówię o tym, bo sam pracuję z ludźmi. Piszę i realizuję rzeczy dla ludzi. Pracuję z nimi też wokalnie. Mówię głównie o ludziach, którzy się rapem zajmują, bo to jest gdzieś mi najbliższe i też nie jestem w pełni wykształcony jak chodzi o uczenie ludzi wokalu. Tylko trochę jestem samoukiem i intuicyjnie podążam za tym, co wydaje mi się właściwe. Efekty są super, więc wiem, że to jest dobra droga. Ale zawsze wiem, że jedną, z części tej pracy, to jest to, żebym powiedział człowiekowi: słuchaj, fajnie to wszytko działa ale spróbuj się rozluźnić. Nagrajmy jeszcze jeden take, luźniej. Dobra. A teraz przegnijmy w drugą stronę. I z tego powstają bardzo ciekawe rzeczy zawsze. Można by do tego podejść jak do wydawcy, czy do producenta wykonawczego i powiedzieć: co ty mi tu pierdolisz? Ja wiem najlepiej. I ok, jeśli ktoś ma za tym attitude, ma jeszcze to ugruntowane i on wie, to faktycznie to spoko. A z drugiej strony, jeśli ma otwartość i spróbuje, to może się okazać że w ogóle nie myślał, że dojdziemy tam gdzie doszliśmy i okazuje się, że to jest o wiele lepsze. Mnie jest bliżej do tego drugiego podejścia. Zawsze tak było. Dlatego zawsze słuchałem w swoim otoczeniu, czy to byli muzycy, czy to byli wokaliści, w zasadzie każdego. Recenzje też czytałem, bo szukałem w nich może jakiejś wskazówki, może tam jest jakaś informacja która jest ważna. I powinienem przemyśleć coś, sprawdzić, może rzeczywiście. I prawdę mówiąc… Mówiłeś o tym, jak tam nas, jak byliśmy dociskani na początku kariery, a część z tych rzeczy, które słyszałem o swojej twórczości przez lata, dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć ok. Część ludzi miała tam nawet rację. Nie?

M.F: To zawsze po fakcie prosto jest przyznać, że ktoś miał rację. Ale gdzieś chyba to jest bardzo ludzkie, że pierwszą reakcją na krytykę jest zapienienie się.

S: Ja już się nie pienię.

M. F: Kontragresja.

S: Mam jeszcze ten taki „pstryk”, coś mnie tam triggeruje jeszcze, mam takie ufff. Ale potem, od razu przechodzę w mode: ok, a co gdyby? A może. A sprawdź. To jest właśnie cała sztuka, żeby ten czas triggerowania nie był czasem, kiedy nie masz smartfona i nie możesz wyrazić tego na swoich czterech mediach społecznościowych, wszczynając…

S: Najtrudniej jest wiesz, w rozmowie w cztery oczy, kiedy masz ten moment i warto się przyjrzeć temu, czy to w ogóle chodzi o tę rozmowę. Czy to jest z jakiegoś starego wydarzenia w szkole podstawowej, gdzie matematyczka tłukła cię, bo czegoś nie rozumiałeś.

M.F: Nie, jak z kimś gadasz w cztery oczy to jego płyta od razu robi się lepsza. Wiadomo. Ludzka rzecz. Czasami nawet robi się płytą roku. To już zależy od człowieka. Jasna rzecz. Wrócimy może gdzieś, bo miałem taki pomysł na gadkę, która w międzyczasie wydała mi się debilna, więc zaniechałem ale jednak wrócę. Żeby iść trzema elementami tytułu po kolei. Trochę sobie poskakaliśmy już, ale nie wszytko gdzieś tam, pewne wątki mogą wrócić, bo… 79 to jest uświęcona data w historii hip hopu. Wiesz dlaczego?

S: Nie wiem, ale powiem dlaczego jest uświęcona z innej strony. Czemu?

M.F: Pierwszy kawałek oficjalny hiphopowy.

S: Ok, no dobra. Tak.

M.F: Który?

S: Nie mam pojęcia. Który był pierwszym?

M.F: No więc właśnie myślałem, że cię złapię. Powszechnie uważa się, że Sugarhill gang i „Rapper’s Delight”

S: Tak bym strzelał.

M.F: Ale wcześniej był Fatback Band i King Tim III (Personality Jock). Zawsze jak ktoś jest Nerdem i …

S: Mój drogi przyznaję się. Nie słyszałem tego utworu. Nie wiem o czym mówisz.

M.F: Ale Sugarhill gang słyszałeś?

S: Nie, no trudno było nie słyszeć, ale jeszcze raz jak się nazywał band?

M.F: Zespół nazywał się Fatback Band – znaczy mam nadzieje, że się tak nazywał – mam tendencję do przykręcenia tytułów, będzie beka z wieprza. Wiesz, nie wiem – dla mnie lepszy kawałek od „Rapper’s Delight”.

S: A był równie często coverowany? Odnoszono się do niego, czy to jest rzeczywiście dla nerdów?

M.F: Niespecjalnie. Gdzieś to oficjalnie funkcjonuje, ale motyw Sugarhill gang był powtórzony tyle razy i stała za tym też duża wytwórnia, stał za tym określony wizerunek. Też jest ciekawa rzecz, stary, że Thinkadelic się dostawało, a Sugarhill gang jest zespołem z castingu. Gdzie ludzie rapują nie swoje zwrotki, tyko ukradzione, nie mówiąc, że jest położny na instrumentach disco. To jest ciekawostka, że przy tych wszystkich purystach, tej całej straży uświęconego hip hopu, gdzieś tam ten fundament jest poniekąd taki.

S: W tym fundamencie jest też trochę korozji rożnej. Africa Bambaataa, to są tematy które jak się dziś dowiadujemy, to w zasadzie ile to rzeczy wyklucza?! Oczywiście oddzielamy artystę – jego twórczość – od życia. Próbujemy. Ja tak nie mam. Jak się dowiaduje różnych dziwnych tematów, to mam od razu no, no. Wychodzi od razu z playlisty, nie oglądam filmów.

M.F: Serio?

S: No.

M.F: Nie, to ja oddzielam.

S: Ja mogę. Jakoś bardzo organicznie to odbieram. Dla mnie jeśli mam z czymś przebywać, z jakąś energią, to chcę żeby ona była właściwa dla mnie.

M. F: Jeden z moich – i tu na pewno się nie zgodzimy – ukochanych MC, czyli Talib Kweli – spotkałem się z nim na wywiadzie i to był duży błąd, bo okazał się potwornym bucem. Jak rozmawiam też z innymi kolegami, którzy mieli okazję z nim gadać o mieli dokładnie to samo wrażenie. Równolegle, gdzieś tam uduchowiony czarny intelektualista okazał się być w zbyt dużej zażyłości z częścią fanek, względem tego co głosił w utworach, ale jednak wciąż go lubię. Michael Jackson nie wyleciał z mojej playlisty, sorry.

S: Ok. Wiesz, ja tylko mówię o swoim odbiorze. Ale też zdarzało mi się spotykać artystów, których lubiłem i to nie były fajne spotkania.

M.F: Lepiej chyba, tak trzeba żyć, żeby ich nie spotykać.

