Mick Wall – Black Sabbath „U Piekielnych Bram”

Black Sabbath już 11 czerwca w Łodzi.

2014.06.02

opublikował:


Mick Wall – Black Sabbath „U Piekielnych Bram”

Nie musieliśmy długo czekać na polskie wydanie książki „Symptom Of The Universe” (u nas jako „U Piekielnych Bram”) autorstwa Micka Walla. I bardzo dobrze, bo ta wypuszczona na rynek w ubiegłym roku biografia Black Sabbath to pozycja bardzo udana, jak zresztą większość książek napisanych przez brytyjskiego autora.

Temat Black Sabbath to dla Walla nie pierwszyzna, choć Anglik po raz pierwszy postanowił opisać historię całego zespołu. Ma już na swoim koncie kilka książek, traktujących przede wszystkim o Osbourne`ach, swoją pisarską karierę zaczął zresztą od biografii Ozzy`ego, napisanej jeszcze w latach 80. Ponadto przez kilka lat był PR-owcem, zajmującym się między innymi karierą Sabbatów oraz Ronniego Jamesa Dio, dzięki czemu poznał ich nie tylko od strony zawodowej, ale i prywatnej.

Dzieje grupy opisane są dość luźno, autor zamiast koncentrować się na wymienianiu kolejnych przystanków na trasach koncertowych, czy opisywaniu gitar i wzmacniaczy woli prezentować nam setki anegdotek, popartych stosownymi cytatami. Akcja prowadzona jest wartko, nie ma przestojów, a szczerość z jaką Wall opisuje losy zespołu momentami zaskakuje. Szczegółowo opisuje nałogi, w które cała czwórka wpadła dość szybko, prawne batalie między muzykami, przytacza różnorakie wypowiedzi, raz pochlebne (reaktywacje) innym razem ostre (wyrzucenia z zespołu). Ba, książka wkracza nawet na tematy dość intymne, gdy dochodzimy do szczegółów hmm… pożycia osób związanych z kapelą. Na szczęście autor nie przekracza granic dobrego smaku, a że pióro ma lekkie, całość czyta się jak dobry kryminał. Dokładnie, kryminał, bo historia Black Sabbath obfitowała w przeróżne dziwne wydarzenia…

Końcówka lat 60. i pierwsza połowa kolejnej dekady to okres świetności zespołu, który wydawał albumy, będące kamieniami milowymi heavy rocka czy heavy metalu – tak mniej więcej do piątej płyty. Grupa, choć wyśmiewana przez większość krytyków, zdobywała sobie fanów intensywnie koncertując, a jednocześnie panowie muzycy oddawali się hedonistycznym rozrywkom, charakterystycznym dla epoki, wskutek czego jeden dość szybko stał się alkoholikiem (wielbiciel cydru – Bill), drugi narkomanem (Tony, fan kokainy), trzeci i czwarty w sumie próbowali wszystkiego (Ozzy i Geezer). Po drodze pojawiały się setki groupies („tak brzydkich, że trzeba im było zakładać worki na głowy” – to Osbourne, zespołowy klaun), dziesiątki przeróżnej maści świrów (jak choćby ten, który próbował rzucić się z nożem na Iommiego podczas koncertu) i niespełnione sny o potędze, zarezerwowanej dla konkurencji – Deep Purple (mniej) i Led Zeppelin (więcej – rzec by można, że Sabbs cierpieli na ciągły „kompleks Zeppów”).

{sklep-cgm}

Druga połowa lat 70. to czas powolnego staczania się, które jak pisze autor, stało się w zasadzie domeną Black Sabbath na kolejnych wiele lat. Problemy z wokalistami, perkusistami i basistami, chwilowa zwyżka formy po przyjściu Ronniego Jamesa Dio, potem znów równia pochyła. Wall na moment przeskakuje do solowej kariery Ozzy`ego, jednak przede wszystkim trzyma się linii Sabbsów. Włącza do tekstu kolejnych bohaterów, czyli przede wszystkim różnej maści managerów, z Donem Ardenem i jego córką Sharon na czele. Ten wątek mocno podkręca tempo, relacje między zespołem, a światem show businessu są świetnie opisane. Kolejne castingi na muzyków (jednym z kandydatów na wokalistę był nawet… Michael Bolton!), próby powrotu, kombinowanie, jak by tu zyskać znów uznanie u publiczności. Momentami robi się komicznie, momentami tragicznie, ale na pewno nie nudno!

W końcu nadchodzą lata 90., zespół reaktywuje się w pierwotnym składzie, oczywiście nie jest łatwo, bo trzeba pogodzić różne interesy. Znów czytamy o personalnych przepychankach, kolejnych kontraktach, ba nawet o przejęciu praw do nazwy Black Sabbath przez sprytną żonę Ozzy`ego, zresztą w dość ciekawych okolicznościach… Książka kończy się na najnowszym albumie „13”, a zakończenie dopisane jest przez Jana Skaradzińskiego.

To za co lubię książki pisane przez Micka Walla, to – obok dobrego pióra – odbrązawianie bohaterów. Muzycy Black Sabbath to ludzie z krwi i kości, a nie herosi, stąpający z musu po ziemskim padole. Autor bez ściemniania opisuje kolejne szalone lata, piętnuje słabe płyty, a chwali dobre, czasem trochę dworuje sobie z muzyków, więc czytając o kolejnych wygłupach czy dziwnych lub zabawnych decyzjach można odnieść wrażenie, że Sabbs to ekipa nie do końca rozgarniętych zawodników, którym jednak udało się nagrać kilka świetnych płyt, sami muzycy zresztą przyznają się do wielu błędów w przeszłości i otwarcie mówią o różnych słabościach.

Na koniec kilka słów na temat wydania – jak zwykle książka świetnie się prezentuje – twarda okładka z wytłoczonymi literami to już norma w przypadku wydawnictwa In Rock, jak zwykle polski tytuł jest bardziej mroczny, niż oryginał, jak zwykle jest kilka błędów (wiek Boba Daisleya, numer albumu „Born Again” w dyskografii grupy) i jak zwykle mamy do czynienia z fajnymi zdjęciami. Przed czerwcowym koncertem grupy w Łodzi pozycja obowiązkowa.

Polecane

Share This