Koniec żartów. Marcin Flint recenzuje nowe Dwa Sławy

Prawda o „Z Archiwum X2” jest gdzieś tutaj. To najlepsza dotąd płyta duetu.

2022.01.23

opublikował:


Koniec żartów. Marcin Flint recenzuje nowe Dwa Sławy

fot. mat. pras.

Niespecjalnie wiedziałem jak zacząć, dopóki procesu uczenia się na pamięć najnowszej płyty łodzian nie przerwała mi potrzeba wrócenia do starszych nagrań. Wrzuciłem więc „Ludzie sztosy”, najbardziej chyba hołubioną płytę raperów z 2015 roku i – pomimo sentymentu – zacząłem się męczyć. Bity z dzisiejszej perspektywy nie brzmią, swag się błyskawicznie przeterminował, a z hasztagami jest jak z dredami u Smarka – kiedyś mogły imponować, a teraz, zwłaszcza w masie… no cóż.

Narzekam od samego początku, ale już przestaję. Tak naprawdę to było potrzebne, żeby docenić to, co dostałem teraz. Zrozumieć walkę chłopaków o to, by przestać być zakładnikiem własnej formuły, o tożsamość pokolenia uwięzionego między starą a nową szkołą, o to, by być sobą, a przy tym artystycznie przeżyć, nie pozostać anonimowym. Jeszcze krążek temu Sławy były zbiorem cytatów, a album – zbiorem (fakt, większości dobrych i bardzo dobrych) kawałków. Po „Z Archiwum…” nie trzeba się poruszać ruchem konika szachowego, nawet jeśli „BD grał” brzmi jak odpad z sesji do „Coś przerywa”, a „Śnieg” jest poza refrenem nazbyt wyklepany i panowie nie umieją się po tej kompozycji rozlać (to wciąż podkład bardziej dla Lowpassu niż dla nich). Nieważne. Uwierzcie, że „Z Archiwum…” można spokojnie słuchać bez włączonych tekstów na Geniusie. Proces konwertowania dwunożnych zestawów bon motów w postaci ma się dobrze, ba, nigdy nie miał się lepiej, nie poczyniono na tym polu dotąd większego postępu.

To płyta tak rapowo zbilansowana, że bezcelowe wydają się prowadzone od zawsze dyskusje o to, czy lepszy jest Astek, czy Rado, bo łaskawym okiem patrzy się na obydwie „wypierdziane parówy” (to ich własne słowa, tak więc okiełznaj wzruszenie, internauto), a nawet widzi je jako trudny do rozczłonkowania tandem płynnie jadący w tym samym kierunku. Siedzą bity, siedzą rapy, zarówno te gospodarskie, jak i gościnne. Tak jak wcześniej miałem wrażenie, że w zaproszonych numerach Słoń, Białas czy Tede są, bo są, tak teraz JWP/BC, Bisz, Wyga, Igorilla, Łona, Pers, Bonson i Mielon wydają się zaopiekowani i zmotywowani, siedzą w kawałkach, służą im. To tak na gorąco najuczciwsza, najbardziej własna płyta duetu – niby label 2020 z automatu sugerowałby wyrachowanie, ale ja nie mam poczucia, że o, ten kawałek ma żreć w akademikach, ten na krawaciarskich imprezach firmowych, a tamten sprawdzi się na wichurach. Artyści wydają się być bardziej świadomi siebie, czasów, wolni od złudzeń, że zadowolisz tu każdego i każdą.

Ktoś powie, że to boomerska płyta. Nawet jeśli tak, to i tak o jakieś 50 lat młodsza od ostatniego Fisza z Emade. Poza tym hej, to są jednak za wrażliwi i zbyt szanujący siebie goście, żeby do świata kolorowych drinków, szeleszczących kurtek i słanych nocami bakłażanów wejść nieironicznie. Poczucie humoru jest tu jointowe, chłopackie, bliższe Redmana niż memiarstwa i pranksterstwa. Ja tam zawyłem przy „Barszcz Sosnowskiego, Koń Przewalskiego, wszystkiego jest dziś czyjeś, ona jest Radosnego” w pełnym przekomarzanek „Na mnie się patrzyła”, ale rozumiem gdzieś tych, którzy jękną ze zgrozy. „Nie znasz wad” czy „De Mon” dla wielu będą nie z tej epoki, jawnie seksistowskie, raczej nie trafią na playlistę Mai Staśko. To jednak wciąż zgrabne numery, zgodne z kształtowanym przez lata rapowym DNA.