S: Spotykałem artystów, kolegów których lubiłem słuchać i pierwsze spotkanie było w zasadzie… wykluczało jakąkolwiek dalszą znajomość, ale dawałem im drugą szansę i okazywało się, że to jest ok, że robimy wspólnie fajne rzeczy.

M, F: Dać drugą szansę też trzeba umieć.

S: Sobie najpierw. (Śmiech)

M.F: Tak…

S: 79, bo na tym skończyliśmy. To data mojego urodzenia. Jakby jeszcze nie było dość jasne z tytułu płyty.

M.F: To już chyba dla każdego jest jasne.

S: Mój drogi, do dziś odbieram wiadomości na Facebooku, że co to znaczy ten tytuł? Ktoś myślał, że to odwrócone 666. I mówi Spinache uciekaj od tego, ja też w to wpadłem, nie rób sobie tego problemu. Ja mówię: łooooooo Man, to 1999 też jest odwróconym 666? Jakby… Nawet tam nie poszedłem. A tu proszę taka informacja.

M.F: 666 pojawi się wszędzie, gdzieś… Wiesz, możliwe że to 79 nie jest oczywiste przez to – nie chcę tu wypaść na konesera urody męskiej – ale po prostu młodziej wyglądasz. Bezczelnie.

S: Mówię o tym na albumie, w dwóch wersach. Może. Informacja o dacie mojego urodzenia powoduje często zaskoczenie i konsternację. Co jest? WTF? O dobre geny. I dbam o siebie.

M.F: Nie dość, że jesteś z 79, to jest was dwóch.

S: Yes Sir!

M.F: Jak patrzę na zdjęcia to czuję zaniepokojenie. Zawsze jak się patrzy na bliźniaków to tak jest. Jak to się stało, że drugi brat nie rapuje?

S: (śmiech) co za bzdura?

M.F: Najgorsze pytanie!

S: Mój brat przekonał się do rapu dość późno. Ta ograniczona forma – czyli cztery czy osiem taktów loopowane – chyba nigdy go nie pociągała za specjalnie, muzycznie. Piotr też zajmuje się muzyką, jak i wieloma innymi rzeczami, mamy multi i tak po prostu mamy, zajmujemy się różnymi rzeczami z obszaru twórczości. On lubił formy rozbudowane, nabudowujące, prowadzące do jakiegoś momentu transformującego. Tak zresztą buduje swoje utwory. A mi odpowiadała ta taka medytacyjność, transowość muzyki. Jak chodzi i większość utworów rapowych, których słuchałem na początku. I to chyba jest pierwszą barierą jaką miałbym powiedzieć w rapie dla ludzi, którzy nie słuchają, a chcieliby spróbować. Pierwszą barierą jest to, że ten raper tak dużo nawija i tak ciągle nawija. Ciągle gada. Ja zawsze podchodziłem do rapu, tej formy, środka wyrazu, też jak do instrumentu. Ktoś frazował i to było ciekawe. To płynie, nie płynie. Wyskakuje. Przeskakuje. To mnie interesowało. To było ciekawe. Jak instrument. Słowa były na drugim miejscu zawsze dla mnie. Dla mnie flow i frazowanie było tym czynnikiem, który zawsze był na tyle ważny, że wybierałem tego artystę i lubiłem go słuchać, a inny który klepał sobie tam w kółko, to mnie nie interesowało.

M.F: To ciekawe co mówisz, bo flow masz raczej prosty, nie ma tam raczej “mesowych” zabiegów – przyspieszeń w tę i we w tę, jakiś zaśpiewów rozwiniętych itd.

S: Nie zgodzę się z tobą. (Śmiech). Na pewno nie takich jak u Mesa, natomiast to nie jest proste flow.

M.F: Nie jest złe.

S: Nie, nie. Gdybyś powiedział, że złe to wylałabym tę szklankę na ciebie od razu.

M.F: śmiech

S: Na wszelki wypadek wypiję.

M.F: To był ten czas z triggerowania, kiedy jeszcze byś nie ochłonął i nie wszedł w tryb buddyjski, spinachowy.

S: Więc, bez sensu tak gadać o swoim flow.

M.F: Nie, dlaczego? Trzeba się umieć sprzedać. Zwłaszcza w tych czasach.

S: Nie jestem eksperymentalnym raperem – tak bym powiedział. Szczególnie przy tej płycie moim celem było zrobić sobie dobrze. Sobie. Tak chce sobie to zrobić. Zazwyczaj to robię, ale czasami poszukuję… Ten moment, kiedy wydałem płytę „Spinache” „Podpalamy noc”, „Jak roluję”, dużo utworów takich, które tak totalnie odbiegały od tego, co wcześniej robiłem. Były wielkim zaskoczeniem i nie wiem, ci którzy byli przyzwyczajeni do tego mojego klasycznego wydania nie wiedzieli co się dzieje. To była totalna konsternacja. Tylko to też nie był eksperyment. Miałem w tym momencie taki vibe i tak sobie zrobiłem. Więc powiedziałbym, że jak czasami słucham Mesa, to jest to gdzieś eksperymentalne i nie mówię, że złe. Tylko to jest rozciągnie tematu, poszerzanie, gdzie dalej możemy pójść jeszcze.

M.F: To muzykalny gość, kreatywny ale mam zawsze wrażenie, że to flow jest atencyjne, w sensie patrz na mnie, patrz co umiem. Zobacz jak tym bujam.

S: Jest to element bycia też artystą.

M.F: Absolutnie tak, zwłaszcza rapowym.

S: Niewielu znam artystów, którzy by nie mieli rysu narcystycznego i tym myślę, że… zwieńcza to.

M.F: Ale nie odpuszczę ci tak łatwo. Motyw bliźniaka musi zostać pociągnięty. Czy między takimi ludźmi jest więź, która jest nie do zrozumienia dla ludzi, którzy nie mają brata bliźniaka?

S: „Trudne sprawy”.

M.F: Sorry nie znam nikogo, kto by miał bata bliźniaka.

S: Jest zdecydowanie taka więź. Coś co wykracza poza takie rodzeństwo w rożnym wieku. Coś z jednego punktu stało się dwa. To jak nie masz mieć tego połączenia to jest oczywiste.

M.F: Gadasz ze mną i rownolegle, telepatycznie…

S: Dostaje podpowiedzi (śmiech)

M.F: Tak, podpowiada ci co masz mówić (śmiech)

S: Zdecydowanie. Nie na wszystkich ale na wielu płaszczyznach się to pokrywa. Jest jakaś linearność w życiu, że coś się dzieje, że czujesz kiedy coś się złego dzieje. I można sobie mówić o jakimś wariactwie. Nie, tak jest. Czujesz. Szczególnie może euforycznych sytuacji to nie, ale jak chodzi o trudne momenty, to ja czuję kiedy jest jakiś zakręt. Także zdecydowanie jest jakieś połączenie.

M.F: Kształtowaliście się nawzajem muzycznie z bratem? Podrzucaliście sobie płyty? Jeden starał się drugiego przekonać? Czy to były dwie idące…

S: Nie, nie, nie. Przez długi czas też mieliśmy podobne dosyć fascynacje muzyczne. Były jakieś Vangelisy, jakiś Harfista – nawet do dziś nie wiem jak się czyta jego nazwisko – Andreas Vollenweider.

M.F: Niestety wiem o kim mówisz.

