„Następną solówkę poproszę rzeczywiście solowo” – Kajetan Szewczyk recenzuje nowy album Pezeta

W piątek odbyła się premiera albumu "Muzyka komercyjna"

2022.10.02

opublikował:


„Następną solówkę poproszę rzeczywiście solowo” – Kajetan Szewczyk recenzuje nowy album Pezeta

“Spadłem i znów wchodzę na top, własną droga, jakbym był kotem, wchodzę z powrotem” – nawija Pezet w kawałku “Zszedłem ze sceny” będącym luźnym komentarzem do wydarzeń na Dniach Ursynowa, kiedy podczas koncertu macierzystego zespołu Płomień 81 zostawił swojego kompana Onara samego na scenie. Czy Pezet faktycznie wraca na top? Już teraz możemy mówić, że prawdopodobnie tak, ale nie oznacza to wcale, że potrzeba było do tego najlepszej płyty w dorobku, bo “Muzyka Komercyjna” z pewnością taką nie jest.

Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie, bo najnowszy album wyprzedza poprzedni w kwestii spójności. Sequencing “Muzyki Komercyjnej” jest absolutnie trafiony, kolejne utwory przechodzą w siebie z gracją, a wszystkie podkłady stanowią odpowiednie tło dla rapera. Auer z gitarzystą Piotrkiem “Łysym” Lewandowskim tak dobrze czytają oczekiwania Pawła z Ursynowa, że ich wspólne podkłady można określić mianem “Bity dla Pezeta” i zapomnieć, że jakikolwiek inny raper mógłby się na nich znaleźć (chyba, że sam Pezet zapragnie być jak ktoś inny, ale nie uprzedzajmy faktów). Bardzo udane gościnne występy w sferze produkcyjnej zaliczyli Sem0r, Wardza20k z Zeinem, Opiat, Szamz i Hatti Vatti. Na tym polu właściwie nie można mieć specjalnych zastrzeżeń do wizji samego rapera, bo “Muzyka Komercyjna” brzmi prawdopodobnie tak, jak Pezet zawsze chciał, żeby jego płyty brzmiały. Bity są chłodne, metaliczne i łatwo skojarzyć je z klimatem ulicy nocą, kiedy w kałużach odbijają się przechodnie i neony.

Podpisano Jan Paweł Kapliński

Otwierające płytę “Hollywood Smile” wita nas hiszpańskim przysłowiem, że “jutro to najbardziej zajęty dzień w roku” (w oryginale chodzi o “dzień tygodnia”). Żal, że tego bon motu nie wymyślił sam Pezet i to uczucie będzie się jeszcze odzywać w niektórych momentach płyty. Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że czasem mamy tu do czynienia z “pożyczoną” błyskotliwością. Czasem, bo na “Muzyce Komercyjnej” mamy sporo szybko i zręcznie myślącego Pezeta, jak wtedy kiedy w dalszej części “Hollywood Smile” raper nawija “mam krótkie spodnie i długie skarpetki i czapkę z daszkiem/to wszystko jest takie warszawskie, mam czterdzieści lat, ale mam siedemnaście”. Taki autoportret pozwala się uśmiechnąć.

W “Mewie” nie brakuje ciekawych widokówek, jak choćby ta o koszmarze w restauracji, która, jeśli chodzi o obrazowe pisanie, mogłaby stawać w szranki z wersami Sokoła. Szkoda tylko, że kiedy Pezet nonszalancko śmieje się kończąc poszczególne wersy, (trochę tak jakby chciał zostawić słuchacza w przekonaniu, że posiada jakąś wiedzę dostępną dla nielicznych), trudno nie odnieść wrażenia, że wynika to z wypracowanej pozycji, nie z treści tego czy innego utworu.

