Monsters of Folk – „Monsters of Folk”

Country bez obciachu

2009.10.27

opublikował:


Monsters of Folk – „Monsters of Folk”

Tym, co lubią długie zbitki wyrazowe, powiedzieć można, że Monster of Folk to alt-country-super-grupa. Czyli po prostu kilkoro kolesi stowarzyszonych by razem grać niezależne country, ambitny folk czy jakkolwiek nazwać dźwięki wczesnej Ameryki, które przejęło pokolenie nie podzielające ideałów Johna Wayne’a. Potwory Folku zjednoczyły się pod przewodnictwem jego ikony – Conora Obersta (Bright Eyes), któremu pomagają uciekinierzy z She & Him i My Morning Jacket. Razem brzmią o tyle dobrze, że każdy kawałek płynie w trochę inną stronę, choć za każdym razem przypomina brzmienie którejś z kapel, które złożyły się na Monsters of Folk. Najsilniejsze okazuje się jednak piętno Conora Obersta, którego głos i osobowość są tak silne, że kolejne jego projekty (z Bright Eyes, solo, czy z The Mystic Valley Band) dowodzą jedynie tego, że nie ucieknie on (dobrze to czy źle) od swojej maniery i cienia, który rzuca.

W Stanach, gdzie country traktowane jest jako oczywistość i gatunek ten można nacechować pozytywnie lub negatywnie zależnie od wykonawcy,  Monsters of Folk mają spore szanse by zawalczyć o większą publikę. W kraju Neila Younga również mogą spróbować, bo Kanada też ma na tym polu pewne zasługi. U nas jednak country jako gatunek kojarzy się jak najgorzej (bo z Wojciechem Cejrowskim), folk pachnie folklorem (muzyka góralska), a piosenka autorska zbyt mocno przypomina poetycką spod znaku Grzegorzem Turnauem i Starego Dobrego Małżeństwa. Wszystko to nieco niedzisiejsze i trochę wstydliwe.

Słuchanie wyłącznie eksportowanego folku w stylu Boba Dylana i jego następców (ostatnia na płycie MOF „His Masters’ Voice” to jawny ukłon w stronę Mistrza), trąci ignorancją spod znaku „cudze chwalicie swego nie znacie”. Może zatem, jeśli już słuchamy Monsters of Folk, warto by poeksperymentować z polską muzyką „korzenną”? Na pierwszy rzut ucha polecam Marylę Rodowicz z jej wyprodukowaną przez Smolika płytą „Jest cudnie”, potem Marka Dylaka z „Ostatnią”, a na koniec wypróbować toruńskiego barda Mariusza Lubomskiego. Albo wybrać inne pokrewne nazwiska . Dla kogo to jednak za wiele – zawsze można wrócić do anglosaskiego folku i odśpiewać razem z Monsters of Folk najlepszą piosenkę na płycie – „Man Called Truth”.

Polecane

Share This