fot. Adam Słaboń
Już jutro w warszawskim Studiu 2400 odbędzie się pierwszy z pięciu zaplanowanych przez Dodę koncertów pod szyldem „The Dream Show”. Artystka będzie promować tymi występami album „Aquaria”, który doczekał się w tym tygodniu wydania w wersji deluxe, którą wzbogacono o nowe piosenki, w tym o duety z Bedoesem i Smolastym. Wokalistka zdecydowała się na minirezydencję w warszawskiej przestrzeni zamiast tradycyjnej trasy, ponieważ studio daje jej możliwość zrealizowania przedsięwzięcia w taki sposób, o jakim marzy gwiazda.
Pomysł od początku budził kontrowersje, część fanów nie kryła rozczarowania, że Doda zamiast przyjechać do ich miast zaprasza słuchaczy „do siebie”. Mimo wszystko bilety na „The Dream Show” się wyprzedały i teraz w drugim obiegu osiągają kosmiczne kwoty. Wokalistka przyznaje, że nic na to nie poradzi, zapewnia za to, że nikt nie wyjdzie rozczarowany.
– Jeżeli chodzi o bilety, ja wiem, że one teraz chodzą już w niebotycznych cenach. Ludzie próbują na tym zarobić. Widziałam bilety, które kosztują 4 tys. zł. Nie uważam tego za fair zagrania, ale tym osobom, które będą, mogę zagwarantować wspaniałe wrażenia. Dlaczego wspaniałe? Hala Polsatu, którą wybraliśmy na tych pięć najbliższych koncertów, zapewnia mi takie możliwości techniczne i koncertowe, że mogę zamknąć się w budżecie i zrobić rzeczy, o których marzę – komentuje Doda.
– Nie jest to hala koncertowa, wiec nie jestem w stanie dosztukować kolejnych biletów i wepchnąć tam więcej ludzi. Ja nie jestem w stanie nawet moich najbliższych znajomych, którzy nie zaanonsowali się wcześniej, wprowadzić bokiem – dodaje gwiazda.
