SB Maffija wciąż ma nosa do debiutów! Flint recenzuje płytę Janusza Walczuka

Uwaga na najprzyjemniejszą młodorapową płytę od „Skanu myśli” Young Igiego.

2021.05.02

opublikował:


SB Maffija wciąż ma nosa do debiutów! Flint recenzuje płytę Janusza Walczuka

fot. mat. pras.

Janusza Walczuka niezręcznie jest nie lubić, chyba że jesteś jedną z lasek, od których wymyka się o szóstej rano. „Cześć, jestem Jaś” – przedstawia się bez cienia zażenowania pierwszym utworem. Nie tylko nie pozuje na gangstera (mówi, że nim nie jest i wspomina o rodzicach z klasy średniej na drillowym bicie), ale nawet wrogom życzy dobrze. Nie urwie ryja, bo musi o siebie dbać, choć jointa nie odmówi. Ziomy gotują mu pyszną szamę, mamie chce kupić diament. Jak to piszą na wieńcach – wspaniały syn, niezapomniany towarzysz, świetny kolega.

To raper bardzo spójny artystycznie i wizerunkowo. Wszystkie utwory opowiadają poniekąd historię skromnego pracowitego gościa, który spełnia marzenia. Miał być piłkarzem, został raperem. Wszystko zawdzięcza sobie. Każda kolejna cegiełka buduje postać. Walczuka poznasz nie tylko po głosie – w potopie identycznych, tak samo śpieworapujących na autotune młodych wypracował sobie odróżniającą go barwę; poznasz go również po opowieściach. Każda z popkillerowych, młodowilczych zwrotek mogłaby trafić na tę płytę. Pasowałaby tematycznie i trzymała jej poziom. Kreacja człowieka zdecydowanie nie przezwycięża.

Sprawdź także: Nowy singiel Ekipy z obłędnym wynikiem

Wszystko tu wypaliło. Niezwykle starannie przygotowane wokale, bez mamrotania, z dobrymi dopowiedziami, w tonacjach. Wersy na poziomie bez wpadek, niektóre nawet zapamiętywalne – Jasia cofa jedynie throwback, dziewczynom przygotowuje kąpiel w morzu swoich potrzeb (cały „Łakomy kąsek” jest zręcznie napisany, zaś Smolasty wznosi numer poziom wyżej), patrzy na miasto z góry jak Dwurnik. W pełni trafiony okazuje się równie dobór bitów. „Muszę o siebie dbać” produkcji Ktotozrobił i „Nie wiem jak” Pedro – to kameralne, intymne trapowe kołysanki z super melodiami i dużą przydatnością pościelową, które zapętlałoby się również w wersji instrumentalnej. „Janusz Walczuk” i „Cały czas” przynoszą klimatyczne, miękkie disco. „MDK” sprawia wrażenie, że raper niczym Jacek Łaszczok zaraz będzie przekonywać, iż jest „Żółtą Magnetyczną Gwiazdą, która otacza centralny, zielony Zamek Symbolizacji, ale bitmejker umie uciec od bezlitosnego EDM-u, a „Offside” łączy afrotrapowy rytm z onirycznym klimatem, żongluje nazwiskami piłkarzy – w refrenie to jak Tuzza, tylko fajnie.

Cieszą kreatywne pomysły na flow – sprawdźcie drugą zwrotkę „Offside”, czy gięcie i rozciąganie nawijki w reggaetonowym „Wracam na Żoliborz”, gdzie wokal wspina się wysoko, do falseciku, by zejść nisko. Cholera, nawet Young Leosia – być może dobra didżejka i wspaniała towarzyszka, ale też byt bez jakiejkolwiek rapowej wartości – jest tu tyle drętwa, co zupełnie na miejscu. To już Garson w „Cały czas coś” budzi więcej wątpliwości.

„To twój nowy idol” jest cukierkowy, chce taki być i co więcej umie taki być. Young Igi musiał wpaść tu gościnnie (dwuwers na wejście ma zresztą rozczulający), bo Janusz nagrał najprzyjemniejszą młodorapową płytę od „Skanu myśli”, odruchowo przebojową, promieniejącą akceptacją oraz radością życia pośród tych trapowych depresji, histerii, projekcji i upodleń. Nawet z datą premiery udało się trafić. Można będzie zdjąć maseczkę i ruszyć z krążkiem na słuchawkach w ukwiecone miasto.

Marcin Flint

Ocena: 4/5

Janusz Walczuk- „Janusz Walczuk”, wyd. SBM Label

Polecane

Share This