Eldo – „Chi”

Bez ekscytacji

2014.05.31

opublikował:


Eldo – „Chi”

Zaznaczmy to na samym wstępie: ostatnich czterech lat Eldo z pewnością nie spędził na rozmyślaniu o tym, w jaki sposób pozyskać nowych fanów. Przynajmniej do takiego wniosku można dojść, przesłuchawszy „Chi”. Współpraca z debiutującym na scenie producentem Fawolą nie otworzyła przed warszawskim weteranem nowych, nieznanych dotąd muzycznych ścieżek. Drogi, którymi dziś kroczy, on sam wydeptał już przed laty – stąd nie dziwota, że na wydanym właśnie krążku większych wpadek raczej nie notuje. Jednak powodów do ekscytacji również nie ma.


Spotkałem się w sieci z opiniami zestawiającymi „Chi” z wydanym w 2006 roku „Człowiekiem, który chciał ukraść alfabet”. Że niby ten sam intymny, kameralny klimat. Cóż, bez wątpienia na omawianej tu płycie ze świecą szukać energicznych, przebojowych nagrań. Największy potencjał kryje pod tym względem „Ms Batory” – chwytliwy refren Tomsona robi swoje i aż szkoda, że utwór ten otwiera cały zestaw, bo chciałoby się ten śpiew usłyszeć, jak gdzieś w połowie przełamuje lekko nużący, rapowany i produkowany na jedno kopyto materiał. Jestem jednak w stanie zrozumieć tych, którzy dostrzegają w tych utworach nastrojowość. Ale żeby od razu porównywać do „CKCUA”? Ani Fawola nie zasługuje na tego typu pochwałę, ani Bitnix na tego typu obelgę. Tamten album był budowany zupełnie innymi środkami: za rozbudowane, przestrzenne, częściowo samplowane, a częściowo grane na żywo aranżacje odpowiadał duet, którego horyzonty wybiegały daleko poza hip-hopowe ramy. W porównaniu z tamtą głęboką, cyzelowaną muzyką praca, którą przy okazji „Chi” wykonał Fawola, jawi się jako zwykłe rzemiosło, bliższe Flamastrowi czy Donde.

Zresztą, nie tylko w porównaniu z Bitniksami. Nawet na gruncie tzw. trueschoolowego hip-hopu ten młody beatmaker nie ma nic interesującego do zaoferowania. Często takie właśnie oszczędne, surowe podkłady stanowią dobry sprawdzian dla producentów – sprawdzian tego, jak dobrze opanowali brzmienie podstawowych elementów: bębnów, basu i melodii. U Fawoli stopy i werble są zbyt sterylne, sample – zbyt oczywiste, a bas zbyt rzadko schodzi na odpowiednią głębokość. Jeśli już obrał klasyczną, nowojorską konwencję, pozostaje życzyć jego bitom takiego charakteru jak „Rybałtom”, a niskich tonów równych „Skale samobójców” i „Halinie Poświatowskiej”.

{sklep-cgm}

Cały czas mam też wątpliwości, czy takie tradycyjne podkłady rzeczywiście służą Eldo. Jasne, od czasu „27” jako raper ogromnie się rozwinął, ale wydaje mi się, że również przez ostatnie lata najlepiej wypadał wtedy, gdy dostawał muzykę dynamiczną, bujającą w starym, boom-bapowym stylu. „27”, „Szyk”, „Dany Drumz gra funk”, „Jam” czy „Nigdy, zawsze, na pewno”… A tym razem, powtórzmy to jeszcze raz, mamy jedynie „Ms Batory”, do tego jeszcze „Miasto słońca” i nic więcej. W pozostałych nagraniach (w „Ms Batory” też zresztą) Leszek – co nie jest żadnym zaskoczeniem – kurczowo trzyma się bitu, rapuje pewnie i miarowo, ale przewidywalnie. Flow i technika nigdy nie były jego atutami, ale od dawna też styl ten nie był równie staroświecki i męczący. W.E.N.A., który wyrasta z podobnej szkoły (ostatnio nawet przyznał się do inspiracji Eldo), potrafił zrobić coś więcej ze swoją szesnastką: tu i ówdzie dołożyć kilka sylab i przeciągnąć wers, tam zagrać oddechem i chwilą ciszy. W efekcie zanotował jedną z lepszych swoich zwrotek w ostatnim czasie.

„Staroświeckimi” można również nazwać linijki gospodarza. O ile jednak określenie to w przypadku warsztatu raperskiego nabiera negatywnych konotacji, o tyle teksty mają w sobie coś z dawnej szlachetności. Wolne od krzykliwych hashtagów (choć trafił się jeden, na dodatek fajny: „Stawiasz mur, to akurat jestem najlepszy – Leszek Pisz”) i „błyskotliwych” gier słownych, częściej imponują jako konceptualne całości („Psy z lasu śpiewającego”, „Halina Poświatowska”, „Jedwabny szlak”), z których przebija idealistyczna, niemodna donkiszoteria – najwyraźniej w świetnych „Rybałtach”. I niech nie zwiodą Was pretensjonalne niekiedy tytuły. Wersom tym daleko do grafomanii. Chociaż gęste (bo pomyślane jako całość), w gruncie rzeczy odwołują się do prostej, dziecięcej afirmacji świata, które „najlepiej smakuje przyprawione na ostro”. Cóż, mógłbym właściwie powtórzyć to, co Marcin Flint pisał na naszych łamach o zwrotkach Sluga z Atmosphere: z szesnastkami Eldoki też fantastycznie jest być.

Mimo to, wciąż towarzyszy mi wrażenie, że gospodarz jakby nie do końca wiedział, co zrobić z tymi tekstami. Ostatecznie wylądowały w piosenkach, które rzadko kiedy brzmią jak pełnoprawne, krwiste utwory – z refrenami i bitami, które na długo zostają w głowie. Otrzymaliśmy w gruncie rzeczy zbiór poprawnych, bezpiecznych, ale pozbawionych historii nagrań, które nie dostarczają Eldoce drugiego oddechu, a zwiastują coś bliższego wypaleniu. Chociażby z tego powodu „Chi” jest rozczarowaniem.

Tagi


Polecane

Share This