S: Z drugiej strony tematy jakieś rockowe i to co dostawaliśmy od rodziny, czyli Coltraine. To był duży miks. Ale raczej dostawaliśmy to od starszyzny i sobie to tam wiesz… Soundtrack do „Blade Runner” był dla nas mega sytuacją. A potem jakoś się to zaczęło… Ja wpadłem na rap i tam już poczułem, że to jest to co mnie mega kręci.

M.F: Gdybyś zmusił brata do rapu, to mógłbyś grać połowę tych koncertów.

S: Tak jak niektóre gospelowe chóry, które jadą na tour po Europie i są w kilku miejscach tego samego dnia. Nie? Taki chyba Harlem Gospel Choir.

M.F: Tak, to jest cały aspekt – o czym nikt nie mówi- raperów w maskach. Albo artystów w maskach, że nigdy nikt nie wie kto jest za maską.

S: Dobre! Ale zdarzyły się takie sytuacje jak na festiwalu Hip Hop Szczyt w Łodzi, w 99, ja byłem na scenie z chłopakami z Obozu. Był Kevin, Miko, O.S.T.R, Emes, Czizz, oczywiście, Mizonie. Jestem na scenie, gram, a na trybunach siedzi mój brat i ludzie podchodzą do niego po autograf! My nigdy z tego nie skorzystaliśmy, nawet w zerówce, bo chyba razem chodziliśmy, potem już podstawówki mieliśmy inne. To nie skorzystaliśmy z tego, żeby się podmienić.

M.F: Co to za pomysł, z tym że Obóz…? Byłem w Litzmannstadt i to słowo nie kojarzy się jakoś specjalnie dobrze w języku polskim.

S: Nie, no słuchaliśmy „Boot Camp Click”.

M.F: Ok, dobra. Jak się myśli językiem angielskim w tym momencie to rzeczywiście …

S: Jako obóz, jako swego rodzaju rodzina, najbliżsi, jako fam. No jakoś ten „Obóz TA” pasował. Od początku ta idea nie była zamkniętą ideą. To nie miała być formacja, która… Mamy zespół, członków zespołu i koniec. „Obóz TA” na początku… Swoją drogą, ale to może niech ludzie przeczytają na okładce, bo do każdego numeru mam kilka zdań, które coś tam z tego numeru tłumaczą.

M.F: Nienawidzę, jak artyści to robią. Zabieracie nam chleb.

S: Nie tłumaczę ci tekstu! Marcin, no bez przesady! Po prostu opowiadam jakieś okoliczności utworu, nie? Intro na albumie było takim intro do dwóch, bądź trzech utworów, które tak sobie nagraliśmy i funkcjonowały tak u nas, w obiegu naszym wewnętrznym. I to otwierało te utwory. To intro znalazło się na albumie „799919” i … Black out! Gdzie ja jestem, przypomnij mi gdzie? Skąd wyszliśmy?

M.F: Obozowaliśmy.

S: Mówiłem o tym, że pierwszy skład był inny. Był Emes, ja, Czizz i Mizonie. Jeszcze zanim pojawił się Ostry w Obozie, zanim dobił do nas Red. Potem się przeplatał Enter. Zawsze ktoś satelitarnie dochodził. Ta forma była otwarta, stąd nazwa obóz była bardzo adekwatna. Oddawało charakter tego projektu. Bardziej patrzę na to, jak na projekt, niż na zespół.

M. F: Jesteś jeszcze z tego pokolenia, które musiało wchłonąć dużo innej muzyki niż rap – to po pierwsze. A po drugie…

S: Szczególnie polski rap.

M.F: Co prawda Liroy to już w 82’ czy 83’ roku, mixtape nagrywał, tak pisze w biografii, ale to już mniejsza o ten wątek. Do czego innego chciałem nawiązać. Do tego, że często to pierwsze pokolenie zaczynało w ogóle od grania z żywymi instrumentami. Czy to chłopaki z Molesty, czy to Wigor…

S: Mega mnie zawsze bawi to pojęcie…

M.F: Żywe instrumenty?

S: Tak.

M.F: To jest chyba paskudna kalka językowa. Jakby instrument mógł umrzeć.

S: Ale w sumie może są martwe instrumenty? Te, które wychodzą z użytku. Te, które teraz są przywracane do życia.

M.F: Lira Korbowa. Kręcisz tutaj, mega dziwna rzecz.

S: Z bandem, po prostu. Tak?

M.F: Nawet nie to. Ktoś, nawet niezależnie od tego czy umiał grać, czy nie, siadał za perkusją. Ktoś próbował brzdąkać na gitarze, ktoś na basie. O ile dobrze pamiętam, to w szczenięcym okresie miałeś epizod z jakimś bandem, gdzie była próba żywego grania?

S: Pewnie, mieliśmy! To się nazywało „No name” (śmiech)

M.F: Co za prorocza nazwa. (Śmiech)

S: Graliśmy. Wiesz, to był moment takiej fascynacji Rage Against The Machine. Nie jestem pewien ale tak mi się wydaje. Pearl Jam słuchaliśmy i jakoś chcieliśmy sobie to przełożyć i zrobić po swojemu. Ale to było takie chamskie szarpanie strun i ładowanie w perkę i rysowanie płyt igłą.

M.F: Ale to nie miało prawa inaczej wyglądać. Coś takiego powoduje, że już zawsze inaczej myślisz o muzyce.

S: Organiczny kontakt z instrumentami i wydawaniem dźwięków w sposób taki, a nie syntetyczny na pewno to zmienia. Jak robiłem płytę „Reality”, a w zasadzie materiał, który znalazł się na płycie „Reality”, to pracowałem w miejscu, w którym miałem cały zestaw perkusyjny. Totalnie mi to zmieniło. Powrót do tego… Jak coś mnie stresowało to sobie siadałem do tego na 15, 20 minut i bębniłem. To jak ci się inaczej ciało zupełnie rusza, wszytko się zmienia i to automatycznie rozłożyło się na to, jak z tym materiałem pracowałem, że on stał się jeszcze bardziej groove. Niematematyczny. Na pewno kontakt dużo zmienia. Fajnie jakby raperzy grali na perkusji, jakby raz na jakiś czas poszli i potłukli.

M.F: To rytmizowanie, to by im się bardzo przydało. Zwłaszcza, że gdzieś te czasy minęły i dobrze, ale był czas, gdzie wstydem było postawić sobie metronom, pójść do logopedy, pójść na lekcje śpiewu.

S: Tak… No co ty! Wstyd! To lepiej sobie powielać te wady i jeszcze je utrwalać. Gruntować i jechać. Dużo było wstydu robienia czegoś, co wykraczało poza ramy, które były totalnie znikąd. Bo skąd to się brało? Tak jak byś miał serio odpowiedzieć – skąd brały się te szablony, które ustawiano, że tak można, a tu już nie można. Skąd to się brało? Z niewiedzy, to ok już ustaliliśmy.

M.F: Myślę, że z przesunięcia akcentów na te uliczne kwestie. Kodeks uliczny…

S: Ale jak to się ma do rozwijania warsztatu? Że tylko surowizna?

M.F: Jeśli prawda i autentyczność jest wartością nadrzędną, to wykonanie musi być z automatu mniejszą wartością.