“Tyrmand i Hłasko” to numer, który sprawia problemy już samym tytułem, bo koncept jest bardzo luźny i właściwie zbędny, ale fakt samej współpracy jest na tyle istotny, że należy poświęcić utworowi więcej miejsca. Pezet może i nosi kolorowe skarpetki, ale ma w sobie tyle z Tyrmanda co Paweł Wilczak w “Panu T.”, zaś Sokół jako Hłasko to porównanie trochę dla samego porównania, żeby koncept krążył wokół dwóch legendarnych nazwisk. Oczywiście tytuł dał asumpt do dosyć powierzchownych nawiązań, ale forma obu raperów potwierdza, że obyłoby się bez bez takich zabiegów, zwłaszcza kiedy Sokół miota zbitkami wielokrotnych rymów i rzuca kolejnym w karierze wersem monolitem, czyli “to miasto znam lepiej niż jego włodarze”, a Pezet nawijając o życiu na walizkach elegancko kłania się koledze nawijając “Sokół wtrąca, że to zna, bo w końcu jest wędrowny”. Warto zauważyć, że ani Hłasko, ani Tyrmand nie widzieli na oczy takich pieniędzy, jakimi dysponują Pezet i Sokół. Trudno oprzeć się wrażeniu, że obaj raperzy z szacownymi jegomościami mają niewiele wspólnego, za to mają sporo ze sobą i zdaje się, że kawałek nic by nie stracił, a wręcz mógłby zyskać, gdyby nazywał się po prostu “Pezet i Sokół”. Po pierwsze, byłby to bezpardonowy ruch, wprost pokazujący jak pewni są swoich pozycji, a po drugie, jako taki mógłby robić nawet większe wrażenie, a słuchacze mogliby snuć marzenia o snuciu się po mieście jak Pezet i Sokół właśnie.

 

“Jan Paweł” to kawałek przypominający, że Pezet jest w Płomieniu 81 i potrafi zrzucać bomby. Większa dbałość o pisanie pod koncept, ale i niemała doza asekuranctwa, kiedy po wszystkim słyszymy “mordo, wszystko tutaj weź w cudzysłów”, a przecież numery odwołujące się do chrześcijańskich symboli popełniali już w zamierzchłych czasach Pyskaty czy Małpa. Tak ewidentnego konceptu chyba nie trzeba było tłumaczyć, ale kto wie, być może raperzy poza wewnętrznym autocenzorem dorobili się również PRowca i marketingowca.

W “Miłości na sprzedaż” z Gibbsem na refrenie Pezet nawija jeden z najbardziej “swoich” numerów w ostatnich latach. Wersami “miłość to wielka bańka spekulacyjna i pękła/upadła jak spółka akcyjna, powinni ją w bankach sprzedawać w procentach” pokazuje, że jest tekściarzem jedynym w swoim rodzaju i jedynym, który naturalnie może konstruować takie porównania. Wydaje się również, że tylko Pezet może z taką lekkością podsumowywać scenę wersami „To, co leci w tym klubie, ma sporo wyświetleń, ale to już nie moja muzyka/chociaż mówią, że rap… dla mnie to disco-polo o narkotykach”.

“Stare WWO” będące zdecydowanym highlightem krążka udowadnia, że Pezet potrafi swoim piórem ruszać granit i od ręki zostawiać złoty grawerunek („znani z tego, że znani, zapraszani na freakowe gale/ale świat zawsze był z idiotami, co chętnie pomylą Biennale z Bierhalle”), zaś odpowiadający za podkład Sem0r pokazuje, że oszczędnymi partiami klawiszy i niepokojącymi smyczkami wciąż można opowiedzieć intrygującą historię, zwłaszcza kiedy podszyte są tak lubianą basową osiemset ósemką.

Cieszy wieńczące płytę “Time for Us”, bo Pezet nie był tak blisko The Streets od czasów “Dzień i Noc” z “Muzyki Rozrywkowej”, a do tego dochodzi tradycja brytyjskiej piosenki alternatywnej. Hatti Vatti dostarczył fantastyczną produkcję, a Mary Komasa to najlepszy gościnny występ na całym krążku.

 

 

Pisanie pod wpływem

Pezet ma bodaj największe doświadczenie z polskich raperów, jeśli chodzi o pisanie kawałków na zamówienie. Praktycznie każdy utwór, który powstał z myślą o jakiejś kampanii promocyjnej okazywał się być bardzo dobrym utworem w ogóle (choćby “Chmura” czy “Kartel”). Na “Muzyce Komercyjnej” Pezet pisze momentami tak, jakby dostał brief nakazujący zrobić kawałki w stylistyce któregoś z kolegów z branży.

