Sobota – „X Przykazań”

Kieślowski to nie jest.

2014.01.27

opublikował:


Sobota – „X Przykazań”

Niedawno opublikowaliśmy na CGM.pl kilkuczęściowe podsumowanie ubiegłego roku w polskim hip-hopie. Wśród omawianych wydarzeń zabrakło „X Przykazań” Soboty i Matheo. Gdy w sieci pojawiły się pierwsze informacje na temat tego krążka, byłem pewien, że będzie o nim głośno. Tymczasem konceptualne dzieło szczecińskiego rapera nie zyskało takiego odzewu, jakiego można by oczekiwać. I chyba słusznie. Ambitny pomysł nie trafił na podatny grunt. Choć Matheo na „X Przykazaniach” dwoi się i troi, jego wysiłek niweczony jest przez co najwyżej przeciętną dyspozycję gospodarza.

Mając na uwadze poprzednie dokonania Soboty, można by po „X Przykazaniach” spodziewać się bezczelnej, przewrotnej interpretacji Dekalogu, która nie liczyłaby się z obowiązującymi wykładniami. Tymczasem gospodarz podszedł do tematu w większości przypadków bardzo serio, co niestety nie wpłynęło dobrze na warstwę tekstową materiału. Jasne, Sobocie daleko do kaznodziejskiej retoryki, ale nieznośny, pouczający ton jest jednak obecny. Męczące moralizatorstwo zatacza tak szerokie kręgi, że w pewnym momencie słuchacz zaczyna się zastanawiać, do kogo skierowane są te, nie przesadzając, nauki: do więziennej braci, osiedlowych ćwierćinteligentów czy dzieci z parafialnych oaz. Target plasuje się pewnie gdzieś po środku, bo Sobota – gdy przestrzega przed zabijaniem – brzmi, jakby resocjalizował albo wtajemniczał w normy obowiązujące w społeczeństwie. Takie dosłowne potraktowanie treści Dekalogu było najgorszym, co mogło się przydarzyć temu albumowi.

{reklama-hh}

Jeśli już miało być poważnie, mógł chociaż Sobota uniknąć odpychającego tonu i postawić na osobiste doświadczenia. Tych jest na „X Przykazaniach” kilka. Chociażby pierwsza zwrotka „Nie kradnij” z paroma mocniejszymi momentami w rodzaju: „Wznoszę ręce swe do nieba, do Ciebie / Bym sam sobie nic nie zepsuł od dziś / Bym mógł naprzód iść, bez strachu mieć myśl / Że szatan odbierze mi wszystko, co ugrałem / Rodzinę, przyjaciół i lata pracy całe”.

Oddajmy też sprawiedliwość autorom i zaznaczmy te fragmenty, które przełamują wychowawcze zapędy i spuszczają powietrze z balonika. Sprawdźmy chociażby drugi utwór na liście, który fajnie – choć niekonsekwentnie (patrz refren) – wyprowadza konwencję bragga z przestrogi, by nie mieć innych bogów. Albo rzućmy okiem na treść III Przykazania –  wiadomo, że jeśli mowa o dniu świętym, to Sobota z pewnością nie wybierze niedzieli. Wyszedł z tego nagrania nie byle jaki banger, który tylko utwierdza w przekonaniu, że co jak co, ale pijackie, nośne refreny to szczecinianin umie pisać.

Szkoda, że na „X Przykazaniach” tak często je odpuszcza na rzecz zbiorowych śpiewów, niby to bardziej wpisujących się w konwencję Dekalogu. Przyznajmy, bity są tu w większości znakomite. Ilość użytych instrumentów to jedno, ale aranż został pomyślany tak, by nikt nie został z poczuciem przesytu. Bodaj tylko w pojedynczych fragmentach można się zastanawiać, czy aby Matheo nie przesadził z patosem (np. „III”). W większości jednak wypada to imponująco, a sam dźwięk organów wydaje się jakby stworzony do trapowych, cykających bitów i syntezatorów. Te ostatnie zresztą na ogół jedynie dopełniają całości, choć bywają momenty, gdy zyskują na intensywności (IV, V). Poza tym pojawiają się jeszcze inne rozwiązania, od gitary akustycznej wyjętej rodem z nagrań Bubby Sparxxxa po saksofon zbliżający się w brzmieniu do dud. Wróćmy jednak do wspomnianych refrenów. Gdy chwyta się za nie Sobota, brzmią przynajmniej nieźle. Gdy do głosu dochodzą młodzi spadkobiercy Arki Noego lub pielgrzymkowy chór najwierniejszych żołnierek, wokale odklejają się od bitów, stają się balastem, elementem wciśniętym na siłę. Ich użycie dobrze opisuje całą płytę: pomysł ciekawy, realizacja pozostawia jednak sporo do życzenia.

Polecane

Share This