Beady Eye – „Different Gear, Still Speeding”

Przyjemne, i to bardzo.

2011.03.07

opublikował:


Beady Eye – „Different Gear, Still Speeding”

Co może zrobić muzyk z przerośniętym ego i niezłym talentem do robienia melodii, po rozpadzie grupy, w której grał z własnym bratem? Albo zaszyć się w kącie i rozpamiętywać dawne sukcesy, albo robiąc na złość, nagrać nową płytę bez brata. Liam Gallagher wymienił szyld „Oasis” na „Beady Eye” by pokazać Noelowi, że i bez niego daje sobie świetnie radę. Takie braterskie zabawy. Bez zamieniania recenzji płyty w streszczenie telenoweli rodzinnej – „Different Gear, Still Speeding” to kawał przyzwoicie zrobionej muzyki.

Bardziej impulsywny spośród braci Gallagherów słuchał przez ostatnie parę lat chyba wyłącznie rocka z lat 60/70. „Different Gear, Still Speeding” to przyjemna podróż po najważniejszych dokonaniach rock & rolla z tego właśnie okresu. Bez pozowania na rewolucję, „Oasis minus Noel” serwują po prostu rockowe utwory z dobrą melodią. Świetny początek płyty, „Four Letter Word”, daje dobre pojęcie o zawartości „Different Gear…” To muzyka, której przyjemnie słuchałoby się w radiu, zamiast serwowanej teraz sieczki. Lekko „garażowy” riff i refren, który momentalnie wpada w ucho. Pewne rzeczy w przyrodzie się nie zmieniają – i tym razem Gallagher potwierdza swoje przywiązanie do muzyki Fab Four. Utwór „Beatles And Stones”, nie tylko ze względu na tytuł, jest tego koronnym dowodem. Sposób robienia harmonii, wokal naśladujący McCartney’a – czuć bitelsowski klimat. A bonusowe „World Outiside My Room” to wręcz młodszy o pół wieku brat „Maxwell Silver Hammer ” (co prawda bez młotka i morderstw). „The Roller” przypomina na początku „Instant Karma” Lennona (klawisze, wejście perkusji), potem jest już bardziej popowo. „Bring The Light” to z kolei klasyczne rockabilly (szalejący fortepian, pogłos wokalu, nawet klaskanie w tle mamy).

W swej fascynacji historią muzyki rozrywkowej, Beady Eye sięgają nawet do lat pięćdziesiątych – „For Anyone” to przecież słodki, optymistyczny pop z czasów, gdy słuchało się tylko singli. Nie czuć w tych cytatach fałszu czy pozy, jest za to dużo energii i radości z grania muzyki, którą się lubi. Retro klimat piosenek współgra z produkcją całej płyty. Jest prosto, archaicznie, prawie lo-fi. Podobno obyło się bez dłuższego cyzelowania utworów, dwa/trzy podejścia i utwór był gotowy. Jeśli tak, to gratuluje dyscypliny – bo fuszerki w tym nie ma. Mimo zapewnień Liama, że Oasis to kompletny syf, do britpopowej fali, która wyniosła zespół Gallagherów na szczyty popularności, nawiązuje „Kill For A Dream”. Ładna, popowa piosenka, która mogłaby znaleźć się bez problemu na „What’s The Story…” , do spółki z „The Beat Goes On”. Dobrze brzmi ponad sześciominutowy „Wigwam”. Hippisowska melodia i chórki, rozmyte klawisze, gdzieś w tle zaciąga sitar. Długa, psychodeliczna podróż w stylu Grateful Dead – świetne. Folkiem i kwasem pachnie też „The Morning Son”. Na początku relaks i luz, Liam leniwie śpiewa, akompaniuje mu akustyczna gitara. Potem robi się z tego podniosła, bardzo dobra piosenka, która pod koniec niebezpiecznie przyśpiesza. Trzynaście utworów ( dwa bonusowe), wszystkie dobre lub bardzo dobre, brak jakiegokolwiek zapychacza. I to wszystko bez Noela!

Pewne rzeczy w przyrodzie się nie zmieniają – Liam Gallagher to wciąż arogancki gość, który obraża wszystko, co żyje w okolicy. Ale tak samo nie zmienia się to, iż (z bratem lub bez) potrafi nadal nagrać równy od początku aż do końca album. Na złość Noelowi, albo dla samej przyjemności grania. „Different Gear, Still Speeding” brzmi tak, jak gdyby zespół usiadł wieczorem i postanowił, ot tak, dla draki nagrać płytę. Dobra, rockowa płyta. Teraz pozostaje czekać na muzyczną odpowiedź Noela… albo niespodziewaną reaktywację Oasis.

Polecane

Share This