Gorillaz – „Plastic Beach”

Najlepsza płyta wiosny? Na pewno najbardziej radosna!

2010.03.26

opublikował:


Gorillaz – „Plastic Beach”

„A ta piosenka jest zrobiona z tego miasta odpadków/Ze śmieci, gruzów, kawałków pozostałych po wypadku/A ta piosenka jest zrobiona z tego, co już niepotrzebne/Z opuszczonego, wyrzuconego, zapomnianego bezwiednie” – śpiewa Pablopavo w „Piosence ze śmieci” ze swego znakomitego, solowego albumu „Telehon”. Tekst wokalisty Vavamuffin przyszedł mi do głowy już przy pierwszym spotkaniu z nową płytą Gorillaz. Bo właśnie taki repertuar – uniwersalny, eklektyczny, by nie powiedzieć „śmieciowy” – składa się na trzeci studyjny album Damona Albarna i Jamiego Hewletta.

Choć przecież wydana po pięciu latach milczenia „Plastic Beach” nie jest ani płytą roku, ani nawet najlepszym krążkiem w dorobku Gorillaz. No i co z tego? Bardzo dobry pod względem muzycznym, ale jednocześnie nagrany na luzie, bez napięcia „Plastic Beach” czaruje nie tylko świetnymi kompozycjami i chwytliwymi melodiami, ale przede wszystkim zachwyca – jako całość – lekkim, bezpretensjonalnym klimatem. I choćby sfrustrowani krytycy nie wiem jak bardzo wyżywali się na Albarnie i marudzili, że „to wszystko już było”, że „wtórne” i w ogóle, to ja… mam ich w nosie! Ja słucham obezwładniająco-relaksujących piosenek z „Plastic Beach” non stop, w drodze do i z pracy. I cieszę się wiosną! Bo właśnie jakoś tak z ciepłem i słońcem kojarzy mi się muzyczna opowieść Gorillaz o tytułowej, plastikowej plaży. Mimo że mój ulubiony utwór z tego krążka, czyli „Broken”, nie należy do najbardziej wesołych. Za to czegoś tak pięknego już dawno nie słyszałem! Spora w tym zasługa przejmującego głosu Damona. No i melodii. „Plastikowej”, a owszem, jak większość na tej płycie, ale jakże przebojowej.

Równie „hitowy” potencjał mają również „On Melancholy Hill” czy choćby „Some Kind Of Nature” z Lou Reedem na wokalu. Gości na „Plastic Beach” jest zresztą znacznie więcej. Albarnowi udało się zaprosić do studia m.in. Bobby`ego Womacka, Mos Defa, Snoop Dogga, De La Soul, Little Dragon czy doprowadzić do spotkania – po raz pierwszy od rozpadu The Clash! – Micka Jonesa i Paula Simonona.

Każdy z tych gości wnosi coś innego, coś własnego, dzięki czemu płyta nie nuży. A wręcz przeciwnie – słucha się jej niczym dobrej, autorskiej audycji radiowej. Wspomniani już punkowo-reggae`owi (ale nie tylko) The Clash mięli kiedyś singla „This Is Radio Clash”. Dla mnie Gorillaz to właśnie The Clash naszych czasów. Bo w równie udany, przebojowy sposób mieszają gatunki – w tym przypadku głównie pop, hip-hop i elektro.

Tagi


Polecane

Share This