Artur Rawicz: TOP wszech czasów – część I

...mój TOP 10 liczy tylko 50 pozycji.

2014.10.08

opublikował:


Artur Rawicz: TOP wszech czasów – część I

Ostatnio wszyscy wszystkich nominują (choć to wykrzywia sens tego słowa okrutnie) do wykonania różnych rzeczy. Jak nie kubeł zimnej wody, to 10 najlepszych książek. Jak nie książki, to płyty. Z książkami poszłoby mi znaczniej łatwiej.

Prawdziwym wyzwaniem było przygotowanie listy najważniejszych dla mnie płyt wszech czasów. Dlatego mój TOP10 liczy tylko 50 pozycji. Przy czym trudno jest mi powiedzieć, jakimi kryteriami się kierowałem układając finałową dziesiątkę. Są to z różnych powodów płyty ważne dla mnie; płyty które prywatnie oceniam bardzo wysoko i które moim zdaniem są lub mogą być bardzo ważne dla innych. Czyli generalnie: moje, moim, mnie. Moje TOP10 wygląda tak:

50. SuperHeavy – „SuperHeavy” (2011)

Supergrupa (Joss Stone, Mick Jagger, David A. Stewart, A.R. Rahman, Damian Marley) która przeszła nieco niezauważona. A szkoda. Świetne żaglowanie między kontynentami różnych gatunków (no i warto poczytać, jak powstawała ta płyta).

49. Skubas – „Wilczełyko” (2012)

Solowy debiut Radka Skubasa. Właśnie wtedy, kiedy można było pomyśleć, że w polskiej muzyce króluje szmira, plastik i tandeta objawił się nam niesamowity talent. Dojrzały, wrażliwy gość, świetne teksty. Promocyjny koncert w Basenie wyrwał mnie z butów.

48. Massive Attack – „Blue Lines” (1991)

To co wyrosło z luźnego bristolskiego soundsystemu stało się dla mnie kamieniem milowym i punktem odniesienia dla wszystkiego, co później nazywaliśmy trip hopem. Płytę doceniłem z upływem czasu. Dziś nie wyobrażam sobie bez niej całej dekady lat dziewięćdziesiątych. Przy okazji klip do ” Unfinished Sympathy” to chyba pierwszy w historii teledysk z jednym ujęciem.

47. The Music – „The Music” (2002)

Jedna z tych kapel co wybuchła pierwszą płytą i nigdy później nie zbliżyła się nawet do poziomu debiutu. Długie tygodnie nie mogłem się oderwać od „The Music”. Zabwana też była historia o nawiązaniu przez zespół współpracy z menadżerem. O ile była prawdziwa.

46. Living Colour – „Stain” (1993)

Śliczny crossover. Choć dla mnie to zawsze będzie rock. Kolorowy rock. Atrakcyjny jak Hendrix i wszystko co po nim. Niebawem znów koncert w Warszawie. Liczę, że znów usłyszę na żywo to:

45. Marillion – „Fugazi” (1984)

Fani Marillion najliczniejsi są chyba w Polsce (to wpływ radiowej Trójki i tego, kto i co w niej grał w latach 80/90). Fani Marillion dzielą się też na tych, którzy twierdzą, że zespół skończył się w raz z odejściem Fisha i na tych, którzy tak nie twierdzą. Ja jestem w pierwszej grupie.

44. The The – „Dusk” (1992)

The The to taki zapomniany kawałek historii współczesnej muzyki. Można zaryzykować stwierdzenie, że niewielu dziś o nim pamiętam, jeszcze więcej osób w ogóle nie ma pojęcia o nim, a każdy zna takie nazwiska jak Steve Hogarth, Sinéad O`Connor czy Neneh Cherry. Wszyscy stali tam przy mikrofonie. Hogarth (tak, ten co zastąpił Fisha w Marillion) to i chyba nawet klawisze w The The obsługiwał w którymś momencie. Płyta „Dusk” – perełka.

43. Sztywny Pal Azji – „Europa i Azja” (1987)

Od tej płyty zaczęło się moje słuchanie polskiej muzyki. Byłem wtedy w podstawówce i moje preferencje muzyczne jeszcze się kształtowały. Właściwie to chyba nigdy nie przestały… ale to była pierwsza płyta, tj. kaseta. Którą katowałem non stop. Odkrywałem teksty. Im starszy byłem, tym więcej z niej rozumiałem. Na płycie jest 12 singli. Tak się kiedyś debiutowało 🙂

42. Primal Scream – „More Light” (2013)

Nigdy nie byłem jakimś specjalnym fanem Primal Scream, mieli płyty lepsze i gorsze, ale zawsze dobre. Aż nagle po latach, zupełnie niedawno, nagrali płytę wybitną. Zabawne są losy niektórych zespołów…

41. Sinead O`Connor – „The Lion and the Cobra” (1987)

Sporo zawdzięcza chłopakom z U2 (zwłaszcza The Edge), dużo Prince`owi a najwięcej sobie. Zawsze niezależna i bezkompromisowa. Potrafiła pozostać w cieniu kiedy miała na to ochotę. Ostatnio wróciła świetną płytą (trzeba się z nią oswoić) z jedną z najgorszych okładek 😉

40. The Black Keys – „Brothers” (2010)

Zespół który odkryłem bardzo późno i to tylko dlatego, że polecił mi go Muniek Staszczyk podczas (czy po?) któregoś z wywiadów. „Brothers” było pierwszą płytą, po którą sięgnąłem. Od tej pory to jeden z moich ulubionych duetów.