S: To jest paradoks. Mówimy o ulicy, nawet jak jesteś złodziejem, to rozwijasz swój fach, nie? Jak jesteś sportowcem, a wielu z blokowisk, czy so called z „trudnych rodzin” zajmowało, czy fascynowało się sportem. To oglądasz sportowców, którzy żeby moc dojść tam gdzie dochodzą, po prostu trenują i się rozwijają, ale do swojego rapu nie inkorporujesz tego rozwoju? To jest w ogóle jakie totalnie…

M.F: Gdzieś, to była jakaś forma ucieczki od tego, żeby postrzegać rap jakimikolwiek rzemieślniczymi kategoriami.

S: To mogę zrozumieć.

M.F: Żeby nie było… bo tam gdzie jest rzemiosło…

S: Że nie wygłaszane.

M.F: Pojawia się produkt, ten szereg pojęć. Były takie czasy, ż recenzowałem WWO pierwsze i oczywistym było to, że musi się w niej znaleźć to, że Sokół jest lepszy od Jędkera, ale ile było wtedy pretensji! Jak ja w ogóle śmiem kogoś wyróżnić, tak? Wszyscy równi jak w komunizmie nie? Masakra.

S: My w Obozie wiedzieliśmy, że mamy tych raperów – w swojej grupie – którzy po prostu jadą szalony rap, który jest nie do objęcia i albo przyjmujesz go takim albo nie. I mamy ten bardziej doświadczony i strukturalizowany rap, więc my byliśmy wszyscy świadomi tego na jakim jesteśmy levelu i nikt tam nie wyobrażał sobie, że jest w ogóle sens mówieniem kto jest lepszy, kto gorszy. Po prostu wiemy, że tak jest. Jeżeli byś napisał, że te zwrotki są totalnie słabe w porównaniu z tymi, to każdy by sobie pomyślał: możesz tak myśleć. Ty podchodząc do oceny – musi być jakaś skala, w jakiś sposób to robisz nie? Dziś mam fantazje, że powiem że ten fe, a ten cacy.

M. F: Chociaż chwila jest ważna.

S: Pewnie, bo to się zmienia, ty się rozwijasz jako recenzent.

M.F: Każdego dnia sto ulubionych płyt jest inną setką. Można sobie to gdzieś obiektywizować, ale od pewnych rzeczy nie uciekniesz. Ale znów żujemy te nineties’y, które powinniśmy żuć chwilę później. Bardzo ciekawi mnie motyw tego, czy ten cały kicz, kolor wpisany w lata 80-te był jakkolwiek w tej – stereotypowo już – szarej Łodzi, jakkolwiek widoczny? Czy zapamiętałeś coś z tego, żeby te eighties’y były tam choć trochę takie, jak dziś funkcjonują w pamięci ludzkiej. Różowy balon z gumy do żucia.

S: Co ja pamiętam? Pamiętam płytę Toto w domu. Jakieś takie rzeczy. Powiedziałeś „szarej Łodzi”, ale jeżeli mówimy o tym wymiarze typu, czy w tych kamienicach, blokach się to przejawiało, to oczywiście że się przejawiało. Do mojego domu rodzinnego przyjeżdżali mnisi buddyjscy. Były prowadzone spotkania tam. To nie było specjalnie wtedy modne. Mieliśmy wielkie mieszkanie w kamienicy, więc takie spotkania mogły się odbywać. Przez to mieszkanie przechodziła masa artystów, frick’ów, wariatów, więc ja miałem żywy taki, organiczny kontakt z tym. Czy to też na level’u mody, te marynarki z tym tutaj co siedziało (pokazuje na ramiona), jakieś dziwne sukienki, spódnice. Widziałem to wszytko na żywca. Nie było mi to obce. Jakoś nawet nie oddzielam tego od mojej rzeczywistości, bo to się przejawiało. Oczywiście większość, to była szarość, odcienie szarości.

M.F: Wiesz, to trochę tak jak łatwo popaść w cliche, stereotypy. Tak, jak ktoś myśli o Afryce, to Afryka to jest umieranie na HIV, umieranie z głodu i ropa spływająca rzeką. I nic innego. Tak samo hasło „Łódź” – szufladka dymiące kominy, prządki, szwaczki wracające po 16-tu godzinach pracy, głuche od maszyn.

S: Nie prządki tylko prząśniczki chyba.

M.F: Był jakiś łódzki numer teraz, gdzie Moniuszko był…

S: To jest hymn Łodzi. (Śmiech)

M.F: Tak, tak. Moniuszko i tam ENTEKI, Lilu i

S: Kliford, Zorak. Tak?

M.F: Tak, tak. Tam pada to słowo, to są prząśniczki. Podoba ci się kawałek tak w ogóle?

S: W wymiarze muzycznym mam jakiś niedosyt. Jest to dla mnie… Coś ma w sobie takiego, co czasami mam takie poczucie, że brzmieniowo czegoś brakuje. Pół kroku dalej bym zrobił. Akurat tu się czepiam ale ja zawsze mam fricka na tym punkcie, jak słyszę perkusję, która do mnie nie przemawia, to mówię od razu: eeee. W ogóle jest to w stanie dla mnie położyć cały numer. Mówię o brzmieniu, nie o tym jak to jest ułożone, jaki tam jest groove, tylko że brzmieniowo mówię: yyyyy. To jest takie jedyne co miałem. Green tam świetnie poleciał, według mnie. Super.

M.F: Mnie z kolei ten teledysk, taki trochę jak z folderu turystycznego. Nasycone kolorki, beauty shot’owa taka Łódź, stockowa.

S: Z drugiej strony jest to kontra dla tego obrazu, o którym ty mówisz.

M.F: W sumie masz rację.

S: Że się to robi w ten sposób. Znów pokażemy te – nie jest mało ich w Łodzi- obdarte, brudne kamienice. To będziemy pokazywać? Znowu?

M.F: One się zawalą chyba już niedługo, niestety.

S: Robią to systematycznie.

M.F: Niestety od pewnych rzeczy nie uciekniesz, a gdzieś już zamykając wątek Łodzi lat 80-tych, który siłą rzeczy niewiele pamiętasz. W pamięci zapadł mi cytat z Wiktora Skoka, postaci pewnie ci znanej, której w Łodzi za bardzo przestawiać nie trzeba. Aktywista, organizator imprez, facet z zespołu Jude. On powiedział, że kiedy to się wszytko zaczęło sypać na początku lat 90-tych, to on nie był w stanie zmusić się do empatii względem tych robotników bez pracy dlatego że pamiętał piekło, które ci ludzie mu zgotowali w latach 80-tych, gdzie nie można było liczyć na gram empatii z ich strony, jeśli chciałeś być choć trochę inny. Potrafili po prostu być nienawistni względem indywidualizmu, po prostu.

S: Nie mam takich doświadczeń i tak jak mówiłem przez moje życie, rodzinny dom przewijała się taka masa szaleńców, twórców, że funkcjonowali, działali. Czasami oczywiście na skraju ubóstwa, czy głodu ale funkcjonowali, tworzyli. Wydaje mi się, że wyjście z takiego miejsca jakim była Łódź, w jakiś sposób jest wzmacniające też, że ten aspekt tego, że musisz zawalczyć, żeby móc to robić, w pewien sposób był wspierający. Ja patrzę ma Łódź jako na – do dziś ale szczególnie myślę lata 80-te, których do końca nie pamiętam ale wiele przejawów twórczości znam z tego etapu – patrzę na gigantyczny potencjał kontrkultury. I to się pięknie wszytko blendowało w Łodzi, zawsze za to będę doceniał ten czas. Lata 90-te, gdzie te środowiska punkowe, hardcorowe, ravowe, regee, hip hopowe, drum and base’owe. To wszytko w zasadzie była jedna rodzina. Nie było tematu, czy była „Homomilitia” to czy ktoś je podśmiewywał, że ktoś jest innej orientacji seksualnej. Nie. Po prostu ok. Tak jest. W latach 90-tych! A my dziś dyskutujemy na ten temat.

