Komety – „Paso Fino”

Ogon przebojów ciągnie się za nowymi Kometami.

2014.03.29

opublikował:


Komety – „Paso Fino”

Nadwrażliwiec tak miejski jak tylko się da, a do tego stylowy i eklektyczny – powiedzą zwolennicy. Zawsze śpiewający tak samo nudziarz, bardziej wykonawca tekstów niż wokalista, który pomysł na siebie i swoje granie przestał mieć jeszcze pod koniec zespołu Partia – odburkną przeciwnicy. Mi zdecydowanie bliżej do tych pierwszych, bo choć Lesław po wielokroć wystawiał cierpliwość słuchacza na próby, to udał się zarówno „Luminal” jego Komet, jak i krążek z Administratorrem. Niesiony entuzjazmem spotęgowanym singlowym, zilustrowanym fantastycznym klipem Kuby Dąbrowskiego „Balem nadziei”  zagłębiłem się w ósmy album (choć przy tych wszystkich kompilacjach, koncertówkach i wersjach anglojęzycznych nie wiadomo jak liczyć) kometowy album. I jestem zadowolony, choć nie ze wszystkiego.

Wspomniany już „Bal nadziei” i zamykające (pomijając instrumentalne outro) „Nie mogę przestać o tobie myśleć” tworzą klamrę z oczywistych singli. Pierwszy kawałek niesie prosty bas, przecinają pełne wigoru dęciaki, uzupełniają dzwony rurowe i wibrafoni. Ten drugi cieszy tempem, gęstszym rytmem, przesterowaną gitarą na koniec. Obie kompozycje są udane, zbrojne w chwytliwe melodie i bezpośrednie, odnoszące się do sfery emocji lesławowe teksty. Co dzieję się między nimi?

Wściekłe bębny, ostro wcinająca się gitara i brawurowe organy w „Nerwicy natręctw” przechodzą w zadziorny, nieskomplikowany rockandroll „Ona i niestety on”. Potem możemy liczyć na trochę funkowania w świetnie pulsującej „Ulicy Kasprowicza” i nie mniej bujającym „Prywatnym piekle”. Z kolei „Ty i twój cień” to sympatyczny, kawiarniany ramol z lat 50., w którym „kompot z mirabelek” w wersie sąsiaduje z partią klawesynu w kompozycji. Najlepsze zostawimy na koniec. „Hotel Artemis” buzującą nostalgię przekłada na naprawdę śliczną piosenkę Wojciecha Szewko. Wszystko jest tu na miejscu – wejście gitary, krótko odzywający się puzon, napęczniała aranżacja z melotronem i wibrafonem włącznie. Od kawałka trudno się uwolnić, nic w tym roku w Polsce nie ugryzło mnie tak mocno, może poza singlem  innego podopiecznego Thin Man Records – Króla.

{sklep-cgm}

„Hotel…” pokazuje też niestety w jak wielu przypadkach „Paso Fino” jest płytą dźwiękowego nadmiaru, nieumiarkowania. Rozumiem, że tęsknota za punkiem, za rockabilly, za graniem brudniejszym i ostrzejszym nic nie przyniesie, Lesław jest coraz starszy, nie wszystko mu wypada, nie do wszystkiego chce wracać. Wypadałoby jednak czasem pomyśleć, czego tak naprawdę numery potrzebują, a nie iść na rekord. Zwłaszcza gdy przesadnie drobiazgowe, prozaiczne i dosłowne wersy (a takich lider Komet pisze niestety coraz więcej) trafiają na te wszystkie frymuśne ozdobniki. Angażowanie wiolonczeli do kawałka, w którym mowa o wizycie u dermatologa i braku wody do siłowni (dosłownie) wydaje się ciut komiczne. Szczytem wszystkiego jest najsłabsza na płycie „Sparaliżowana od pasa w dół”, kolejna (Lesław prowadził wcześniej narrację na przykład z punktu widzenia ciężarnej kobiety) z niefortunnych często „wcieleniówek”. „Wystawiona przed blok dokarmia gołębie / ty marzysz o miłości, ona świecie bez schodów” – ciągnie wokalista, przygrywają mu zaś cymbałki. Potem wjeżdżają organy. Tak to groteskowe, że parsknąłem. I nie chodzi raczej wyłącznie o to, że jestem złym człowiekiem.

Bardzo przebojowa, dobrze pomyślana jeśli chodzi o kolejnośc piosenek, nadal napisana w sposób niemożliwy do podrobienia przez kogokolwiek w branży i ładnie brzmiąca retro „Paso Fino” to przyjemnośc. Choć w przyszłości przydałby się ktoś, kto uchroni Lesława przed niektórymi z jego pomysłów.

Polecane

Share This