Illusion – „Anhedonia”

Stare, dobre, mroczne i ciężkie Illusion.

2018.03.08

opublikował:


Illusion – „Anhedonia”

grafika: mat. pras.

Illusion wraca pod pełnymi żaglami i z pełną mocą. Z płytą, o której można powiedzieć, że klasyczna. Z brzmieniem, sekcją i treściami, dokładnie takimi, za które pokochaliśmy ich ćwierć wieku temu. Podobało się Wam „Solą w oku”? To uwaga, za produkcję i master „Anhedonii” odpowiadał ten sam gość, co za „Sól”. To Szymon Sieńko. Znak jakości.

Krytycy będą się spierać, czy tak pomnikowe i ważne dla rocka formacje powinny grać, jak grały „od zawsze”, czy eksperymentować, podążać lub nawet wyprzedzać trendy i mody. Na współczesnej scenie pełno przykładów na prawdziwość i fałsz obu tez. Zatem krytyków i dziennikarzy trollujących, kto i w którą stronę iść powinien, tak skrajnie różniących się w opiniach, kto i kiedy się skończył, a kto i którą płytą zaczął się na nowo, jest całe stado. I trollują. Nikt im nie zabroni. Słuchacze, na szczęście, chyba mają to w dupie. I muzycy też. Na takim tle najlepiej widać, czym jest i jaka jest „Anhedonia”.

„Anhedonia” to stare, dobre Illusion. To 10 numerów nagranych przez fanów, dla fanów. Bez oglądania się na konkurencję. Z wiarą w gitary, bębny, basy i wyostrzony zmysł obserwacji. Z precyzyjnym i skrótowym operowaniem słowem i bogatą treścią między wierszami („…niby kowal / niby los…”). Dokładnie tak jak w ostatniej dekadzie minionego wieku. Może to efekt stylu pracy nad tym albumem, przyjętego przez zespół, gdzie najpierw nad materiałem pracowali Jerzy „Jerry” Rutkowski, Jarek Śmigiel i Paweł Herbasch, a dopiero później dołączył do nich Lipa z całym mrokiem tego, co widzi za oknem? A może – po prostu – oni tak mają, czują i grają. I nie ma się co rozczulać. Ważne, że dawni fani dostają to, co uwielbiali. Młodzi może za tym ruszą, może nie.

Credo całej „Anhedonii” znajdziecie w kilku miejscach tego albumu. Dla mnie najmocniejszą i najtrafniejszą wizytówką może być nie pierwszy – skądinąd świetny – singiel, a „Od zawsze donikąd” z otwierającą go melorecytacją i tym, w co się rozwija. Podobnie cały „Tchórz” ze świetnym tekstem „…wiej historii wietrze wiej / wiej rozumu wietrze wiej…” gorzko i trafnie odnoszącym się do naszego „tu i teraz”. Numerem tytułowym zaś, gdyby nie zdecydowano się na „Anhedonię”, byłoby „Do zobaczenia”. Tu znajdziecie bardzo dosłowny opis przypadłości, która stała się tytułem i swoistym proporcem najnowszego albumu Illusion.

Lipa i spółka mogą mieć spory problem z wyborem singli. To świadczy o równym, wysokim poziomie tej płyty. W roli singla świetnie sprawdzić się może absolutnie radiowo przebojowy „Śladem krwi” z gościnnym udziałem Litzy, którego wrzask dartego papieru ściernego nie dość, że bliski wokalowi gospodarza „Anhedonii”, to jeszcze idealnie pasujący do wyczynów reszty muzyków Illusion. Fani Luxtorpedy też będą zachwyceni. Może to ten kierunek, w którym powinna mknąć macierzysta formacja utytułowanego gościa? Z dokonaniami Hansa i Litzy kojarzyć się może wspomniany wcześniej „Tchórz” ze specyficznym dialogiem różnie prowadzonych wokali. Bardzo atrakcyjny zabieg.

Skoro jesteśmy przy skojarzeniach. Słuchając „Metamorfozy” majaczy mi gdzieś na horyzoncie sposób myślenia o muzyce znany z płyty „St. Anger” Metalliki. Zwłaszcza w pracy sekcji rytmicznej. To dobre skojarzenie, choć „St. Anger” raczej najwyżej cienioną płytą kalifornijczyków nie jest…

I jeszcze jedno. Jest taki moment w „Okruchach udręki”, w którym zastanawiałem się, czy słyszę skrzypce, czy tak wysterowaną gitarę. Tak mnie to męczyło, że zadzwoniłem do źródła – to jeszcze gitara. Brawo!

Artur Rawicz

Ocena: 5/5

Tracklista:
1. Kto jest winien?
2. Okruchy udręki
3. Niby
4. Od zawsze donikąd
5. Śladem krwi
6. Tchórz
7. Metamorfozy
8. Do zobaczenia
9. Dalej
10. Zanurzam się

Polecane

Share This