Rudimental – „We The Generation”

Najciekawiej na peryferiach.

2015.10.08

opublikował:


Rudimental – „We The Generation”

Nowy album Rudimental ukazał się o kilka miesięcy za późno – można było przeczytać w ostatnich dniach w angielskiej prasie. To oczywiste, że ukazał się za późno: gdy zespół z kilkoma przebojami na koncie nagrywa płytę z „pokoleniem” w tytule, a na okładce widzimy czterech facetów osnutych kolorowym dymem – już z góry wiadomo, że nie będzie to smętny, jesienny krążek.

Na „We The Generation” brzmienie jest gęste, żywe, czyste. Skrojone pod warunki głównego nurtu, ale pielęgnujące ducha world music, tyle że w bardziej zachodnim wydaniu. Organiczność tego materiału od samego początku sygnalizuje, jak wspaniale i żywiołowo będzie on brzmieć na żywo. Już przyjemnie reggae’ujące nagranie tytułowe czy zwłaszcza „Love Ain’t Just A Word” z niezawodnym Dizzee Rascalem mogą się podobać, ale najciekawsze rzeczy dzieją się pod koniec. Tam królują Lianne La Havas w ujmującym, zwróconym w stronę bossy novy „Needn’t Speak” oraz Bobby Womack w „New Day”: czarnym, podbitym twardymi bębnami szaleństwie bluesowych gitar i organów Hammonda.

„We The Generation” – nasłoneczniony, uśmiechnięty krążek, na którym słowo „miłość” odmienia się przez wszystkie przypadki – nijak się ma do październikowej lub, co gorsza, listopadowej pogody. Ale angielskie media miały jeszcze dodatkowy powód do, nazwijmy to, narzekań: sukces debiutanckiego „Home”. Pierwsze miejsce na UK Chart oraz kilka przebojów, które tamten album wygenerował – m.in. „Feel The Love” z Johnem Newmanem oraz „Waiting All Night” z Ellą Eyre – sprawiły, że tym bardziej ubolewano nad niewydanym w porę, tj. w wakacje, „We The Generation”.

Czy jednak rzeczywiście nowy krążek jest w stanie dostarczyć hity podobnego kalibru, co debiut? Wydaje się, że brakuje tu równie jasnych, momentalnie wyróżniających się singli. Płyta broni się bardziej jako przystępna, lekka całość, aniżeli kolekcja dyskotekowych łamaczy głów. Najlepiej pod tym względem wypada wirujące, zmasowane „Bloodstream” – nowa wersja piosenki Eda Sheerana z jego solówki „X” – ale to by było na tyle. Nawet skądinąd niezłe „Too Cool”, kooperacja z Ellą Eyre, nie porywa tak bardzo jak wspomniane „Waiting…” z „Home”.

Wynika to częściowo z tego, że Rudimental – choć oni sami tego pewnie tak nie widzą – stali się więźniami własnej konwencji. A drum’n’bass, gatunek, na którym oparli całą swój klubowy arsenał, jest jednak czymś na dłuższą metę ograniczającym, zwłaszcza jeśli sprowadza się do pędzącego na złamanie karku breaka. Na „We The Generation” to tempo wielokrotnie brzmi nienaturalnie. Słucha człowiek utrzymanych w średnim tempie, bujających nagrań z La Havas, Rascalem czy Womackiem, gdy nagle słyszy sztuczny, na siłę wtłoczony d’n’b, który burzy cały klimat nagrań. Gdy tempo utworu od samego początku jest wyraziście zasygnalizowane – jak w „Too Cool” albo „All That Love” – wtedy mam poczucie, że obecność pędzących perkusji jest uzasadniona. Nie zawsze tak jednak jest. A szkoda, bo „We The Generation” najciekawiej brzmi na swoich obrzeżach, z dala od drum’n’bassowego centrum.

Polecane

Share This