Common – „Nobody`s Smiling”

Common nie jest już ulubionym raperem Twojej mamy.

2014.08.07

opublikował:


Common – „Nobody`s Smiling”

Zacznijmy od końca. Dziesiątą płytę Commona zamyka „Rewind That”. Utwór ten, dedykowany dwóm przyjaciołom: No ID Oraz J Dilli, jest podobnym hołdem dla mentorów, jaki kilka lat temu złożył w „Big Brother” Kanye West. Hołdem, wspomnieniem i bolesnym wyznaniem jednocześnie. Gdy raper z Chicago w pewnym momencie żałuje, że nie zaprosił No ID. na swój album „Like Water For Chocolate”, z jednej strony strony zastanawiam się, czy tamten krążek, i tak już wystarczająco wybitny, mógł brzmieć jeszcze lepiej z tym producentem na pokładzie, z drugiej zaś doskonale Commona rozumiem. Lata mijają, a jego chemia z No ID rzeczywiście ma w sobie coś z Gang Starru. Mogliśmy się o tym przekonać już na wydanym przed trzema laty „The Dreamer/The Believer”, pierwszym ich wspólnym krążku od czternastu lat.

„Nobody`s Smiling” jest niemal tak samo dobre. Główna w tym zasługa producenta. Ten piekielnie charakterystyczny styl poznaje się z miejsca, choć na papierze może on sprawiać wrażenie zupełnie zwykłego. Ot, wychowany na soulu beatmaker sięga po klasyków w rodzaju Curtisa Mayfielda czy The Gap Band, rzuca te sample na raz to mięciutkie, innym razem zaś twarde i szorstkie bębny, dogrywa głęboki bas i proszę bardzo. Iluż artystów nie pokonywało już tej samej drogi, wałęsając się między Filadelfią, Detroit a Nowym Jorkiem?

{reklama-hh}

A jednak, w robocie No ID słyszę tę złotą rękę, błysk geniuszu i arcyważny słuch, który momentalnie wypisuje go z listy solidnych rzemieślników. Poza tym, nie przesadzajmy, powyższy opis bardziej pasuje do muzyki na poprzedniej płycie. Ta jest bardziej awangardowa, zróżnicowana i chyba stawia większe wymagania samemu Commonowi. Umówmy się, nie każdy raper, pozostawiony sam na sam z takimi bębnami jak te w „Blak Majik”, „Kingdom” czy „Hustle Harder”, dałby radę. Tak samo jak nie każdy odnalazłby się w tej mrocznej, oszczędnej elektronice utworu tytułowego – klimatycznie bardzo przekonującej i dlatego cholernie niewygodnej. Bez względu na to, czy zostajemy z perkusją, syntezatorami, szczątkami samplowanych melodii czy prymitywnymi wręcz refrenami, ten minimalizm na ogół opłaca. Bardziej mieszane uczucia budzą te nagrania, gdzie pomysły są już bardziej oczywiste. O ile „The Neighborhood” i „Rewind That” (ten drugi świetnie stylizowany na bit Dilli) korzystają z pomysłów o nieograniczonej dacie ważności, o tyle „Diamonds” – przypominające trochę, nie do końca przecież udany, „The Blueprint 3” Jaya Z – czy „Real”, wyciskający ostatnie soki z eksploatowanego ostatnio do granic możliwości disco przełomu lat 70. i 80., raczej giną na tle, i tak wystarczająco krótkiego, materiału.

O wiele większe zastrzeżenia można mieć do Commona. Jasne, doceniam progres z ostatnich lat. Dobrze słyszeć, że raper z Chicago nie jest już ulubionym raperem twojej mamy. Styl nabrał ostrości, gospodarz wchodzi w bity agresywniej, tu i ówdzie potrafi docisnąć nawijkę, zagrać tempem, przełamać rytm. To może się podobać. Tyle że całe to gadanie o konceptualnym albumie można między bajki włożyć. Takiego Commona, jaki spogląda na nas z okładki, możemy spotkać w trzech, czterech utworach, gdy wychodzi na ulice Chicago i rejestruje tamtejsze patologie. Jednak niemal tyle samo czasu się uśmiecha, dumnie przekonuje o swojej pozycji na scenie, drodze jaką pokonał – no, uprawia bragga po prostu. Tyle że w tej grze obliczami brakuje mu trochę uniwersalności, wszechstronności, którą potrafi zachwycić chociażby Talib Kweli. Jako socjologizujący MC jest całkiem niezły, jako gość, który opowiada o uczuciach – fantastyczny; ale gdy trzeba wyeksponować swój status, wzbudzić zazdrość u kolegów i zmotywować młodszych do pracy – wtedy brzmi najmniej interesująco. Mimo to, chętniej usłyszałbym jego dodatkowe zwrotki niż szesnastki zaproszonych gości. Ani Vince Staples, ani Dreezy nie ukradli Commonowi numerów, a Malika Yusefa i Big Seana wręcz nie powinno być na tym albumie. To kolejny argument na to, że „Nobody`s Smiling” jest NIEMAL tak samo dobre jak „The Dreamer/The Believer”.

Tagi


Polecane

Share This