Szacun dla tego, który to wymyślił – relacja z koncertu Slasha

Slash featuring Myles Kennedy & The Conspirators, Doda i RavenEye wystąpili w piątek w łódzkiej Atlas Arenie.


2015.11.23

opublikował:

Szacun dla tego, który to wymyślił – relacja z koncertu Slasha

Ilekroć zdarza mi się pisać dl CGM-u relacje z koncertów w łódzkiej Atlas Arenie, zawsze pojawia się Doda. Tak było i tym razem, przy okazji koncertu Slash featuring Myles Kennedy & The Conspirators. Jak do tego doszło? Zacznijmy od początku…

Piątkowy, deszczowy i chłodny wieczór rozpoczął występ brytyjskiego tercetu RavenEye. Było to wydarzenie całkiem przyjemne dla ucha. Granie osadzone w korzeniach rocka, zalatujące bluesem i najlepszą brytyjską tradycją muzyczną. Oczywiste skojarzenie – Led Zeppelin. Muzycy RavenEye na sto procent słyszeli o takim zespole. Lider – wokalista i gitarzysta Oli Brown – widział pewnie nawet jakieś zdjęcie Zepów, bo jego stylizacja mocno nawiązuje do młodego Planta. Muzycznie nie było wstydu, chociaż tego typu twórczość zapewne najlepiej sprawdza się w zadymionych klubach i łódzka scena była sporo za duża dla tria z Milton Keynes. Ale efekt został osiągnięty, wiele osób zainteresowało się RavenEye, a ich debiutancka EP-ka była ochoczo kupowana na stoisku w kuluarach.

Slash z kolegami wyszli na scenę bardzo punktualnie, co jest zrozumiałe, jeśli na przegubie nosi się ogromny i bardzo drogi zegarek marki Breitling Chronomat. Zaczęli od „You’re a Lie”, po czym zagrali „Nightrain”. Przy tym utworze setki papierowych cylindrów rozdawanych wśród publiczności pofrunęły do góry. Nie wiem, czy ten patent jest stosowany na innych koncertach Slasha – jeśli nie, to szacun dla tego, który to wymyślił i sfinansował.

Zespół wyszedł na scenę w dobrej kondycji, uznania wymaga zwłaszcza fenomenalna forma wokalna Mylesa Kennedy’ego. Czy on w ogóle miewa słabsze dni? Wszystkie górne dźwięki brane bez jakiegokolwiek wysiłku, dobry humor i sceniczna ruchliwość – to bardzo się podobało. O harmonie wokalne dbał basista Todd Kerns – wszystko w punkt i idealnie wystrojone. Zresztą miał swoje kilkanaście minut jako główny wokalista. Gdy Myles odpoczywał bo brawurowym wykonaniu „You Could Be Mine”, basista zaśpiewał „Doctor Alibi” z pierwszej płyty Slasha i „Welcome To The Jungle” G n’ R. Ten pierwszy utwór był pewnym wyzwaniem, gdyż w oryginale wykonywał go Lemmy z Motorhead. Mr. Kerns musiał śpiewać nisko i chrypliwie, w pewnym momencie włączył sobie nawet efekt elektroniczny imitujący bulgot Lemmy’ego. Było śmiesznie, ale chyba gorzej od oryginału… Gdy główny wokalista a wrócił na scenę, usłyszeliśmy niemal metalowe riffy „Beneath The Savage Sun” z ostatniej płyty a potem „Starlight”. Przy tym utworze było świetnie widać, że smartfon stał się urządzeniem powszechnym. Zwłaszcza z funkcją latarki. Atlas Arena oświetlona tysiącem białych diod wyglądała lepiej, niż świąteczna iluminacja niejednego miasta.

