Słoń: „Kiedyś graliśmy koncert w burdelu. Wjeżdżamy, a tam rury na scenach, różowe światła, te takie długie różowe szale”

Raper wspomina najbardziej przypałowe sytuacje ze swoich koncertów. I są to piękne opowieści.


2021.08.17

opublikował:

Słoń: „Kiedyś graliśmy koncert w burdelu. Wjeżdżamy, a tam rury na scenach, różowe światła, te takie długie różowe szale”

fot. mat. pras.

Branża koncertowa w Polsce jest profesjonalna? Dziś już tak, przynajmniej coraz bardziej, choć nadal zdarzają się przypałowe sytuacje. W podcaście Filmwebu „Mój ulubiony film” Słoń opowiedział Łukaszowi Muszyńskiemu nie tylko o swojej fascynacji kinem i wpływie filmów na jego muzykę, ale także o najbardziej kuriozalnych sytuacjach z tras koncertowych. I trzeba przyznać, że są to wyjątkowe opowieści, choć zdajemy sobie sprawę, że raper dziś się z nich śmieje, ale kiedy te wydarzenia rozgrywały się na żywo, wcale nie było mu do śmiechu

Nie wiem nawet, gdzie zacząć. W jednym klubie, w którym graliśmy, okazało się, że gramy na paletach euro. Dosłownie na paletach euro. I oni żeby nie robić sobie przypału, przykryli je w klubie jakimiś ręcznikami. Wchodząc na scenę, nie wiedzieliśmy, że to są przykryte palety euro, więc robić pierwszy krok, byś się roz***ał. Robię pierwszy krok i tej, człowieku, co tu się od***ala. Dopiero później powolutku wchodzimy, już leci bit, już powinniśmy grać. Nie idzie grać koncertu na palecie euro. Jak to robisz, te deski skrzypią, mogą się załamać pod tobą, możesz trafić girą między te pi***olone deski, skręcić, złamać girę na oczach ludzi. Nie, to jest koszmar. Ten klub jako sam anturaż wnętrza to też była paleta euro – śmiał się Słoń.

To jednak dopiero początek wspomnień artysty.

Kiedyś graliśmy koncert w czyimś domu. To był dom. To był dom kultury w jakimś małym miasteczku. Weszliśmy do środka i powiedzieliśmy: ale tu jest gnój. Ludzie mówią do nas: fajnie, że przyjechaliście, a ja patrzę, a tu szafka na talerze, kubki. Mówię: tej, gdzie my jesteśmy? To jest dom. Scena jest w piwnicy. Wyobraź sobie chatę i masz piwnicę. Tam nie ma żadnego wietrzenia, dźwięk jest jak w piwnicy. Ludzie stoją obok ciebie w piwnicy. To był gnój.

Kiedyś graliśmy koncert w burdelu. Ale my nie wiedzieliśmy o tym, organizator też nie był do końca świadomy, co to jest, było tylko wiadomo, że to jest klub. Przyjechaliśmy, wjeżdżamy, a tam rury na scenach, różowe światła, te takie długie różowe szale. To były złote lata naszego pijaństwa. Nasz DJ, DJ Soina, był tak wyłączony, że na tej scenie miał niepodłączone decki do prądu i wkur**iał się, że, że nic nie działa. „Nie podłączyłeś sprzętu idioto”. „Gó*no w ch*j”. Nie wiedzieliśmy, że będziemy grać w burdelu. Zagraliśmy. Tydzień po naszym koncercie burdel spłonął, przy czym dowiedzieliśmy się tego z internetu. Te rury między nami – to był koszmar. Niby jest co wspominać, ale to było ciężkie miejsce – ciągnął swoją opowieść raper.

Myślicie, że to wszystko? Słoń ma w zanadrzu jeszcze więcej tego typu opowieści.

W Rzeszowie był kiedyś taki klub, na starówce schodziło się po schodkach w dół. Uwielbiam Rzeszów, zajebiste miasto i fajnie się tam gra koncerty, ale jeden koncert był w taki dzień jak dzisiaj, czyli masz taki upał, że jakbyś leżał w cieniu, to byś się pocił. Leżąc w basenie byś się pocił. Gnój totalny generalnie na dworze. Wjeżdżamy na dół do tego klubu, jest powiedziane: tu nie ma wietrzenia. Powiem ci tak – temperatura była taka, że byliśmy dosłownie tak mokrzy, jakbyśmy wyszli spod prysznica. Ludzie po trzech, czterech kawałkach zbierali powietrze, bo nie było czym oddychać. Co parę kawałków robiliśmy przerwy, staliśmy na scenie patrzeliśmy na siebie i zbieraliśmy oddech. Zajebisty klubik, ale nie było czym oddychać. Może zimą byłoby lepiej.

Graliśmy kiedyś na scenie, która nie była z palet, ale była megadziurawa. W ten wieczór walczył Andrzej Gołota. To był pub, w którym były koncerty, ale były też oglądane walki. Część ludzi, którzy przychodzili do pubu, przychodziła na nasz koncert i płaciła za bilety, ale reszta miała w ch*ju nasz koncert, przychodzili na Andrzeja Gołotę. Telewizor z Gołotą był po skosie na scenie, serwowali tam jeszcze żarcie. Graliśmy na scenie, tu był Andrzej Gołota, połowa ludzi patrzyła na nas, połowa stała do nas bokiem i patrzyła na Andrzeja, a między tym barmanka i barmani wydawali żarcie. Człowieku, gramy koncert, a tu typ wyciąga pizzę i hot-doga. To idzie po tych ludziach i oni to podają.

Jeszcze jeden koncert, który mi się przypomniał. W klubie był jeden głośnik. Scena była – nie ściemniam – wielkości dwóch tych skrzyń (Słoń wskazuje na elementy scenografii – przyp. red.), więc my staliśmy tak na sobie, głośnik był pod sceną ustawiony w lewo. Nie było żadnych odsłuchów. Nie było ani jednego innego głośnika, w klubie był jeden głośnik spod sceny ustawiony w bok. Nie słyszeliśmy nic. Tam leciała muzyka i my gadaliśmy. Mógłbym gadać do tych ludzi listę zakupów albo co mi się wczoraj przyśniło. Nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wiedział. To był mocny gnój – podsumował artysta.

Cytowane fragmenty pochodzą z końcówki odcinka, ale z czystym sumieniem polecamy Wam całość.

Polecane

Share This