6. urodziny Aloha Ent.

Relacja z warszawskiego klubu 55.


2013.04.14

opublikował:

6. urodziny Aloha Ent.

5 kwietnia w warszawskim klubie 55 daje w ogólnym rozrachunku liczbę 555. Brzmi prawie szatańsko, nieprawdaż? Chcieliśmy uniknąć piekielnych konotacji, tylko dla niepoznaki robiąc tego dnia i w tym miejscu nasze szóste urodziny. Nie udało się – to był doprawdy piekielnie dobry muzyczny melanż.

Jak świętować urodziny to świętować! Musi być hucznie i z pompą, słowem – niezapomniana impreza z tym jednak wyjątkiem, że goście mogą mieć dziury w pamięci od ilości pozytywnie nastrajających używek. Tutaj mieliśmy to wszystko i jeszcze więcej, gdyż swoją obecnością zaszczycili nas nie tylko artyści Alohy, ale także zacni goście, którzy od dawna są z nami w przyjacielskich stosunkach i wspierają nas na różne sposoby. Podłożyli nam jednak małą świnię – wykorzystując naszą alohowo-słowiańską gościnność, chcieli ukraść szefowi wytwórni show. Szczególnie aktywni byli Kamel i Kubson. Pierwszy wparował na scenę z Siwymdymem i Ciechem, po czym rozbujał zgromadzoną publikę bangerowymi kawałkami, w tym znanym na całą Polskę „Alkoholikiem”. Drugi nie był już tak zuchwały, za to starał się kupić przychylność widowni maksymalnym profesjonalizmem na scenie i zagraniem chociażby utworu „Nie ma”, z którym mało kto mógłby się nie utożsamiać. No i jeszcze dwójka, która też chciała zepsuć nam szyki – Flint jest od zawsze czarnym charakterem, więc przeczuwaliśmy, że tak może być, a Skorup to watażka i kowboj w jednym, który zawsze musi postawić na swoim. W tym miejscu warto pochwalić naszego reprezentanta Greena, który mimo bycia buntownikiem z krwi i kości zachował się niezwykle lojalnie, pokazując zebranym, że płytowy kwiecień będzie należał do nas.

{reklama-hh}

Mimo prób sabotażu, i tak musieliśmy postawić na swoim za sprawą energetycznego koncertu Proceente i Łysonżiego, których wspierali kompani z różnych stron naszego kraju (m.in. Wujek Samo Zło, Muflon czy Siódmy). Wiadomo, trudno pobić występ, w którego trakcie ze sceny płyną dźwięki największych hitów gospodarzy (takich jak chociażby „Wypierdalam stąd” i „Przedostaje się do płuc” w unikalnych, delikatnych aranżacjach zespołu Mimi Manu, oraz „Jestem Dżonson”), a duchowy oraz całkiem rzeczywisty patronat nad częścią wydarzeń sprawowali członkowie dawnego Szybkiego Szmalu, czyli Mały Esz, Emazet, Rest (Dixon 37) i wspomniany wcześniej Ciech.

Nie sposób wymienić wszystkich osób ze środowiska rapowego, które przyszły do „Piątek”, by zjeść z nami czysto umowny tort urodzinowy, dlatego nie podejmę się tego karkołomnego zadania. Są jednak trzy osoby, które powinny dostać standing ovation za trud włożony w całą imprezę. Przede wszystkim ludzie z cienia (i to dosłownie, bo tak było usytuowane miejsce dla nich wyznaczone, że kryli się nieco za kotarą), czyli DJ`e – Anusz i Abdool. Niewdzięczny to zawód, kiedy kilkaset osób bawi się szampańsko, raz po raz tupiąc nóżką na parkiecie i wychylając kolejnego drinka, a Ty musisz stale podtrzymywać ich uwagę i sprawić, by żałowali nawet wyjścia na papierosa. Obu udało się to w stu procentach, za co chapeau bas. Grzechem byłoby pominięcie Rufina, który z szóstką na piersi przemierzał trasę bar-scena jak naspidowany dziesiątki razy, by niekonwencjonalnie zapowiedzieć kolejnego wykonawcę. No i wisienka na tym torcie, czyli Keedo i Fabian, bboye znajdujący się w naszych szeregach, którzy sprawili, że to wydarzenie nie miało tylko muzycznego wymiaru.

Gdyby Aloha była dzieckiem, to szłaby teraz do pierwszej klasy, a tak dzielnie wytrwała na nogach do białego rana i siłą rzeczy zamieniła samochód na nocny autobus. Za rok nasze kolejne urodziny i kolejna okazja do celebrowania. I przy okazji duże wyzwanie – jak by tu przebić coś tak mocarnego, jak ta ostatnia noc mistrzów ceremonii. 

Polecane

Share This