FOO FIGHTERS – „Wasting Light”

W bardzo dobrym stylu!

2011.04.24

opublikował:


FOO FIGHTERS – „Wasting Light”

Dave Grohl kazał długo czekać fanom na następny krążek Foo Fighters. Działalność Them Crooked Vultures skutecznie odsunęła na dalszy plan nową płytę (teraz) macierzystego zespołu Grohla. Fani zastanawiali się, na ile współpraca z Johnem Paulem Jonesem i Joshem Homme`m wpłynie na styl nowego albumu. Bębnienie na „Songs for the Deaf” zaważyło wszak dość mocno na albumie „One by One”. Tych wszystkich, którzy obawiali się zapatrzenia w TCV uspokajam: „Wasting Light” to wciąż starzy, dobrzy Foo Fighters. Tylko trochę ciężsi.

Galopada bębnów, mocny krzyk Dave`a – „Bridge Burning” daje nam świetne pojęcie o tym, jak na najnowszej płycie prezentuje się zespół. Riffy na pograniczu punku/hard rocka, garażowe brzmienie i to, co stało się znakiem rozpoznawczym zespołu Grohla, czyli genialne melodie. Recenzent Pitchforka narzeka na ich brak w „Wasting Light” – wg mnie jest ich tyle, że mogłyby obdzielić spokojnie kilka innych płyt. Przykład? „Back & Forth”: ciężar Queens of the Stone Age, ale refren ma lekkość dowolnego singla The Beach Boys. Lider zespołu zapowiadał, iż nowy album będzie najcięższym w historii bandu. I miał rację, nie uświadczysz tu śladów po akustycznym graniu, którym zespół raczył fanów na poprzednich płytach. Jeśli coś zaczyna się lekko, trochę popowo („I Should Have Known” z udziałem Krista Novoselicka, „These Days”) to możemy być pewni, że za chwilę zostanie to przełamane wejściem łupiących gitar (riffy najmocniejsze w historii Foo Fighters). Jeśli miałbym wskazać najostrzejszy fragment „Wasting Light”, to byłby to zdecydowanie track nr 3, świetne „White Limo”. Mocno sfuzzowany riff i przesterowany wokal Grohla, sytuujący się gdzieś w rejonach wrzasków Mike`a Pattona (raczej Tomahawk niż Moonchild). Przypomina się „Weenie Beenie” z debiutu. Dramaturgia utworów na płycie nie została oparta wyłącznie na opisanym wyżej schemacie „lekko-ciężko” – „Arlandria” atakuje wejściem wyjętym prawie z „Elephants” Them Crooked Vultures, by po chwili gwałtownie się uspokoić. Ciarki na karku gwarantowane. Zdawałoby się przewidywalne „Rope” zaskakuje z kolei piskliwą, mocno sprzężoną solówką. A co z wpływami „sępów”? Na pewno na ciężar nowego albumu wpłynął styl tego zespołu. O „Arlandrii” wspomniałem wcześniej, Homme`a i Jonesa czuć także w „Miss the Misery” (bluesowy riff). Jednak cały czas wiemy, że to ten sam zespół, który nagrał kiedyś coś tak bezpretensjonalnie melodyjnego jak „Big Me”. Kompozycje nie przypominają więc długich, stonerowych walców. „Back & Forth” to przecież (zwłaszcza na początku) lekki punk rock w najlepszym wydaniu! Foo Fighters po raz kolejny pokazują, iż umiejętności komponowania melodii nikt im nie może odmówić. Refren „A Matter of Time” ma chwytliwość „Learn to Fly”, tak samo „Walk” czy „Dear Rosemary”. Bo przecież za świetne, melodyjne granie kochamy zespół Grohla – a tego na „Wasting Light” nie braknie. Nie ma tu nawet małego wypełniacza.

Najnowszy album Foo Fighters niczym nie zaskakuje, ale przecież nie oczekiwaliśmy od zespołu eksperymentów z dziedziny elektroakustyki. Dostajemy jedenaście bardzo dobrze skomponowanych piosenek, które zaspokoją głód każdego fana dobrego, melodyjnego rocka. Zespół powrócił w bardzo dobrym stylu z czteroletniej przerwy. Co czeka w kolejce dla zapracowanego pana perkusisty/gitarzysty/wokalisty? Następnym albumem Grohla będzie pewnie „dwójka” Them Crooked Vultures…ale i tak wszyscy liczą na mały featuring z Królowymi Epoki Kamienia Łupanego. I na pojawienie się Foo Fighters w Polsce! „Wasting Light” na żywo musi brzmieć wybornie.

Polecane

Share This