SIWERS – „Bez ceregieli”

Płyta, która trzyma w ryzach hip-hop

2013.06.17

opublikował:


SIWERS – „Bez ceregieli”

Nie jest łatwo być raperem w Aptaun Records. Z jednej strony to wielka rodzina, w której wszyscy trzymają się razem; z drugiej – człowiek jest narażony na ciągłe porównania z kolegami, z których nie zawsze wychodzi obronną ręką. Siwers może uczyć się od najlepszych – Pyskatego, Weny, Te-Trisa, Małpy czy, od niedawna, Bisza – ale póki co trochę mu do nich brakuje. Całe szczęście „Bez ceregieli”, solowy debiut tego niespełna 30-letniego warszawiaka, nie jest napędzany tylko i wyłącznie rymami.

Siła płyty tkwi bez wątpienia w bitach, przygotowanych w całości przez Siwersa. Kilka dni po premierze któryś z raperów napisał na swoim Facebooku, że „Bez ceregieli” jest dotychczas najbardziej dopracowanym albumem tego roku. Trudno się nie zgodzić z tą opinią. Od pierwszych dźwięków widać cele, które przyświecały członkowi Bez Cenzury. W przeciwieństwie do ubiegłorocznej płyty z Parzelem, na której panowie mierzyli się ze wszelkiego rodzaju elektronicznymi naleciałościami w hip-hopie, tym razem Siwers postawił na klasyczne brzmienie. Punktem odniesienia jest oczywiście Nowy Jork początku lat 90. Polscy producenci często starają się brzmieć jak DJ Premier czy Pete Rock z tamtych lat, ale na ogół kończy się na tym, że tworzą po prostu bity na samplach, i nic więcej. Siwersowi ta sztuka się udała – „Bez ceregieli” w większości brzmi tak, jakby naprawdę powstał gdzieś na Bronksie dwie dekady temu. Najlepszym przykładem jest tu „Trafiam” – soczyste, pozbawione upiększeń bębny, nisko postawione klawisze i trąbka, której echo rozbiega się po ścieżce. Inspiracje D.I.T.C. są wyraźne, ale ekipa Buckwilda i spółki nie jest jedynym wzorem dla Siwersa. W „Bez talentu” bliżej mu już do The Ummah (ten bas i klawisze!), zaś w „Osiedloowie” – do Pete Rocka. Porównania można by mnożyć. Wychodzi też Siwers poza ten kanon, wzbogacając go o inne elementy. „Intro” i „Mnie to jara” to trueschoolowe bity z gatunku tych, które puszczane są na różnego rodzaju bitwach freestyle’owych. Dużo też u Siwersa sampli gitarowych, począwszy blues-rockowych („Jest pięknie dziś”) i funkowych („Może kiedyś”), a zakończywszy na przesterze w „Śmiercionośniku”.

{reklama-hh}

Moim faworytem są jednak „Złamane sny (44 wersy)”, gdzie na mocną, dynamiczną perkusję zostały położone jakieś orkiestralne fragmenty oraz krótki sampel wokalny; całość kończy solówka dogranej trąbki. Efekt jest piorunujący, szczególnie że Siwers odpowiednio dramatyzuje nagranie, w odpowiednim momencie wyłączając sekcję bębnów. Pytanie tylko: czy bit ten robiłby takie samo wrażenie, gdyby ktoś położył na niego inny tekst? W tym przypadku wersy są majstersztykami i nie będzie przesadą, jeśli powiem, że kawałek ten jest jednym z najlepszych poświęconych realiom wojennym. Opowieść o dziadku (?) Siwersa to zarazem narracja o całym pokoleniu Kolumbów, które wchodziło w dorosłość pod gradem niemieckich bomb. „Ile w tej ziemi bólu się kryje / Cierpienia, na które nie starczy słów / Te wszystkie istnienia – w czyje to imię? / A jednak tak chciał Bóg”, kończy swoją zwrotkę raper, zostawiając słuchacza z ciarkami na plecach.

Szkoda, że podobnych emocji nie są w stanie dostarczyć pozostałe teksty. Jasne, taka „Osiedloowa” to zbiór młodzieńczych historii, bliskich pewnie wielu z nas. Tyle że w tego typu nagraniach problemem nie są tematy, ale sposób, w jaki się do nich podchodzi. Siwersowi ewidentnie brakuje błyskotliwości w rymach, kilku wersów, którymi przykuje uwagę słuchacza. Zamiast linijek, które można sobie wytatuować na piersi albo chociaż powtórzyć kolegom na osiedlu, są zapełniacze, których ani nie można pochwalić, ani skrytykować: „Ci, co mi złorzeczą, klepią umysłową biedę / Wyglądają jak przez sedes i wyrzucają żale / Ten brąz to nie Wedel, oni są po uszy w kale / Chcieli być na piedestale, niech idą do Mam Talent / Już wiesz, kto jest the best, to podaj dalej”. Rapu nie pchają też do przodu zaproszeni goście. Szczególnie rozczarowujący jest pod tym względem „Egzekucyjny pluton”, gdzie nawet Ero – przez lata mistrz featuringów i bezczelnych, ciętych zwrotek – sypie wersami w rodzaju: „Prędzej zobaczysz ufo niż od nas chujowe tracki” albo „Zorganizuję wam pogrzeb, ale nie wpadnę na stypę”.

Mimo wszystkich niedostatków „Bez ceregieli” to dobra płyta. Siwers – chociaż nieciekawy jako tekściarz – ma silny, zdecydowany głos, flow, z którymi sporo kombinuje (ale w granicach rozsądku) i bity, chwalone dwa akapity wcześniej. Krążek z pewnością rewolucji w polskim hip-hopie nie zrobi, ale raczej nie taki był jego cel. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, cenne są nie tylko te pozycje, które rozwijają muzykę, ale też takie, które podtrzymują związek z klasyką. „Bez ceregieli” jest właśnie taką płytą.

Tagi


Polecane

Share This