La Roux – „La Roux”

Muzyka, jeśli ma aspirować do rangi sztuki, powinna być ekstremalna.


2009.08.03

opublikował:

La Roux – „La Roux”

A przynajmniej bezkompromisowa. Taka, jak na debiutanckiej płycie duetu La Roux. Gdzie wokal Elly Jackson brzmi niemal histerycznie, a w innych utworach słodko-dziewczęco. W uzasadnionych momentach do ascetycznego, syntezatorowego rytmu dołączają bardziej złożone klawiszowe melodie, grane przez Bena Langmaida.

Z pewnością mieliście już okazję usłyszeć te najbardziej przebojowe z nich w radiu, czy tv, bo single „In For The Kill”, „Quicksand” i „Bulletproof” zostały zauważone nawet u nas. Co trochę dziwi, ale przede wszystkim cieszy. Dziwi, bo przed kilku laty, rodzime Super Girl & Romantic Boys, poruszające się w niemal identycznej stylistyce zostało dostrzeżone tylko przez „niezależnych”. Cieszy, że nie samą Lady Gagę i Candy Girl proponują nam media tego lata.

Płyta „La Roux” zaczyna się nagle, od bardzo nośnego motywu granego na bębnach simmonsa i syntezatorze. Pierwsze zetknięcie z głosem młodziutkiej, ledwie dwudziestoletniej Elly, szokuje. Dawno nie było w brytyjskim popie (a w amerykańskim i światowym jeszcze dawniej) tak oryginalnie śpiewającej dziewczyny.  

Kolejny, „Tigerlily”, to okazja do posłuchania wciąż dość prostych melodii i zupełnie inaczej śpiewającej panny Jackson. Na początku jest wręcz zadziorna, później opanowana i refleksyjna. Do tego w ciekawy sposób opisuje w tekstach historie, które przydarzyły się każdemu.

Jak w „Quicksand”, w którym trwające zauroczenie odczuwa, jak stąpanie po tytułowych ruchomych piaskach. W „Bulletproof” za to pojawia się wspomniana bezkompromisowość. Nie dość, że wstęp brzmi, jak stworzony przez Vince’a Clarka dla wczesnego Depeche Mode, albo Yazoo, to Elly buńczucznie strzela „spalonymi mostami, od brzegu do brzegu”, czy „zbyt wielką dumą”. I nie ma znaczenia, że znów śpiewa o miłości, tym razem gasnącej. Ważne, że nie jest tylko laleczką sypiącą banałami. I nie chce nią być, o czym z kolei możemy posłuchać w „I’m Not Your Toy”, gdzie zastanawia się, czy to miłość, czy tylko przywiązanie.

W drugiej części płyty robi się znacznie spokojniej. Lirycznie. A syntetyczne podkłady są znacznie oszczędniej ozdabiane spektakularnymi melodiami. Wciąż jednak słucha się tego dobrze i z zaciekawieniem. Szczególnie, gdy w przedostatnim „Armour Love” nastaje nagle cisza. I dopiero po dwóch minutach rozbrzmiewa bonusowy „Growing Pains”.

La Roux znaczy po francusku po prostu „Rudzielec”. „Po prostu Rudy” już kiedyś narobił sporo zamieszania w muzyce. Elly Jackson z Benem Hirstem są na najlepszej drodze, żeby Simply Red godnie zastąpić.

Tagi


Polecane

Share This