M.F: I jeszcze długo będziemy niestety.

S: Mówiłeś też o tej bezwzględności dla inności. Przecież to jest wciąż dzisiejszy temat. Nie? Minęło tyle lat, a my nie wyszliśmy z tego. Mówię my, w sensie może to jest klamra dla naszego społeczeństwa. Oczywiście jest też masa przejawów odmiennych od tego co powiedziałem i super, że one są. Natomiast często wydaje mi się, że to jest jakaś inna rzeczywistość, inny świat. I to jest… Mam dużo empatii dla tego, że ktoś może być w innym miejscu, ale dziw mnie to ciągle, że dziś o pewnych tematach rozmawia się w taki sposób. Już nie wchodząc w szczegóły.

M.F: Zakres tolerancji zwiększył się zdecydowanie i to co pewno wkurwiało ludzi w tramwajach, w czasach nastoletnich Wiktora Skoka, teraz byłoby zupełnie normalne. Ale tak, cały czas gdzieś… Nie do wiary – z litości nie powiem tu ksywki – ale słyszałem o raperze, który wyrażał się, że kolorowe włosy u dziewczyny są jej deklaracją, że ona marzy o tym żeby uprawiać seks z kimkolwiek, nie?

S: To już jest chyba jakiś rodzaj fantazji bardziej. Erotycznych. Nie chce mi się tego analizować.

M. F: Mokrych słów na jawie. Nie ma co tu analizować.

S: Rożne rzeczy można mówić, tylko trzeba też umieć brać za nie odpowiedzialność. Bierzmy z tym wszystkim co dostajemy, to bierzmy też, że to co mówimy, to za to będziemy odpowiadać.

M.F: Miałeś poczucie misji? Widziałeś się w roli edukatora, otwieracze głów?

S: Nigdy. W żartach tak. Śmialiśmy się nawet z Dużym Tatą z Drim Timu, że ten kaganek edukacji niesiemy. Ale to w żartach. Moją energię, jeżeli miał bym wizję, pomysł na to, że miałbym edukować kogokolwiek, to ja kieruję tam gdzie mogę rzeczywiście w bezpośredni sposób to robić. Ja ciebie nie będę specjalnie pouczał w moim rapie. Poruszam ważne tematy i mówię o ważnych dla mnie rzeczach, natomiast nie wychodzę z miejsca nauczyciela do ciebie, do słuchającego. Ale realizuje sobie ten potencjał pracując z ludźmi. To jest świetne. To jest coś co mnie bardzo żywi i widzę jak to działa. Ta praca z ludźmi po pierwsze pozwala mi realizować potencjał i mnie też rozwija. Ja się dużo uczę ucząc.

M. F: To powinno być takie sprzężenie zwrotne. Mniej więcej o to w tym wszystkim powinno chodzić. A posmakowałeś tych wszystkich rzeczy, o których teraz można pisać z ekscytacją typy rave w bunkrach w Łodzi? Albo Forum Fabricum i impreza, na której masz w sobie całą tablicę Mendelejewa?

S: Piłem absynty w Forum Fabricum itd. Wszystkiego posmakowałem. Był Papczenko harcorowo-punkowy, tam w zasadzie cała stara gwardia siedziała. Było wiele miejsc, gdzie się poruszaliśmy. Rave’y to były w Alienie i w Alcatraz, na pewno słyszałeś o tym. W tej chwili mamy tam Off Piotrkowską w Łodzi. Posmakowałem wielu rzeczy. Łącznie ze środkami odurzającymi różnymi. Niektóre nie przypadły mi do gustu w ogóle. Spróbowałem i nara. Niektóre zostały na dłużej, ale raczej w zielarstwie się obracałem. Natomiast syntetyków też próbowałem. Wszytko się wiązało z byciem w tym. Próbowałeś różnych rzeczy, szukałeś. Patrzyłeś, gdzie można poszerzyć – nawet sztucznie – świadomość. Forum Fabricum, no graliśmy fajny koncert „Obozowy”, grałem też tam projekt z Pawłem Serafińskim i z Czizzem. Ciekawy. W ogóle fajnie, że mi to Forum przypomniałeś. Zapomniałem totalnie o tym miejscu.

M.F: Ja jestem ostatnio po biografii Cool Kids of Death, więc Forum Fabricum, Prokadencja. Z drugiej strony jak rozmawiam z raperami z tego łódzkiego pierwszego pokolenia, to tam jest taka teza o mieszaniu się wszystkiego, otwartości. Ale już np. to środowisko alternatywne, bardziej gitarowe to takiej jakieś wielkiej miłości do hip hopu nie deklaruje. Wydawali się patrzeć z boku, może nawet z wyższością. Miałeś takie poczucie?

S: Nigdy.

M.F: Ok. To zostawmy. Skaczemy wreszcie do tego z czego przez większość wywiadu wyskoczyć nie możemy, czyli 99. To musiał być wyjątkowy czas, jak o tym myślę, z racji że po pierwszym Thinkadelicu, zaraz płyta Obozu, zaraz drugi Thinkadelic. Może nie tak zaraz. Spinache solo. To musiał być taki czas mega dynamiczny i mega kreatywny. Taki, w którym chyba chciało się tworzyć.

S: To był czas w którym ja potrafiłem 24 godziny bez jedzenia siedzieć i robić muzykę. Non stop. Bez snu. Siedzę i robię.

M.F: Jadłeś Snickersy?

S: Nie. (Uśmiech)

M.F: ok (śmiech)

S: Ale ty czasem mógłbyś zjeść. (Śmiech)

M.F: Ja jadłem Twixy.

S: Nie gadamy o słodyczach, gadamy o muzyce.

M.F: Muzyka, blant i słodycze.

S: Yes, sir. Kochany numer, nie?

M.F: Tak. Wydusiłem już z siebie podczas rozmowy takie „tak” sopranem i beczunia jest, więc może zrobię z tego taki trade mark.

S: Mógłbyś dołączyć do tego strój baletnicy.

M.F: Nie idźmy w tę stronę.

S: Był to bardzo twórczy czasu w miejscu, w którym się spotykaliśmy, na początku była to pracownia kapeluszy Magdy Serafińskiej, która była mamą Czizza i żoną Pawła Serafińskiego. To w zasadzie to jest moje przedłużenie rodziny, moja rodzina. Tak jestem blisko z nimi. Na początku była to pracownia kapeluszy, tak spotkaliśmy się z Dabem i Joką, paliliśmy haszysz, piliśmy wino i pisaliśmy „Ja jadę”. To był pierwszy etap, a 99’ to wydaje mi się, że to już był czas, w którym była pracownia Pawła w teatrze Studyjnym, o ile się nie mylę. Całe poddasze, dosyć duże pomieszczenie. I Paweł dosyć często jeździł, grał koncerty np. z Krystyną Prońko, stąd dużo czasu wolnego miałem w tym miejscu. I do tego miejsca przychodzili wszyscy. A ja tam siedziałem i tłukłem te beaty. Nigdy nie byłem hurtownią muzyki, ale czasami się zawiesiłem na jakieś pętli na godzinę. Był to mega twórczy czas. Spotkań. Czas dużej dynamiki na łódzkiej scenie. Dosyć dużo się działo. Dużo wydarzeń undergroundowych. To fajne było.

