Jak marketing ratuje artystów…

Felieton w ramach cyklu "Wasz.txt".

2013.09.26

opublikował:


Jak marketing ratuje artystów…

Autorem tekstu jest Adam Mirkowski, autor bloga NA/SŁUCH .

Wyobraź sobie, że od dziś muzyka staje się niekomercyjna. Znikają wielkie plansze sponsorów na letnich festiwalach, odpowiednio eksponowane metki w teledyskach. Koniec ze sprzedawaniem swoich utworów do roli nędznego tła w nowej reklamie TV. Precz z promowaniem marek i wielkich komercyjnych molochów. Pozostają tylko muzycy i słuchacze. Już od dziś branża jest czysta od brudnych pieniędzy marketingu. A od jutra – zaczyna umierać.

Właśnie kończy się lato – dla niektórych czas szeroko pojętego wypoczynku i nieróbstwa, dla innych wytężonego wysiłku. I nie mówię tu o sezonowych emigrantach i pracy, która czyni bogatym. Mówię o fanach muzyki doświadczających prawdziwej uczty, gdyż pojawia się szansa na zobaczenie wszystkich ulubionych zespołów, które postanowiły przyjechać do Polski w jednym momencie. I chociaż pojawiają się problemy związane z przekroczeniem rocznego budżetu koncertowego o 200% czy brakiem zdolności teleportacji przydatnej do obecności na dwóch festiwalach jednocześnie to generalnie można uznać ten okres za nieprzeciętnie udany dla wszystkich fanów dźwięków na żywo. Co jednak sprawia, że wszyscy ci świetni artyści decydują się odwiedzić nasz piękny nadwiślański kraj w tym samym momencie? Nie, to nie zasługa muzycznego Mikołaja. To Heineken, Carlsberg, Coca-Cola, Orange, Burn, Groslch i parę innych logosów na bilecie Ci to gwarantuje.

Zresztą dopinanie napiętych festiwalowych budżetów to nie jedyna inwestycja marketingowców w muzykę. Dziś niczym dziwnym jest product placement w teledyskach, jechanie w trasę koncertową pod znakiem sponsora czy nagrywanie specjalnych promocyjnych utworów. „Ech, ta muzyka to już nie to co kiedyś ” – takim mało oryginalnym zdaniem mógłby podsumować tę sytuację jakiś muzyczny malkontent. Ale tym razem nie miałby racji, bo marketing towarzyszy muzyce nie od dziś. Nie wierzysz? W latach 70. olbrzymią popularność zdobył zespół, który powstał tylko po to, żeby promować sklep z ubraniami swojego późniejszego menadżera. Sklep nazywał się SEX, a jego właścicielem był Malcolm McLaren, który wymyślił jak ma się ubierać i nazywać zespół. Wpadła mu do głowy nazwa Sex Pistols…

Skoro nawet flagowy okręt sceny punkowej nie może powiedzieć, że się „nie sprzedał ” to co dopiero powiedzieć o innych gatunkach takich jak z założenia komercyjny pop? Niemal każdy rodzaj muzyki jest w ten lub inny sposób powiązany z pieniędzmi z reklamy. Część ich fanów jest tego świadoma, część niekoniecznie, ale zdecydowana większość słuchaczy nie jest z tego faktu zadowolona. Mało kto jednak zastanawia się nad losem muzyków pozbawionych takiego zastrzyku gotówki. Tylko niewielki promil ludzi zabierających się za tworzenie muzyki zarabia na niej kokosy. To prawda, że ten promil jest najbardziej widoczny – to wielkie gwiazdy, które dzięki graniu zarobiły miliony. Ale dla zdecydowanej większości to zajęcie dodatkowe łączone z tradycyjną pracą zarobkową. Gdzieś pomiędzy tymi dwiema nierównymi grupami plasują się jeszcze muzycy zawodowi, którzy zarabiają większe lub mniejsze pieniądze wystarczające im na tak zwane życie. Ale to nie oznacza od razu, że przypalają sobie cygaro dwusetką. Zwykle ich podstawowym źródłem utrzymania są koncerty, różnorakie tantiemy plus coraz mniejsze wpływy ze sprzedaży płyt. Trudno mi się im dziwić, kiedy korzystają z możliwości nieźle płatnej współpracy z marketingowcami. Moim zdaniem nieważne jest czy to granie na sponsorowanym wydarzeniu czy paradowanie w najnowszym dresie Adidasa przed kamerami. Ważne, że artysta może utrzymywać się z szeroko pojętej sztuki, a nie marnować swój talent na kasie w supermarkecie. A Ty, drogi fanie? Wolisz żeby robił nocki w Tesco czy „się sprzedał „?

