• [et_social_follow icon_style="simple" icon_shape="rectangle" icons_location="top" col_number="4" outer_color="dark"]

Perfekcjonizm z nutką ekscentryzmu – Brodka jak na razie króluje w 2021

„Brut” ujmuje jako całość, ale każe też podziwiać każdy swój szczegół

2021.06.04

opublikował:


Perfekcjonizm z nutką ekscentryzmu – Brodka jak na razie króluje w 2021

Poprawicie mnie jeśli wiem za mało, ale zwrot na który zdecydowała się Monika Brodka przy okazji trzeciej jej w karierze płyty, wydanej w 2010 roku „Grandy”, to jeden z ważniejszych momentów w najnowszej historii polskiego popu. Nudna, wtórna i bezpieczna do poziomu mdłości muzyka zrobiła się wtedy trochę szalona, intrygująca, nabrała koloru. Słowem kluczem niech będzie również jakość poręczona nazwiskami takimi jak Bors, Dziedzic, Łukasiewicz i Szymkiewicz, ale gwarantowana też przez samą wokalistkę.

Niezależnie od tego, co działo się później, poziom był już zawsze najwyższy. Artystki pełno było na koncertach i pełno na świecie, nawiązywała kontakty, chłonęła wszelakie inspiracje jak gąbka, uczyła się by być bardziej świadoma i bardziej samowystarczalna. Gdy w 2016 roku uderzyło „Clashes”, pisano o psychodelicznym popie i garażowym rocku. Padały odniesienia do P.J. Harvey i Anny von Hausswolff. Skończyło się cyrkowanie, zrobiło się zimno. I światowo, nie tylko za sprawą porzuconej polszczyzny.

Mamy 2021, właśnie ukazał się „Brut” przed którym można było się zastanawiać, czy współprace z 1988 czy PRO8L3Mem cokolwiek zwiastują. No nie bardzo. To pop przez duże P, unikający oczywistości i naiwności, natchniony – jak opowiada sama zainteresowana – cloud rockiem, eksperymentalnym dream popem i grungem. I nie jest to czcze gadanie, choć można by dodać słówko o elektronicznych dekonstrukcjach.

Sukces tej płyty leży w znakomicie, bardzo różnie prowadzonych wokalach – Brodka wie, gdzie chce z nimi dojść, bo kompozycje wydają się niezwykle świadome i ma do tego warsztat na to pozwalający. Nie sposób nie pochylić się nad perkusjami, zwłaszcza jeśli wychowała cię muzyka na nich budowana i czasy, w których je fetyszyzowano. Właściwie można przysłuchiwać się tylko bębnom, tak są rasowe i charakterystyczne, tyle mają swojej odrębnej energii, tak sprawdzają się jako fundamenty finezyjnych budowli. I to już od momentu, gdy piętrzą się w otwierającym „Come to me”. Duże wrażenie pozostawia to jak w ładne, miejscami nawet bardzo ładne utwory wchodzi nutka surrealizmu i szaleństwa, melodię się krzywią. Nie wiecie o co chodzi? Posłuchajcie „You Think You Know Me”. Paradoks polega na tym, że słuchacz czuję się nieswojo, gdy po trzech minutach piosenka zwykleje.

Wizytówka krążka? „Chasing Ghosts”, w którym jest teatr, magia, strach przed tym, co nadejdzie, dużo bólu w wokalu, nie ma za to jednego zbędnego dźwięku (a to ponad pięć minut!) i emocjonalnej pustki właściwej temu, co tak dopracowane. Mroczne piękno, w dodatku ze swoją dramaturgią. Z innego świata jest „Hey Man” – charczący banger, drapiący pazurem przesterowanej gitary, łagodniejący, by pozwolić wejść wokalistce w uwodzicielską recytację, wpadający jednak i tak w krzyk i rumor. Ale to rzecz równie dobra, do tego niebanalna, zaangażowana tekstowo. Aż szkoda, że nie po naszemu. Artystka ma wiele twarzy – i to czasem w jednym utworze, sprawdźcie jak inna jest w refrenie i na zwrotkach w „Game Change”. Od śpiewania sennego do zdecydowanego przeskakuje biegle, nastroje zmienia analogicznie. Śledzenie tego to podróż.

Godna każdej pochwały jest precyzja i nienachalność. W „In my eyes” parę dźwięków wystarczy żeby uzyskać destylat niepokoju, nie trzeba wcale rozumieć tekstu, by poczuć to odosobnienie i płomienie żądz. „Fruits” wydaje się proste – gitara uwydatniona tak, że słychać palce suwające się po strunach, śpiewanie odarte z pozy, intymne. Wokal wchodzi wysoko, tchnie spokojem, samotna wycieczka ku ośnieżonym szczytom, jednak bez całej pretensji tego określenia.

A więc jakość. Powtarzam słowo z pierwszego akapitu, by zamknąć klamrę, ale też żeby to podkreślić. Niechęć do oczywistego, brak panicznej gonitwy za nowym (autorka przyznaje, że to „Broadcast” Tender Buttons z 2005 roku był tym najważniejszym punktem odniesienia) owocujący czymś, co ma duże szanse na ponadczasowość. Gdyby tak brzmiał polski pop, żaden inny w ogóle by mnie nie interesował. Od maksymalnej oceny dzielą mnie chyba tylko dobre teksty w ojczystym języku, zwłaszcza, że mam pewność, że Monika właśnie takie by miała i w niczym jej wokalnie nie przeszkadzały.

Brodka „Brut”, wyd. [PIAS] Recordings
Ocena: 4.5 / 5
Tekst: Marcin Flint

Polecane