M.F: Nie ma odrobiny pychy w tym przekonaniu, że beaty z 99’ dziś się obronią?

S: W ogóle!

M.F: śmiech Bronią się i kropka!

S: One się bronią i nie brzmią jak 99’ w wielu wypadkach, co jest ciekawe. Jak tego słucham, i stąd w ogóle taki pomysł by ten materiał zebrać i dać ludziom w formie albumu, że tak posłuchałem i mówię: kurczę, to technicznie jest świeże ciągle. Nie? Może jak chodzi o filozofię robienia tego, jeśli chodzi o środki które były tam użyte, no to jest to trochę archaiczne ale tak naprawdę wielu producentów chciałoby dziś zrobić takie beaty.

M.F: Myślę, że niektórzy….

S: Ja nawet może bym chciał. (Śmiech)

M.F: Trudno jest dwa razy wejść do tej samej rzeczki.

S: To prawda.

M.F: Chyba nie jest to za specjalnie…

S: Chociaż jak widzisz wchodzę.

M.F: Poniekąd. Jedną nogą. W ogóle tutaj skok do współczesności, gdzie ograniczanie cię do muzyki byłoby chyba dla ciebie krzywdzące. Bo to jeden ze sposobów realizowania się. Gdzieś tam już zostałeś ochrzczony np. projektantem modowym.

S: Zgadza się!

M.F: W związku z tym… kamizelko-plecaczkiem, który masz na sobie.

S: Mówimy o Vesteem. Ja mam do tego duży dystans. Jest to w jakiś sposób zabawne. Ale wiesz… Jak byłem dzieciakiem to rysowałem, potem lepiłem jakieś rzeczy z plasteliny. Potem robiłem scenografię, bo bawiłem się w jakieś inscenizacje. Jakieś rekwizyty sobie robiłem. I potem przyszedł ten czas, kiedy narysowałem element graficzny, który pojawił się na pierwszej kasecie „Thinkadelic”, nie wiem czy ją kojarzysz? Taka czarna z pasem. I to był mój rysunek zrobiony kredkami. I zawsze ten element wychodzenia poza… Nawet nie wychodzenia… Gdzieś jestem kojarzony jako muzyk ale muzyka to też gotowanie, wizualne tematy, grafika. Stąd te rzeczy zawsze były mi bliskie. A do tego przez wiele lat pracowałem w branży odzieżowej, w firmie która dziś nazywa się SDK, kiedyś nazywała się Syndykat. Z tą firmą związał nas kontrakt sponsorki, bo chodziło o brand Mass Denim, wcześniej było No rules, Player One. I pracowałem tam przez dziewięć lat, na różnych stanowiskach: od magazyniera przez handlowca, na końcu zajmowałem się tematami PRowymi. Poznałem też ten świat od środka. Kontraktacje, jeżdżenie na targi do Berlina, czy do Barcelony. Od tej strony, od której na co dzień tego nie oglądamy. Patrzymy na produkt końcowy, nie patrzymy na to, jak to doszło do nas. Jak zostało zaprojektowane? Ile projektów zostało odrzuconych? Jak to zostało wykonane? Czy z właściwych komponentów? Jak je zamienić? Całe to… Wszystko co musi być zrobione, żebyś na końcu zdobył to co chcesz. Poznałem te rzeczy od środka. Mam duże doświadczenie w tym. Zawsze mnie korciło, żeby w tym obszarze się realizować. Wprawdzie po tym jak zdecydowaliśmy się, że skończymy współpracę z firmą, na jakiś czas miałem tak: ok, dobra easy. Jakieś tam rzeczy sobie robiliśmy i tyle. Zaprojektowałem t-shirt z kieszonką. Uuuuuu. Ale tak, z Vesteem jest tak, że zobaczyłem w jakimś obrazku coś, co przyciągnęło moją uwagę. To był jakiś marzec, kwiecień, a to jakoś od grudnia poprzedniego roku w Nowym Jorku. I były coraz bardziej popularne. I zacząłem się przyglądać i pomyślałem, że chyba wiem jak chce to zrobić, żeby to było jeszcze fajniejsze użytkowo. Naszkicowałem to sobie. Z tym szkicem chodziłem, rozmawiałem z paroma osobami o inwestycji itd. Całe projekty pisałem dwujęzykowe, bo zagranicę zgłaszałem się. Rzucałem ten temat. I ostatecznie stało się tak, że doszedłem do wniosku: ok, najwyraźniej muszę to sam zrobić. Zrobiłem. Teraz w zasadzie wchodzi nowa kolekcja. Pierwsza uważam kolekcja, że można o tym powiedzieć kolekcja. Jest to ileś wzorów, w różnych kolorach. Co mnie od początku kręciło. Ja w ogóle chciałem od początku, żeby to było kolorowe ale polski rynek jest rynkiem czarnego koloru, w dużej mierze. Można powiedzieć projektant mody ale dla mnie to element użytkowy. Ja mega z tym lubię jeździć. Są ludzie, którzy komentują na Facebooku: weź już byś to zdjął. Ale ja nie mogę tego zdjąć, bo ja w tym prawie codziennie chodzę. Chyba, że mam dzień że nigdzie nie wyłażę. Chodzę, noszę w tym karty płatnicze, pieniądze, telefon, tu mam przejście na słuchawki- słucham sobie muzyki, czy oglądam rzeczy. Świetnie się to sprawdza na lotniskach, w pociągu. Jest to wszytko bezpieczne, bo masz pod ręką. O to mi chodziło. Ja nie lubiłem nerek, plecaków. Sobie coś takiego zaprojektowałem z myślą o sobie. Okazało się, że jest trochę ludzi, którzy szukają takiego produktu i to kupują. Nie jest to wielka rzecz. Jest to wciąż na etapie raczkowania. I fajnie sobie w ten sposób to robić, bo to jest zajawka dla mnie.

M.F: Czy kiedy pierwsze Vesteem było gotowe, miałeś je w rękach, to poczucie szczęścia było analogiczne do tego kiedy trzymasz w rękach płytę, która przyszła z tłoczni? Czy to jest zupełnie inny motyw radości związany z realizowaniem się na innym polu?

S: Podobne. Nie finalny produkt, bo najpierw dostajesz prototypy. Prototyp pierwszy był czymś…Wiesz, materializuje się coś co sobie naszkicowałeś. Ma namacalną formę. Masz to w dłoniach. To jest niewiarygodne. Wydrukowaliśmy okładkę, zrobiliśmy proof grafiki i zobaczyłem grafikę w wymiarze jak winyl będzie wyglądał „799919”. Wow! To się materializuje. To tak będzie wyglądało. Radość z tego jest podobna.