39. Lenny Kravitz – „Are You Gonna Go My Way” (1993)

Trudno o większego narcyza, nie tylko w świecie muzyki… ale gdybym był na jego miejscu pewnie też by mi uderzyła woda sodowa. Dzieciństwo, osobistości przewijające się przed dom, partnerki życiowe, itd, itp, etc. Trochę za bardzo umizguje się z popem. Ale co tam… w 1993 roku jawił się jako heros.

38. Metallica – „Master of Puppets” (1986)

Kamień milowy. Jako dzieciak podziwiałem ich również za odważną okładkę, za to że usłyszałem, że jako pierwszy w historii zespół metalowy znaleźli się w Britnanice, itd. Ale przede wszystkim wrażenie robiła muzyka. Kaseta w walkmanie gościła całymi tygodniami.

37. Nirvana – „Nevermind” (1991)

Zapowiedź rewolucji i prawdziwy wybuch grungeu. Chyba już nigdy później żaden z gatunków nie eksplodował w taki sposób. Szkoda, że cały nurt wielu kojarzy się tylko z tym zespołem, a ten zespół z tylko z tą płytą.

36. Nick Cave & The Bad Seeds „The Good Son” (1990)

Płyta którą pokochałem od samego początku, choć dla fanów Nicka Cave była czymś w rodzaju zdrady. Ale to był chyba moment, w którym muzyk wygrzebał się z dragów, związał ze śliczną kobietą, itd. Dziś album przez wielu uznawany jest za klasyczny.

35. Breakout – „Kamienie” (1974)

O tym zespole i o dokonaniach Tadeusza Nalepy powinno uczyć się w szkołach. To nasz skarb narodowy. Na samym początku kariery muzycy mieli możliwość zobaczenia Europy Zachodniej i złapania tego, co za chwilę miało opanować muzyczny świat. „Kamienie” to chyba najbardziej dojrzały tego przykład.

34. Pearl Jam – „Ten” (1991)

1991 rok był chyba najważniejszym w historii muzyki rozrywkowej na świecie. To co przyniósł do dziś znajduje się na wysokich pozycjach w różnych zestawieniach. Gwiazdy musiały się jakoś korzystnie ustawić, bo jak to inaczej wytłumaczyć?

33. Homo Twist – „Cały ten seks” (1994)

Arcydzieło powstałe z mariażu ulicznego barda i muzyków jazzowych. Zespół ewoluował później i przewinęły się przez niego wielkie nazwiska polskiej sceny rockowej i alternatywnej, a debiut (na szczęście) nie był jedynym fenomenalnym krążkiem w ich dorobku.

32. Clutch – „Earth Rocker” (2013)

Goście od 1991 roku tłuką zajebistego stonnera a w kraju nad Wisłą pozostają niszową kapelą. A szkoda. Ostatnia płyta „Earth Rocker” to dla mnie esencja gatunku.

31. Danzig – „Danzig” (1988)

Jedyni w swoim rodzaju. Gdzieś między metalem a bluesem. Źli i zepsuci. I pomyśleć, że na samym początku mieli problem ze znalezieniem wydawcy, który w nich uwierzy… Druga płyta to jedna z ich najlepszych pozycji. Trzecie świetna, ale pierwsza chyba najlepsza.

30. Brygada Kryzys – „Cosmopolis” (1992)

Lata mijają a to wciąż jedna z najlepiej wyprodukowanych polskich płyt. Gigantyczna w tym zasługa Roberta Brylewskiego i jego potężnej wkrętki tajniki analogowego nagrywania i realizacji. I chyba pomnikowy przykład jego teorii wielu planów w muzyce. Na płycie wielkie hity i numery które warto poznać bliżej, jak ten zimnofalowy sztandar…

29. Armia – „Legenda” (1991)

Dla nas 1991 rok też był ważny. Wtedy Brylewski (tak, znów on!) wyniósł się na wieś, Budzyński chował się przed wojskiem. Był jeszcze Sławek Gołaszewski, Banan, był Stopa. Legendarny skład. I historia powstawania „Legendy” to prawdziwa legenda zasługująca na książkę na miarę „Młota Bogów”. Absolutny klasyk.

28. Beastie Boys – „Ill Communication” (1994)

Tu właściwie mógłby się znaleźć dowolny album amerykanów. Na przykład pierwszy. Ale wybieram ten, bo to ta pozycja urwała mi dupę i kazała pochylić się nad dorobkiem zespołu. Dziś zna ich nawet gimbaza 🙂

27. Kazik – „12 groszy” (1997)

Czy to już hip-hop, czy jeszcze alternatywa? Trudno mi powiedzieć. Ale płyta zrobiła wówczas na mnie gigantyczne wrażenie. I nawet jeśli tytułowy numer obrzydziły mi stacje radiowe (choć do dziś uważam jego tekst za jedno z ważniejszych publicystycznych dokonań Staszewskiego), to cała płyta, od dechy do dechy była zdzierana najpierw na walkmanie, później na innych nośnikach. To był też okres, kiedy boleśnie przeżywałem poniższy numer.

26. R.E.M. – „Automatic for the People” (1992)

Dziś formacja nie istnieje. Kilka lat temu ogłoszono to oficjalnie. Ale pozostało po nich kilka rewelacyjnych płyt. Na tej muzyków z R.E.M. wspierał sam John Paul Jones z Led Zeppelin aranżując m.in. smyczki w tym numerze:

c.d.n.

Polecane

Share This