Razorlight porwali Warszawę!

Było stanie na baczność, czyli to, z czym zazwyczaj mieliśmy do czynienia na tym placu. Ale był też taniec!


2009.09.05

opublikował:

Razorlight porwali Warszawę!

Słyszałem wiele negatywnych głosów, co do lokalizacji Orange Warsaw Festival. Że brak temu miejscu klimatu. Wypowiadały się osoby, które przez Plac Defilad przechodzą codziennie. – Ten festiwal tutaj nie pasuje, to odmładzanie na siłę przestrzeni nieodwracalnie przestarzałej – podnosili. Może to i prawda. Majestatycznie wznoszący się gmach Pałacu Kultury i Nauki, pochodzący z epoki soc-realizmu, z wywieszonym plakatem „Honor” – stanowił nie lada kontrast dla „pomarańczowej” imprezy. Poza tym, choć komunikacja miejska nie zawiodła – wręcz przeciwnie – była doskonała, to jednak bliskość Dworca Centralnego miała także swoje negatywne konsekwencje. Mówiąc krótko: żulostwo. Ledwo trzymające się na nogach pijaczyny, żebracy i inne typy spod ciemnej gwiazdy, przyciągnięci wizją darmowej imprezy w plenerze stanowiły dla zgromadzonych realne zagrożenie.

No ale dość już tego narzekania, przecież tak czy owak najważniejsza jest muzyka. Ta, nie ma co się oszukiwać – wraz z dogodną lokalizacją, ściągnęła naprawdę pokaźną liczbę – głównie jednak młodzieży. Oczywiście najwięcej publiczności zebrało się pod koniec imprezy. Maria Sadowska, prawdopodobnie właśnie z powodu gołego placu, musiała rozpocząć swój występ z lekką obsówą, jakieś 20 minut po 19.

Maria Sadowska na scenie. Na początku wystąpiła w żółtym płaszczyku, by skończyć swój występ w czarnej, błyszczącej wieczorowej sukience. Na starcie muzyczny hołd złożony Komedzie (ze względu na rok komedowski), następnie już w pełni twórczość Sadowskiej. Na jednej z pierwszych piosenek, Maria nie omieszkała pochwalić się cenzurą, jaka została nałożona przez wszystkie muzyczne stacje telewizyjne na jej najnowszy teledysk do utworu „Jest dobrze”. To prawda, MTV faktycznie zakazało emisji tego klipu, jednak nie oszukujmy się, jest to też świetny chwyt marketingowy. Przecież video można (i właściwie teraz już trzeba – bo zakazane) zobaczyć na YouTube. Występ był ok, ale to głównie za sprawą jej zespołu. To naprawdę wszechstronnie uzdolnieni muzycy. Zresztą mogliśmy przekonać się o tym na samym końcu koncertu, gdy klawiszowiec ustami zaczął genialnie naśladować dźwięki trąbki (!), a perkusista w ramach przedstawienia się – dał solowy popis już na swoim przypisanym instrumencie, czyli perkusji.

Chwila promocji pewnego energetycznego napoju – chłopak robiący różne dziwne rzeczy z piłką i na scenę wyszła mało komu znana formacja Ja Confetti. Zespół tworzą dwie urocze dziewczyny –  Yvone Coco (Josephine Philip) & Ella Mau (Ane Trolle) na co dzień zamieszkałe w Kopenhadze. Do tego doszedł bas i perkusja i powstał mocno psychodeliczny klimat (to także dzięki strojom wokalistek – najpierw rozdmuchane sukienki i kolorowe pończochy, następnie opięte spodnie). Dziewczęta świetnie się uzupełniały i bawiły, właściwie publiczność była tylko dodatkiem.

Kolejna dłuższa przerwa (z żonglowaniem piłką włącznie) i pojawił się Smolik i jego Project Big Band. Smolik ukryty za klawiszami, a na froncie zmieniające się wokalistki i wokaliści. Na początek niejaki Squbass (otwierający kawałek – podobno nigdzie jeszcze niepublikowany okazał się tym najlepszym), następnie Kasia z Sofy, później Mika (wymienione osoby pojawiały się dwukrotnie), był też Victor Davies, Gaba Kulka, oraz gość specjalny Emmanuelle Seigner (to ta, która ma tego sławnego męża). Generalnie występ fajny, tylko nie na tę porę dnia (po 22) i nie na taki plener. Ludzie ewidentnie przyszli poczuć jakiegoś koncertowego kopa, niż pokołysać się przy tych leniwych dźwiękach. Trochę też mam zarzut co do samej sekcji muzycznej – która nikła gdzieś w tle, zamiast nadawać tempo muzycznej akcji. Może było to spowodowane brakiem wcześniejszej próby zespołu? (o czym nie omieszkał poinformować nas jeden z ochroniarzy).

Na koniec najdłuższa przerwa i w końcu zjechał, wielki, świecący się napis „Razorlight”. Myślałem, że polecą głównie ze swojej najnowszej (w zeszłym roku była premiera) płyty „Slipway Fires”, która ma niewątpliwy – stadionowy potencjał. Zespół jednak postanowił wymieszać cały swój dorobek. Jak się chwile później okazało, zrobili to na tyle dobrze, że właściwie wyszło na to, że cały repertuar Brytyjczyków posiada plenerowego kopa. Brzmienie super (no może troszkę za cicho – ale to w końcu była już 24 i centrum miasta). Świetnie spisywał się również frontman, który lekko naśladując Jaggera w latach młodości, swoimi nawoływaniami – budził publiczność i nakazywał się bawić. Ludzie go niewątpliwie posłuchali i tym sposobem – z uśmiecham na ustach, koło godziny 1 zakończyli pierwszy festiwalowy dzień. Jednak wszyscy dobrze wiemy, że tak naprawdę, to najlepsza zabawa będzie dzisiaj. Oby tylko przestało padać…

Polecane

Share This