M.F: To nie jest jedyna aktywność, bo lubisz kamerę. Czytałem, że masz świadomość, że kamera lubi ciebie i wejście w świat reklamy nie było dla ciebie chałturą skrywaną gdzieś wstydliwie na wallu. Tylko nowym doświadczeniem, które było dla ciebie ciekawe i w pewien sposób satysfakcjonujące.

S: Oj mega satysfakcjonujące! Fajnie, na takim levelu, na którym była produkowana ta reklama, to jest praca po prostu ze specjalistami, doświadczonymi ludźmi. Jak się potem okazało, większość kojarzyła moją twórczość i fajna atmosfera tak była. Ale poza atmosferą, to co było dla mnie… Wiesz ja się jaram jak mogę być z firmą, która profesjonalnie robi światło. Albo jaram się jak pracuję z firmą, która dobrze robi stroje. To mnie… W zasadzie mnie to mega relaksuje, jak widzę dobrze robioną robotę i mogę w tym uczestniczyć, dodać swój kawałek dobrej roboty. To jest coś, czego rzadko doświadczam, zwłaszcza w muzyce tej niszowej. To się zdarza, że robi się coś nisko-kosztowo. Oczywiście efekt może być super ale droga do tego efektu jest czasami trudniejsza. Jak są dobre budżety, to patrzysz jak to się dzieje. Światło ci powstaje jak transformers . I to jest taka przyjemność funkcjonować w takim środowisku, nawet przez chwilę. Uważam, że tego typu doświadczenia to dobry krok.

M.F: Napomykasz na płycie, że to spełnienie, poczucie zadowolenia, szczęścia, zbawienie wpływa na twórczość. Na to, że ona sprawnie idzie.

S: Ja po prostu staję w kontrze do tego – ma swoje uzasadnienie i ma swój sens – ale nie zgadzam się w pełni, że tylko nieszczęśliwy i głodny, borykający się z życiowymi, takimi podstawowymi problemami artysta jest płodny. Uważam, że jeśli jesteś płodny to możesz zrobić jeszcze lepiej, bo masz czas na to. Bo nie musisz myśleć jak na wynajem mieszkania zarobić. Wiesz, tego typu tematy. Albo jak naprawić samochód. Tylko masz komfort. I to jest duży plus.

M.F: Przykładowo możesz sobie wziąć instrumentalistę, a nie kombinować jak chcesz coś dograć.

S: Jeśli jest taka potrzeba.

M.F: Mimo wszytko hajs daje wolność, taki smutny paradoks w tym wszystkim. A kiedy pisałeś płytę miałeś taką potrzebę cofnięcia się mentalnie, żeby to korespondowało z podkładami, czy zupełnie nie?

S: Fajnie, że o to pytasz. Bo trochę tak. Starałem się to zharmonizować jak najbardziej. Ale są wycieczki, są momenty takie, gdzie powiedziałem sobie: tu chce napisać jakbym miał 18 lat. Mówię o mojej optyce w tym wieku. I to było fajne. Poruszać się między tymi światami. Być tym Spinaczem, rożnym. Także to było ważne. Tak, zależało mi żeby w tekstach zawrzeć elementy, które jednoznacznie kojarzą się z 99’, czy w ogóle z latami 90-tymi.

M.F: W kawałku z Czizzem, w ogóle fajnie że powstał.

S: Uuuu! (Bije brawo)

M.F: Lubię tego typu ukłony.

S: Człowieku! Tyle lat na to czekałem.

M.F; W kawałku z Czizzem napomykasz o podnoszeniu scenie poprzeczki. Uważasz, że scena potrzebuje podniesienia poprzeczki?

S: Zawsze. Zawsze. Nie lubię rozleniwienia. Nie lubię tego, że czujemy się komfortowo i jest świetnie. Komfort jako życiowy – jak najbardziej – ale nie lubię stagnacji. Nie lubię tego. Nie podoba mi się to. Nie lubię wtórności. Nie lubię łażenia na łatwiznę, na skróty. Jeżeli są to skróty, które prowadzą do fajnych efektów – super. Ale w większości to chodzenie na skróty powoduje, że doświadczam czegoś miałkiego, mało wartościowego i odżywczego. Stąd wydaje mi się, że ciągłe podnoszenie sobie i scenie poprzeczki jest właściwym ruchem.

M.F: Tak. To też jest dla mnie fajna sytuacja, bo rozmawiam jednak z typem który nagrał ten remiks „Podpalamy noc” z Gedzem i Tłustym.

S: I z Kajmanem.

M.F: W czasach kiedy jeszcze takie brzmienia nie były tak wylansowane i dochodowe. Rozmawiam też z gościem, który na pewno wie kim jest ASAP Rocky itd. Nie z gościem, który się gdzieś zafiksował na starym rapie, ale jednoczenie ma dużo krytycznego spojrzenia względem tego samozapętlenia i tej jałowości, którą jednak w muzyce rapowej obecnie widać. Nie jesteś ślepym apologetą tego ci się w tej chwili dzieje.

S: Ten rodzaj zapętlenia też mnie mierził w klasycznym rapie. Ja patrzę na to globalnie. Taka wtórność przeszkadza mi wszędzie. Zdecydowanie teraz może, ze względu że jest więcej muzyki. Ta wtórność bardziej jeszcze boli, bo tych tematów, które brzmią jak coś, co już słyszałeś dziesięć, czy sto razy… Ale wydaje mi się, że generalnie, przeszkadza mi wtórność. Łażenie tymi samymi ścieżkami, głównie dla zysku albo z braku pomysłu jak to zrobić inaczej albo po swojemu. Też tożsamości mi brakuje często. Oryginalności, tożsamości, czegoś własnego.

M.F: Wprost nazywasz to, co niestety ma miejsce, czyli podpieprzanie patentów. To jest cytat.

S: Naprawdę? Tak, no. No zdarza się. Byłbym też hipokrytą, gdybym nie powiedział, że mi się nie zdarzyło. Czasami zdarza mi się intencjonalnie. Utwór, który zrobiłem chcąc oddać hołd J Dilla. Zrobiłem go tak, żeby brzmiał jak J Dilla, czyli pociągało mnie w tym pomyśle to że spróbuję wejść w taki mindset, żebym mógł taki efekt osiągnąć. Jest tak, że ileś tam komentarzy widzę i niektórzy się pytają – z całego świata – czy to jest beat J Dilla, czyli biorą to w ogóle to pod uwagę. A mnie w tym ruchu jara to, że z tych narzędzi, które użyłem żeby zrobić taki beat, mogę użyć i przenieś do tego co już dla siebie robię. I to mnie zawsze kręciło w tych wszystkich próbach naśladowania, czy wchodzenia w inną rolę, czyli w jakiś sposób kopiowania.

M.F: W coverach, tribute’ach nie ma nic złego. O ile to podpiszesz. O ile poinformujesz, że tak jest. A nie zachowasz się jak ktoś, kto zajumał i liczy na to że go nie złapią, a to jest teraz taki… bardzo widoczna mentalność.

S: Mówisz o tendencji pewnej. Czasami zdarzają się to też na totalnej nieświadomce. Słyszysz coś, przychodzi, traktujesz jak swoje, a potem okazuje się że nie. Inna sprawa to korzystanie z tych paczek. To jest taki temat, że fajnie do tego podejść twórczo. Jak do wszystkiego. Fajnie, że są paczki, fajnie że są brzmienia, to super, że ludzie mają teraz do tego taki dostęp szeroki, tylko też jest ciekawe jak się zrobi z tego coś swojego.