Kulminacją koncertu okazał się utwór „Rocket Queen”. W nim Slash zagrał bardzo długie solo. Ale inaczej, niż zwykle. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jego popisy są bardzo przemyślane, mało improwizacji, za to dużo wirtuozerii w odtwarzaniu miniaturowych kompozycji, jakimi są jego solówki. W „Rocket Queen” po prostu zaczął grać. Na początku praktycznie bez przesteru, z gałką głośności skręconą do połowy. I była to improwizacja – lawina pasujących do czteroakordowej progresji dźwięków, swobodny spacer po skalach i akordach. Slash powoli rozkręcał potencjometr aż do końca skali, zmieniał przetworniki na ostrzej brzmiące, mostkowe i grał, grał, grał… Słuchałem tego z dużą przyjemnością, doświadczenie było jazzowo – transowe. Nie zakończył wybuchem czy połamaniem gitary w ekstazie. Zamiast tego zagrał… kilka czystych akordów. I dokończył „Rocket Queen” z reszta zespołu.

Lider, prócz swoich typowych Gibsonów Les Paul, pokazał też dwie inne gitary. Pierwszą był dwugryfowy Gibson SG, z dwunastoma strunami u góry. Użył go w utworze „The Dissident”, gdzie dogrywał dwunastrostrunowe riffy na lekkim przesterze. Druga to Guild, który u góry jest gitarą akustyczną z otworem rezonansowym, zaś w dolnej części ma brzmieniowo przypominać deskę Les Paula. Ten wynalazek potrzebny jest przy „Anastacji”, gdzie występuje akustyczne intro i potem w wersji koncertowej jeszcze solo na akustyku. Muszę przyznać, że brzmienie tej gitary nie przypadło mi do gustu. Może też chodziło o to, że Slash nie był jeszcze oswojony z tym, bądź co bądź, niezbyt wygodnym instrumentem i miłe dla ucha arpeggia w „Anastacji” brzmiały kanciasto jak nigdy. Chyba wolę jak utwór ten na koncertach wykonywany jest w całości na Les Paulu – wtedy nie ma wprawdzie akustycznych wstawek, ale efekt końcowy jest jednak lepszy. Albo Slash musi się przełamać i dać akustyka Mylesowi. Ten ogarnąłby to bez problemu…

Ponad rok temu w Łodzi w tym samym miejscu występował Aerosmith. Przed koncertem kamera podłączona do telebimów wyłapywała fajne laski z tłumu. Jedna z nich, uchwycona w kadrze podciągnęła koszulkę i pokazała cycki. Nie byle jakie, bo należące do królowej polskiego popu Doroty R.. Na koncercie Slasha telebimów nie było. Niewiele to jednak pomogło… Pod koniec koncertu lider podszedł i zaprosił do wspólnego wykonania „Sweet Child O’ Mine” „piękną i utalentowaną artystkę – Dorę…”. WTF? – pomyślałem. Ale za chwilę burza blond włosów, sukienka z cekinów i niebotyczne szpilki nie pozostawiły wątpliwości. Doda w Atlas Arenie wciąż straszy…

Czy jej wersja największego hitu Gunsów podobała się? Niżej podpisanemu – niezbyt. Zaśpiewane poprawnie – nasza gwiazda jest zbyt dobrą wokalistką, żeby pozwolić sobie na kiksy. Ale rock`n`rolla w tym nie było za grosz…

Koniec koncertu był za to bardzo rockandrollowy. Najpierw „Slither” z repertuaru Velvet Revolver z wplecionym klasykiem zespołu Bad Company „Feel Like Making Love”, zaś na bis „Paradise City”. Slash żegnając się z publicznością zapowiedział rychłe przybycie po wydaniu kolejnej płyty w 2016 roku. Może wtedy będziemy mogli jako CGM z nim porozmawiać. Zapytamy o kulisy powołania Dody na wokalistkę do „Sweet Child…” oraz o to, czy ich artystyczna kooperacja miała jakąś kontynuację… Ale dość drwin. Jak napisał mi kumpel na FB: nie narzekaj, zawsze mogło być gorzej. Przykłady? Markowska…

Tagi


Polecane

Share This