Z tym sprzedaniem się też jest osobna historia. Warte zauważenia jest to, że takie niewybredne komentarze mają tendencję do pojawiania się przy określonych rodzajach współpracy. Oznacza to, że do niektórych przeciętny słuchacz już przywykł lub są mało inwazyjne, a inne są przykładem tego jak marketingowcy „robią to źle „. Na przykład dość niemile widziany jest sprzedanie piosenki do reklamy albo udział w niej. Jeśli jednak copywriterzy mają ciekawy pomysł na wykorzystanie muzyka, a reklama jest zgodna z jego wizerunkiem to odzew może być całkiem pozytywny (ostatni przykład z rodzimego podwórka czyli Sokół i Tiger). Sponsorowane ciuchy w teledyskach raczej już nikogo nie dziwią o ile nie ma nachalnego epatowania metkami. Co ciekawe ten sposób promocji najbardziej przyjął się szczególnie w dwóch przeciwstawnych zdawałoby się gatunkach – popie i rapie. W tym drugi ma to związek z powiązaniem firm odzieżowych z wytwórniami lub nawet samymi muzykami. Ale to, jak udało się przekształcić element subkultury w sprawny biznes i gałąź mody zasługuje na osobną opowieść.

Odmian współpracy z muzykami jest właściwie tyle ilu kreatywnych marketingowców. A tych najwyraźniej pojawia się coraz więcej, stąd akcje stają się całkiem ciekawe, także w Polsce. Świetnie radzi sobie Redbull, który zarówno proponuje ciekawe koncerty (np. Red Bull Soundclash – czyli rodzaj bitwy na dźwięki między muzykami między zupełnie innymi gatunkowo artystami), jak i całe trasy (Red Bull Tour Bus, którego tegoroczną gwiazdą był Pezet, a wcześniej m.in.: Monika Brodka i Pogodno). Lubię też inicjatywy, dzięki którym powstają nowe piosenki – a jedną z najlepszych z nich jest Reebok Classic Trax w ramach którego usłyszałem Fisza w duecie z Izą Lach oraz Pezeta na ciekawym podkładzie Jimka. Według YouTube, oprócz mnie zrobiło to około 2 milionów ludzi – tyle w sumie jest wyświetleń dla tych dwóch klipów razem z ich remiksami. I niech ktoś mi powie, że tradycyjna reklama przedstawiająca rapera trzymającego buty była by skuteczniejsza.

Marketing towarzyszy muzyce od zawsze. Do części jego obecności już się przyzwyczailiśmy – nikogo nie dziwi znana piosenka w reklamie w TV. Innej już nawet nie dostrzegamy – tantiemy za piosenki z radia muzycy dostają głównie dzięki towarzyszącym im reklamom. Czasem ignorancja ze strony wielkich korporacji i nieumiejętnie zaprojektowana współpraca powoduje, że ten czy ów muzyk zostaje obrzucony inwektywami z motywem przewodnim pod tytułem „sprzedał się „. Coraz częściej jednak pieniądze z marketingowych budżetów są inwestowane rozsądnie, a taka współpraca przybiera niemal formę mecenatu nad artystą. Pozwólmy więc marketingowcom wykonywać ich pracę licząc, że urodzi się z tego coś dobrego. Pozwólmy muzykom zarabiać na tworzeniu tego co lubią. I tak jak już pisałem – pozwólmy sobie słuchać muzyki bez zapluwania się jadem.

Polecane

Share This