M.F: Jak jest za prosto, to nie jest to specjalnie kreatywna sytuacja.

S: Na pewno się to sprawdzi, bo to dobrze brzmi. Na końcu, technicznie jest ok. Gdzie jest to coś jeszcze? Czego szukam w muzyce?

M.F: Teraz to musi być jakieś przekleństwo dla młodego producenta, żeby mieć swój styl.

S: Jest to chyba coraz trudniejsze. Ale też dużo bardziej ryzykowne niż kiedyś. Rynkowo.

M.F: Rozleniwienie twórców…

S: Też jak spojrzysz na to, jakie beaty wybierają raperzy od producentów. Wiesz… To wszytko, to jest naczynia powiązane.

M.F: I to przekonanie że ten szesnastolatek z małej miejscowości na końcu świata będzie w stanie zrobić beat, który rzeczywiście brzmi jak amerykański mainstream za milion dolarów, przysłowiowe.

S: Czasami się to udaje. Jeśli idziemy w eksperymenty, to tak. Nie przesadzajmy też. Każdy z małym laptopem może zrobić dobrze brzmiący beat.

M.F: Aż tak dobrze brzmiący?

S: Pewnych rzeczy się nie przeskoczy, ale pewnych rzeczy się nie słyszy. Spójrzmy na to tak realnie. Wielu elementów dziś już nawet nie jesteśmy w stanie usłyszeć, przez to w jakim świecie żyjemy. Jakimi dźwiękami, intensywnością bodźcowi jesteśmy przytłaczani ciągle.

M.F: Też mnie ciekawi co by z tymi snobami, audiofilami muzycznymi było na blind testach. Jak ci goście – tylko Cola, Pepsi nie, są w stanie pomylić te napoje, kiedy im się…

S: Oczywiście.

M.F: Banda ludzi, którzy tylko winyl, wyłącznie flak, żadna mp3.

S: Wszytko placebo to jest.

M.F: Wiele głów mogłoby tu polecić i wielu ludzi na hipokryzji zostałoby za rękę złapanych.

S: Są to tylko jakieś teorie. Mindset’y. Jak coś płynie, coś działa to działa. Jest git.

M.F: Czy ten kierunek wstecz co jest coś co znajdzie swoją kontynuację, czy jednorazowy wyskok.

S: Nie mam planu przedłużać tego w żaden sposób. To jest…

M.F: Nie masz beatów (śmiech)

S: Masz mnie! (Śmiech ) Nie mam! To prawda. Nie mam takich, które uważam za sensowne, żeby je puszczać dalej. Takie, które nie weszły na album są na mixtape przygotowywanym przez DJ Kebsa. I tam to jest świetne środowisko, że można w taki sposób je pokazać. I nara. To jest wystarczające totalnie. Nie sądzę, że byłby sens powtarzać ten koncept. Mam masę świetnej muzyki z załóżmy 2005. Jest dużo dobrej muzyki, którą mógłbym w ten sposób wykorzystać. Ale nie to jest, myślę jednorazowy projekt. Limitowany. Wydaje mi się, że to jest najlepiej jak mogłem zrobić i nie ma co powtarzać. Nie chciałbym, żeby też ktoś mówił, że ja się fiksuje na stare brzmienia i że jest to najlepsze co mogę robić. Oczywiście robię to świetnie i cieszę się, że są ludzie, którzy pamiętają mnie od początku mojej kariery i teraz mówią: Damn, na to czekałem te wszystkie lata, żeby ta jakość wróciła. Świetnie, super! Proszę! Jest! Tylko następna płyta, to będzie już totalnir, gdzieś indziej .

M.F: To dobrze. Jakby dało się przewidzieć następna płytę, to i jej sens wydawania byłby pod znakiem zapytania.

S: Ja zawsze robię te zakręty. Jakieś miniwolty swoje stylistyczne. Ja potrzebuje tego. Nie czuję się dobrze, wkoło w tym samym. A z drugiej strony lubię się spotkać z Patro i z Piterem i sobie pojamować, rapować do klasycznego beatu Patro. Także sprzeczności.

M.F: Mignęło mi gdzieś – miałem w rękach tą „encyklopedię polskiego rapu”, zdaje się że z 2004 roku- i było Spinache jest już obrażony na hip hop będzie grać jazz. Grałeś jazz?

S: Brałem udział w projektach jazzowych.

M.F: Robiłeś rożne rzeczy.

S: Masę rzeczy. To był 97? Jak z Michałem Urbaniakiem graliśmy i jego projektem Urbanator?

M.F: Tak, tak.

S: To zaczynamy od Pawła Serafińskiego, Krystyny Prońko i Michała Urbaniaka. A ty mnie pytasz o jazz?

M.F: Ta przeszłość jest znaną kartą. Raczej jazz po 2004 ciekawił mnie.

S: Coś tam się działo i wkrótce będzie się ponownie działo.

M.F: Jazz w wolnych chwilach.

S: śmiech. W wolnych chwilach chętnie.

M.F: Miewasz takie w ogóle?

S: Bardzo mało i nie słucham zbyt dużo muzyki jednak. Wiesz? Jest ten temat że kiedy jestem na etapie procesu twórczego, to muszę się odciąć i nie słychać niczego. To jest przykre czasami, bo wielu znajomych wydawało przez ostatnie pół roku płyty, single, a ja nie…

M.F: Czasami dla higieny warto, żeby nie nasiąknąć. Artyści mają czasem skłonność do chłonięcia.

S: Dokładnie, ja to dla higieny robię, żeby nie powielać czegoś, nie przyjmować jako swoje. Pytasz o to czy mam wolnego czasu trochę? Staram się wypracowywać taki model funkcjonowania żeby w końcu dojść do jakiegoś takiego balansu. Bo zapierdalam mega. I z roku na rok wydaje mi się, że to jest już najwięcej ile zapierdalałem, a tu się okazuje że nowy rok i zapierdalam dwa, trzy razy więcej niż wcześniej.

M.F: Gdzieś jest kres w podkręcaniu procesora?

S: Kres się robi sam, jest granica kiedy się to na zdrowie przerzuca.

M.F: Kończy się na kardiologii. O tym mówiłem.

S: A wydawanie samemu płyty… Wszytko fajnie brzmi i ładnie wygląda, a wiąże się z dużym obciążeniem i stresem. Nagrać płytę jest relatywnie łatwo. W porównaniu z tym wszystkim. Wiem to, bo nie jestem tu pierwszy rok. Przy tej płycie bardzo dużo stresu mam. Mega. Dawno nie miałem tak dużo.

M.F: Dlaczego? To wydaje się w pewnym sensie pewniak. Jesteś w strefie komfortu. Skąd ten stres?

S: Też to ciekawe. Może za dużo komfortu. Może potrzebuje trochę stresu.

M.F: To jest dopiero przykra rzecz, jak cię komfort stresuje. To prowadzi do złych rzeczy. (Śmiech)

S: Tego nie powiedziałem. (Śmiech)

M.F: To nagłówek już mamy.

S: Komfort mnie stresuje. Bang!

M.F: Ok. Dobra. Dziękuję bardzo. To był Spinache. Sprawdźcie „799919”. Flintesencja. Do zobaczenia.

Polecane

Share This