Ten Typ Mes – „Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki”

Im więcej gospodarza, tym lepiej.

2013.07.06

opublikował:


Ten Typ Mes – „Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki”

Flexxip, dwa albumy 2cztery7, trzy solówki – Mesa poznaliśmy już w kilku różnych odsłonach. „Lepsze Żbiki” to jeszcze inny projekt. Mes i przyjaciele? Może być i tak, choć trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie np. do albumu Molesty, tu nie w każdym utworze występują goście. Powstał więc twór dziwaczny – w amerykańskich (i częściowo też polskich) warunkach niektórzy nazwaliby go płytą solową, szczególnie że gospodarz nie tylko rapuje, ale też współprodukuje materiał. Całe szczęście, i tu należy oddać hołd autorowi, Mes mimo obecności w każdym utworze nie nazwał tego albumu samodzielnym wydawnictwem. Brawa za szczerość i świadomość standardów, o których dziś często się zapomina.

{reklama-hh}

Czy wybór takiej formy, przypominającej trochę składankę, jest próbą uniku, ucieczką przed odpowiedzialnością? Tak można by było sądzić, gdyby gospodarz nie miał nic nowego do zaoferowania. Mes tymczasem po raz kolejny otwiera hip-hop na problemy, którymi dotąd przedstawiciele tego gatunku nie zaprzątali sobie głowy. Jasne, zdarzało im się pisać o Warszawie jako mieście kontrastów: wieżowców i kamienic, drogich klubów i obskurnych podwórek. Tego typu wizje łatwo poddają się jednak schematyzacjom i tym samym tracą kontakt z rzeczywistością. Cieszy więc, że na warsztat rapowy Mes bierze tematy aktualne, o których na ogół częściej słyszy się w mediach niż piosenkach – np. wielkie powierzchnie reklamowe zalewające stolicę, skrytykowane w „Dniu zemsty”. A stosunki damsko-męskie? W kwestii małżeństw raperzy od dawien dawna byli podzieleni, ale chyba nikt dotąd nie opisał tego typu zjawiska jako iluzji kulturowej, jak dzieje się to w „The Chauvinist”.

Jasne, w dorobku Mesa można zauważyć pewną obsesję na punkcie niektórych tematów. Od mniej więcej „Zamachu na przeciętność” powraca u niego krytyka nowobogackiego trybu życia, banału i fałszu. O ile jednak wówczas wnioski rapera były mało ambitnym kopaniem leżącego, a on sam w pewnym momencie tak zapędził się w antysystemowości, że stał się własną karykaturą – na kolejnych krążkach tej pretensjonalności jest już coraz mniej. W tym sensie wspomniana obsesja Mesa świadczy raczej o spójności i ewolucyjnym (nie – rewolucyjnym) charakterze jego twórczości. Dotyczy to zarówno poruszanych zagadnień, jak i warsztatu raperskiego. Chyba nikogo, kto choć trochę orientuje się w rodzimej scenie hip-hopowej, nie trzeba przekonywać o umiejętnościach Mesa. „Lepsze Żbiki” nie są tu żadnym wyjątkiem czy załamaniem formy. Warszawski raper osiągnął już taki pułap, jeśli chodzi o wyczucie rytmu, pomysłowość, bogactwo technik i łączenie rymowania ze śpiewem, że słuchaniu go towarzyszy zachwyt połączony ze spokojem. Zachwyt, bo Mes jednak cały czas kombinuje. Spokój, bo wiemy, że przed mikrofonem stoi raper pewny, taki, który raczej nas nie rozczaruje.

Podobnie ma się rzecz z produkcją. Obok rzeczy doskonale znanych i opanowanych do perfekcji – z jednej strony kalifornijskie („Urszula”, „Esta Loca”, „Mieć czas”), z drugiej nowojorskie („Dzień zgody”, „Ostatnio ich nie widzę”) brzmienia – pojawiają się pomysły, których dotychczas Mes nie eksploatował na szerszą skalę. Miło jest wiedzieć, że istnieją wykonawcy, którzy lata 90. w hip-hopie kojarzą nie tylko z boom-bapem, ale też melodyjnymi, rozśpiewanymi produkcjami spod znaku The Trackmasters. Na „Lepszych Żbikach” w takiej stylistyce utrzymane są dwa numery: „Na dnie” i „Nie umiem tańczyć”. Imponująco prezentuje się też oszczędna, klimatyczna elektronika spod znaku śp. Zjawina w „Zjebanym mieście”, „The Chauvinist” i „Prawda (wanted dead or alive)”. Te nagrania, obok „Patrzę w rachunek”, są zresztą chyba najbardziej wciągającymi numerami na całej płycie. Wbrew pozorom, fakt, że są one solowymi kawałkami Mesa, nie świadczy źle o dyspozycji pozostałych Żbików. Przed premierą płyty miałem spore wątpliwości co do potencjału młodej Alkopoligamii, ale ostatecznie ze sprawdzianu, za jaki można uznać „Lepsze Żbiki”, wyszli obronną ręką. Jasne występy chłopaków z Zetenwupe wskazują raczej na solidne rzemiosło, aniżeli błysk geniuszu, ale zwrotka Kuby Knapa w „Dniu zgody” i (prawie) solowy numer LJ Karwela – pomimo niedociągnięć (Kuba gubi flow, Eljot słabo gra oddechem) – każą oczekiwać od nich materiału intrygującego. Pozostałe występy Żbików to solidne zwrotki, których słuchało się z przyjemnością, ale raczej nie zapiszą się one w historii – chyba że umożliwią tak niedocenionym osobom jak Piotr Pacak większą aktywność na scenie hip-hop/soul.

I to jest chyba główny zarzut, jaki można postawić tej płycie. Choć zaproszeni do współpracy wykonawcy nie zawiedli, to podczas odsłuchiwania albumu nieustannie towarzyszyło mi uczucie, że bez nich mogło być lepiej – Mes jest na tyle wszechstronnym raperem, że obecność gości czasami wręcz szkodzi jego projektom.

Polecane

Share This