I trzeba gdzieś zręcznie spuszczać powietrze z pęczniejącego balonu poprawności politycznej, zanim obudzimy się wszyscy pod pomnikiem Dmowskiego.

Sławy nigdy nie były tak dobrze, równo produkowane. Tyle funku i groove’u nie było w tej muzyce od debiutu, ale jednak nie ma co porównywać ugłaskanego, ułożonego, bladego i białego jak w tym hicie Procol Harum brzmienia Marka Dulewicza w 2012 roku do tego, co smażą The Returners. Teraz jest głębiej, ciężej, bardziej pazurzaście, ale i – tu patrzę już akurat na nowsze albumy – z wszystkimi benefitami wynikającymi z oddania bitów w jedne ręce. Kiedy w „Polskiej Krav Madze” na podkład wjeżdża gościnnie Polskie Karate (to bardzo miły ukłon do ludzi, dzięki którym kariera Sławów zaczęła się na poważnie), ma się wrażenie, że funkmaster Metro, producent PK, nie miałby nic przeciwko. Nie ma tej przeklętej suchości, kostropatości i emfazy przypominającej nam boleśnie, że – przy całym gigantycznym szacunku – Czesław Niemen nie był jednak Jamesem Brownem. No i nie ma też totalnego skansenu, bo o ile „2/10” przyleciało z tłustym basem i bębnem gdzieś z 1992 roku, to „De Mon” i „Poprawiny 2” to już bardziej N*E*R*D.

Nominalny duet ma też w składzie trzeciego rapera. Nawija płytami, dlatego nie zobaczysz łez. To, co właściwie od samiutkiego początku albumu wyczynia DJ Chwiał, jest godne największych komplementów. On nie tnie, on rymuje cutami nawiązując do największych ambicji i najlepszych momentów Deszczu Strugi bądź Twistera. Robi to na tyle gęsto i na tyle adekwatnie, że momentalnie zapewnia sobie udział we wszystkich plebiscytach posiadających kategorię „didżej roku”. A że nie ma ich zbyt wielu? To inny temat, podziękujmy branży.

Ponoć diabeł tkwi w szczegółach. W takim wypadku „Z Archiwum X2” czyni mnie satanistą. Uwielbiam to „X2” śpiewane w „2/10” jak „Hey Nas” w „Made You Look”. I to outro – „JWP Dwa Sławy / ty jesteś za słaby” – w numerze „Uaa”, za sprawą którego czuję się, jakbym słuchał – dajmy na to O.G.C. Kocham ten buckwildowy sampel pianina z „FOMO”, trąbki z „Wstępnie nie”. Jak dziecko cieszą mnie parafrazy idące od Zkibwoya, przez Mielona po Szpaka w sprężystym „1000 500 100 900”. Jest tego dużo, dużo wszędzie. Panowie obracają wersy Pezeta, Maty, Reno i wielu innych, cały czas zdają zaocznie egzaminy z popkulturoznawstwa (tak jak w „Nie znasz wad”, gdzie Olga Tokarczuk i Blanka Lipińska zsuwa się Astkowi w Olgę Lipińską) i z hip-hopu, jednak powtórzę to, co sygnalizowałem wcześniej: pomiędzy wersami widać ich więcej niż wcześniej.

Numerem, który robi szczególną różnicę, jest tu „Dzisiaj nie możemy umrzeć”. Wcześniej gdy Sławy chciały robić piosenki o rzeczach ważnych, odruchowo węszyło się za ironią, wersy ekshibicjonistyczne miały posmak groteski, nie dowierzało się im po prostu podskórnie, szukając trollingu jak w „Sportowcu, któremu nie wyszło”. Wreszcie się udało – temu kawałkowi czapkuje się ze względu na jego wartość emocjonalną, na dobry refren, nie tylko (a nawet nie przede wszystkim) dlatego, że jest sprytnie napisany. To uniwersalny numer na lata, nie hermetyczny skecz na chwilę. Gra wszystko – załamanie głosu Astka, gdy nawija o pomoście między rodzicami, przywołany przez Rado Leh i Beksiński, pęczniejąca melodyjność eksplodująca hookiem. Nie sugeruję od razu, że następna płyta ma być pisana przy świecach z udziałem Ralpha Kaminskiego i saksofonisty tenorowego, niemniej jeśli panowie chcą przyciąć wąs poczuciu humoru, odswetrzyć publiczność i zacząć być odbierani szerzej i poważniej, to jest to bardzo dobry kierunek.

4,5/5

Dwa Sławy, „Z archiwum X2”, wyd. 2020

Polecane

Share This