Miuosh – „Pan z Katowic”

Chrystus (znad) Katowic.

2014.10.11

opublikował:


Miuosh – „Pan z Katowic”

„Jestem tym, co słyszy miasto, co myśli miasto”, rapuje Miuosh w jednym z
numerów ze swojej nowej solówki. Gdzie indziej przyznaje, że spogląda
na Śląsk jak Chrystus na Rio. W takim świetle już tytuł nabiera
dwuznaczności: „pan”, a więc „chłopak”, ale też „pan” jako
przeciwieństwo „niewolnika”. Jest więc Miuosh królem katowickiej sceny?
Dla jednych zdecydowanie tak, i wystarczy rzucić okiem na komentarze pod
teledyskami, by się o tym przekonać. Ale też nie trzeba zbyt długo
szperać w internecie, by trafić na zgoła inne opinie – tych, którzy
wstydzą się za byłego członka Projektora.

Całe to
napięcie, rozciągające się między miłością a nienawiścią, jest obecne na
„Panu z Katowic”. Dużo tu żalu do wszystkich tych, którzy podcinają
raperowi skrzydła, rzucają bezpodstawne oskarżenia, wyzywają do
internetowych (lub studyjnych, jak Patokalipsa) wojenek – jednym słowem:
hejtują. Przekaz Miuosha jest prosty: „wszyscy spierdalać”. Szczególnie
że MC ma dość kłopotów ze sobą i swoją twórczością. Po „Prosto przed
siebie”, jak sam przyznaje, trafił na szczyt. Płyta doczekała się
platyny, zbierała względnie niezłe recenzje (ale też nie przesadzajmy,
nie była aż TAK dobra, jak wyobraża to sobie sam zainteresowany). Po
niej przyszedł zupełnie nijaki, ubiegłoroczny krążek z Onarem,
porównywany do epizodu Michaela Jordana z baseballem. Czyli co, teraz
pora na kilka mistrzostw z rzędu?

„Pan z Katowic” miał, według
słów samego gospodarza, „rozpierdolić” nam głowy albo jemu karierę. Taka
gra va bank. Wszystko albo nic. E, nie wierzcie tym deklaracjom. Ten
album to żadna rewolucja. W porządku, tematycznie wszystko dzieje się tu
na krawędzi, a alkohole przewijające się w tytułach są o tyle
uzasadnione, że rzecz rozchodzi się tu o ten jeden łyk – ten, który albo
utrzyma dobre samopoczucie, albo doprowadzi do upadku. Kilkukrotnie
powraca temat braku zrozumienia czy pewności, jak np. w „Rio”: „Czasami
uchodzi gdzieś z nas cała boskość / Przecieka nam przez palce cały
jebany sens / Każdy może choć raz zgubić ostrość / Gdy momentami łoskot
opanowuję całą treść”.

Na papierze sprawia to wrażenie całkiem
ciekawego konceptu. Takie zupełne przeciwieństwo najedzonego,
zadowolonego z siebie „Nowego światła”. Ale to tylko na papierze.
Mieliśmy już w Polsce kilka znerwicowanych, depresyjnych płyt, z „Muzyką
poważną” na czele, jednak „Pan z Katowic” do klasyka Pezeta i Noona
nawet nie ma podjazdu. Wydumana figura Chrystusa nad Rio nie posłużyła
katowickiemu MC. Ogarnia co prawda swoje miasto jednym, sprawnym
wejrzeniem (a jeszcze lepiej wypada, gdy spogląda w głąb samego siebie), ale w tej generalnej, uogólniającej wizji „oka cyklonu” brak
wyczulenia na konkret, historii pojedynczych osób, ludzkiego mięsa.
Nazwę „Katowice” odmienia się tu chyba przez wszystkie przypadki, ale
mało co pachnie tu śląskim powietrzem. Bodaj jedynie tytułowy numer
nabiera odpowiedniego ciężaru i duszności, ale żadna w tym zasługa MC,
lecz klimatycznego bitu, z wysuniętymi na pierwszy plan syntezatorami i
hi-hatami.

Jako tekściarz Miuosh w ogóle nie przekonuje i rzadko
kiedy jest w stanie przyciągnąć uwagę. O śląskiej specyfice lepiej
opowiadali przed laty wałbrzyszanie z Trzeciego Wymiaru. „Jerycho” i
„Kaznodzieja” miały szanse na ambitne, plastyczne wizje, ale jak powinno
się rozwijać tego typu wątki, odsyłam do „Jurodiwego” B.O.K. Na
„Bawełnę” wypadałoby tylko zrzucić zasłonę milczenia, bo chyba tylko
najmniej zorientowani słuchacze (czytaj: docelowy target) będzie w
stanie docenić metaforę kobiety jako zepsutego rapu. Jeśli oczywiście ją
zrozumieją… Ja zrozumiałem i tak, jestem z tego nawet dumny, bo momentami Miuosha naprawdę ciężko ZROZUMIEĆ. Im szybsza
nawijka, im więcej sylab trzeba wpakować w wers, tym dykcja rapera
siada, głoski się urywają, a logopeda dobija się do telefonu.

„Pana
z Katowic”, podobnie jak „Nowe światło”, ratują bity. Nie
jestem co prawda fanem tych hołubionych przez niektórych MC`s masywnych
podkładów, w których perkusja wali wolno, fortepian wpada w podniosłe
tony, napięcie rośnie, a w tle rozklejają się smyczki; nie jestem fanem,
ale mimo wszystko doceniam profesjonalne, przestrzenne brzmienie,
umiejętnie wprowadzane inne instrumenty (trąbka w „Jerycho”), głosy
(Katarzyna Groniec, Mam Na Imię Aleksander, wokalne sample w „Krawędzi” i
„Kaznodziei”) i nowsze, wzięte zza Oceanu rozwiązania. Nie licząc
hałaśliwych, nazbyt gwałtownych refrenów w „Absyncie” i „Bon Jovi”,
słychać w tym jakiś zamysł. Taka chyba miała być ta, momentami biała do bólu,
muzyka: patetyczna, ekspresyjna, stadionowa.

Miuosh – „Pan z Katowic”

Fandango Records

I. Jerycho

II. Absynt

III. Bawełna

IV. Pan z Katowic

V. Krawędź feat. Mam Na Imię Aleksander

VI. Za Tobą feat. Katarzyna Groniec

VII. Bon Jovi

VIII. KATO

IX. Drive Tru

X. Rio

XI. Corona

XII. Zemsta feat. Emes

XIII. Kaznodzieja

Polecane

Share This