Żeby nie być gołosłownym, “Nikogo nie kocham” (skądinąd intymny i bardzo dobrze napisany numer, niestety z niezbyt pasującym gościnnym występem Emasa ze względu na dość osobisty charakter) brzmi, jakby Jan Paweł pisał go inspirując się stylistyką bliższą Quebonafide (a wers “gdziekolwiek dzisiaj nie idę, to wszędzie mam kurwa dwanaście kroków” zostaje w głowie na długo). Z kolei “Tonący” brzmi jak reference track do kawałka Taco Hemingwaya z gościnnym udziałem Kaza Bałagane. Trzecia zwrotka to sposób pisania, podział wersów i ujęcie tematu, który wprost odpowiada stylówie Księcia Nieporządek, a pierwsze dwie to standardy grające u Taco od bardzo dawna. Sam podkład i refren (wykonany z nieco zbyt wielkim optymizmem względem własnych umiejętności) brzmią zresztą jak wyciągnięte z “Europy” Szcześniaka.

Mamy też jawnie komercyjne zabiegi, bo gdy Pezet rymuje „Gangi w LA” z „Lana del Rey”, to równie dobrze mógłby z „powerplay”, bo ten prześlizgujący się po koncepcie numer ewidentnie został skrojony pod streamingową rotację ze swoim prostym i wchodzącym do głowy refrenem i nieprzesadnie skomplikowanymi, choć pieczołowicie napisanymi zwrotkami. Dla tych, którzy tęsknią za „Magentą” jest „Tonic Espresso”, niemal żywcem wyjęty z „Muzyki Współczesnej”, choć odpowiednio dośrubowany do metaliczno-neonowej oprawy „Muzyki Komercyjnej”.

“Business Class” to najsłabsza pozycja na albumie i byłaby nią nawet bez kuriozalnie akcentującego wielosylabowy rym Aviego. Szkoda bitu Szamza, który jako nasza eksportowa gwiazda wyprodukował rzecz, która spokojnie przyjęłaby się za oceanem. Podobnie wypada współpraca z chłopakami z 2115 w kawałku “Tatuaże i Motocykle” i to mimo energicznych i świeżych wejść Bedoesa i White’a. Niestety efekt mocno odstaje od reszty pozycji na płycie, a jaskrawy lead napędzający numer i gdzieniegdzie poupychane sample wokalne mają tyle gracji co wers “życie szybkie mam jak motocykle”.

 

A, właśnie, “jak motocykle”. Na przestrzeni całego albumu pojawia się zaskakująco sporo konstrukcji opartych na wzorze “jestem jak <wstaw jakieś słowo>”. Ponad 10 lat temu TDF na płycie Notes3d powziął sobie za cel wyrugowanie tej konstrukcji, bo uważał, że nastał jej przesyt i raperzy zbyt często stosują ten wytrych. Jak widać zabieg wciąż ma się dobrze, ale to niekoniecznie dobrze dla samych tekstów, bo czyni z nich zbiór mniej lub bardziej trafnych odniesień, a nie pokaz umiejętności rapera w zakresie opisywania rzeczywistości.

Na trackliście mamy jeszcze “Daddy Issues”, które jest drugim występem Sem0ra w roli beatmakera i ten potwierdza swoją klasę sugestywnym podkładem z chowającą się perkusją i nieśpiesznym, lounge’owym piano. Problemem samego kawałka jest, znowu, sam koncept. Zdaje się, że punktem wyjścia było to, by numer nie był jednowymiarowy i pokazywał problemy obu stron relacji. Szkoda tylko, że Vae Vistic w refrenie niweczy wszystko oferując rozwiązanie w postaci trawki i drinków. Gorzka zwrotka Kukona przywraca nas na obrany wcześniej tor, ale finalnie Vae kwituje, że to wszystko jest, cytuję, pojebane, więc właściwie o czym jest rozmowa?

“Muzyka Komercyjna” to płyta, na której fascynacje Pezeta i uparte brnięcie w uniwersum rzeczy, nazwisk i marek, które mają kojarzyć się z jego postacią, przysłoniły to, co w nim najsilniejsze, czyli obserwacje i refleksje dotyczące kondycji własnej i społecznej. Najjaśniejsze momenty krążka to introspekcje, a “Zszedłem ze sceny” pokazuje, że można je osadzać również na hitowych podkładach, więc forma nie jest tutaj ograniczeniem. “Muzyka Komercyjna” nie jest złą płytą, ale niestety nie jest też płytą zachwycającą, i chciałoby się wierzyć, że nie jest tym, na co dzisiaj stać Pezeta. Następną solówkę poproszę rzeczywiście solowo.

Tekst: Kajetan Szewczyk
Ocena: 3/5

Polecane

Share This