Marek Karewicz, Marcin Jacobson – „Big Beat”

Historia polskiej muzyki na zdjęciach Marka Karewicza.

2014.04.24

opublikował:


Marek Karewicz, Marcin Jacobson – „Big Beat”

Założę się, że wielu z Was nie raz miało styczność z fotografiami Marka Karewicza, może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wystarczy albo lubić, albo mieć wśród bliskich kogoś, kto lubi polską muzykę i ma płyty z tym, co na topie było 40 – 50 lat temu. Breakout, Niemen, Czerwone Gitary czy płyty z nagraniami polskich artystów jazzowych – wszędzie pojawiały się okładki, do których powstania bohater niniejszej recenzji przykładał rękę i oko.

Według obecnych w internecie danych Karewicz ma na koncie ponad 2000 okładek, a w archiwach około dwóch milionów negatywów! We wstępie do książki, mówiąc o swoich początkach wspomina, że pasją do utrwalania rzeczywistości zaraził się na początku lat 50., z czasem wyspecjalizował się w szeroko rozumianej fotografii muzycznej i stał się jednym z czołowych (i jednym z niewielu) polskich fotografików, zajmujących się portretowaniem naszej (i nie tylko) sceny muzycznej.

„Big Beat”, który niedawno ukazał się na rynku ma podwójny charakter: wspomnieniowy oraz albumowy. Z jednej strony mamy tu opowieści o czasach minionych, z drugiej pełno tu zdjęć, autorstwa, co zrozumiałe, przede wszystkim Karewicza. Przyznam, że po styczności z kolejnymi biografiami, wyładowanymi datami i nazwiskami, lektura tych wspomnień, lekko opowiedzianych i pełnych znakomitych anegdot, sprawiła mi… swoistą ulgę oraz przyjemność. Książka podzielona jest na rozdziały, z których każdy dedykowany jest wykonawcy, zespołowi, zjawisku, lub działaczowi muzycznemu. Jednak same historyjki z życia ówczesnych celebrytów to nie wszystko! Wraz z nimi pojawia się mnóstwo osób, przewijających się przez ówczesny szołbiz, a do tego autor przytacza dużą ilość ciekawostek o tym, jak funkcjonował PRL-owski rynek muzyczny – ot, choćby ta, że coś takiego, jak „okładka płyty” nie istniało w oficjalnym ministerialnym taryfikatorze stawek, więc umowa była podpisywana na „projekt opakowania towarowego”. Ponadto Karewicz pokazuje nam mechanizmy funkcjonowania działalności koncertowej, pisząc o ciągłym konflikcie między obrotnymi managerami, a lokalnymi partyjnymi działaczami, walkom z niedoborem sprzętowym i aprowizacyjnym, wyjazdom na „saksy” na Zachód, do… Związku Radzieckiego, czy na statki, na których grały orkiestry, złożone często z bardzo dobrych muzyków.

{Diil}

Wróćmy jednak do sedna, czyli bohaterów książki – niektórzy wyrośli na gigantów, jak choćby Budka Suflera, Niemen czy Breakout Tadeusza Nalepy. Innych, na przykład Helenę Majdaniec, czy Michaja Burano pokrył kurz historii. Na pewno wielką wartością opowieści jest obecność ich autora wewnątrz środowiska muzyków. Nawet jeśli Karewicz, jak sam pisze, za big beatem nie przepadał, można odnieść wrażenie, że lubił ludzi, którzy ową muzykę grali, spędzał z nimi dużo czasu, nie tylko na kanwie zawodowej ale i personalnej. Widział ich na scenie, rozmawiał z nimi poza nią, co więcej – nie idealizował ich, co powoduje że w książce pojawiają się też krytyczne uwagi pod adresem umiejętności niektórych z nich, ale i nadaje opowieściom autentyczności, której często w oficjalnych biografiach brakuje.

Drugim elementem książki są zdjęcia – tu trzeba wyraźnie napisać, że „Big Beat” nie jest typowym albumem. Takowym był „This Is Jazz”, wydany kilka lat temu. Tutaj obrazki mają za zadanie współgrać z tekstem, dlatego też warto przeczytać posłowie autorstwa innego fotografa – Mirosława Makowskiego, który będąc odpowiedzialnym za dobór zdjęć do tego wydawnictwa, opowiada o ich selekcji oraz o samym Karewiczu. Fotografie można z grubsza podzielić na trzy kategorie: sesyjne, koncertowe i „making ofy”, jakbyśmy to dziś powiedzieli – czyli wszelkiego rodzaju „strzały” zza kulis, bardziej reportażowe niż oficjalne.

Wśród zdjęć sesyjnych sporo tu takich, które trafiły na okładki płyt (świetnie pokazana praca nad albumem „Breakout 70a” – dziś grafik wrzuciłby pewnie wszystko do photoshopa i obrobił, wtedy po prostu wycięte zdjęcie zespołu umieszczono w otwartej konserwie i całość sfotografowano), często robionych według zasady: zespół stoi w plenerze i patrzy w obiektyw. Wybijają się z nich takie, które ową zasadę łamią, jak choćby znakomita fota Breakoutu z Włodzimierzem Nahornym na pierwszym planie. Same plenery to osobna kategoria, obrazująca szarość ówczesnej Polski: czy to wóz drabiniasty, czy obdrapany mur, czy wreszcie… ogromna drewniana szpula, na którą nawijało się kabel.

{sklep-cgm}

Zdjęcia koncertowe również oddają atmosferę tamtych dni – nie wszystkie są doskonałe technicznie, ale przecież to też znak historii, gdy czas, przesłonę i ostrość ustawiało się ręcznie (kto to jeszcze pamięta?)… Sporo jest naprawdę świetnych, jak choćby z jednej strony artystyczny portret Krzysztofa Klenczona, delikatnie oświetlonego z przodu, a mocno z kontry, z drugiej – fotografia Czesława Niemena, ściskającego na jakimś festynie (?) dłoń wiekowej fanki, która podeszła jako jedyna pod scenę… Wreszcie fotki „spoza planu” – Tadeusz Nalepa, ze wzrokiem utkwionym w jakimś martwym punkcie, z papierosem w dłoni, czy zespół SBB szykujący się do koncertu w Opolu. Trochę szkoda, że nie znalazło się tu więcej takich „nieoficjalnych” fotografii, ale może to dobry temat na kolejny album? Całości dopełniają reprodukcje plakatów i okładek płyt.

„Big Beat” to naprawdę znakomita lektura. Książkę czyta się szybko, po skończeniu pozostaje niedosyt. Napiszę więcej – to książka wielopokoleniowa. Najpierw przeczytałem ją ja, potem mój tata, dla którego te historie mają dodatkowy wymiar – pochodzą z czasów jego młodości. Aż chciałoby się zapytać – Panie Marku, ma Pan pewnie jeszcze mnóstwo anegdot w pamięci, a i zdjęć nie zabraknie. Kiedy zatem będzie część druga?

 Książkę „Big Beat” możecie zamówić na stronie sklep.cgm.pl.

Polecane

Share This