Sorry Boys – „Vulcano”

Modern vintage.

2013.11.14

opublikował:


Sorry Boys – „Vulcano”

Zaledwie trzy i pół minuty wystarczą, by powiedzieć absolutnie wszystko, zaprezentować wszystkie dobre i złe emocje targające człowiekiem. Po jednej stronie niewyobrażalna siła i nadzieja, po drugiej całkowita bezradność i rozpacz. Kiedy Bela Komoszyńska niemal wykrzykuje słowa „I want you back from the fire”, słychać, że jest w stanie poruszyć cały świat, by osiągnąć cel. Chwilę wcześniej ten świat dosłownie rozsypywał się w jej rękach („But nothing has changed”). „Phoenix” – utwór bliski ideału. Tak fenomenalnie zbudowanego napięcia od lat nie pokazał w polskiej muzyce nikt. Ta jedna piosenka wystarczy, by dać się całkowicie pochłonąć nowej płycie Sorry Boys. A skarbów jest więcej.

Alternatywny rock znany z poprzedniego krążka niemal całkowicie odszedł w zapomnienie. „Vulcano” tylko delikatnie zaznacza wpływy „Hard Working Classes”, oglądając się jednocześnie w zupełnie innych kierunkach. I tutaj kolejny paradoks – zespół rozwija się, skacząc w przeszłość. Sorry Boys wydobywają wszystko co najlepsze z lat osiemdziesiątych, pokazują najlepszą stronę kiczu unoszącego się nad całą dekadą, uszlachetniają go, budując swoją siłę na muzycznym mezaliansie. Wyobraźcie sobie Bonnie Tyler, bodaj najdobitniejszy przykład ejtisowego koszmaru, która rzuca na kolana cały dwór królowej Elżbiety II. Niemożliwe? Z Belą Komoszyńską wszystko jest możliwe. Jej wokal potrafi przynieść nadzieję, ale także odebrać jej resztki i strącić w przepaść. Swoboda, z jaką przechodzi od lekkich opowieści o beztroskich dzieciach („Sunday’s child never cries”) do poważnych deklaracji („Umierajmy we dwoje, umierajmy na ulicach, ja się tego nie boję”), zrobi wrażenie na każdym. Bela posiadła rzadką – a posiadaną choćby przez Kate Bush – umiejętność interpretacji tekstu pozwalającej uniknąć nadmiernego patosu czy miejscami groteskowej gry aktorskiej.

Znakomite wokale nie uratowałyby jednak źle zagranej płyty. W stosunku do debiutu na pewno przewartościowano tutaj role poszczególnych instrumentów. Gitarę zepchnięto na dalszy plan, nie ma jednak mowy o marginalizacji tego instrumentu – Tomasz Dąbrowski skupia się teraz na budowaniu nastroju, wplatając przy tym kilka krótkich acz zapadających w pamięci partii solowych (najlepszy przykład – „Phoenix”). „Z przodu” króluje elektronika – raz bardziej oldschoolowa, innym razem bardziej nowoczesna. Z jednej strony dużo tu synthpopu, z drugiej bez problemu doszukamy się dubstepowych patentów. Istny modern vintage.

„Vulcano” to znakomity album popowy. Niebezpiecznie to brzmi, bowiem określenie „pop” często bywa negatywnie nacechowane. Nie tym razem, drugi album Sorry Boys jest dowodem na to, że rozrywka nie musi schlebiać tanim gustom i taplać się w tandecie.

Polecane

Share This