Korona niezagrożona. Flint o nowej płycie Błażeja Króla

„W każdym (polskim) domu” to zero zadęcia i sto procent przyjemności.


2023.02.15

opublikował:

Korona niezagrożona. Flint o nowej płycie Błażeja Króla

fot. mat. pras.

„Jak chcesz, to połóż się” – zachęca Błażej Król w intro, które trochę jest z kościoła, a trochę spod lwiej skały, z której szaman Rafiki pokazuje małego Simbę. Ale już chwilę później rozhulane bębny z basem nie pozwalają mi leżeć, a refren każe śpiewać wespół z wykonawcą. Słucham dalej, łowię sobie trochę celnych sformułowań pokroju „dziura w zębie, w dziurze ja”, „przyszedłem tu po ciepło, nie po światło”, „powietrze, co po nocy pachnie dreszczem”. Zauważam, że gościnnie występujący Quebo ze swoim Porto w Porto i Bordeaux w Bordeaux jest już prawie jak Artur Andrus. Ale nie przywiązuję do tego wagi, jestem zbyt zajęty czuciem się dobrze.

Zakochany po czubek głowy Król z jego zestawem niedługich, skrajnie rytmicznych piosenek czyni życie znośniejszym. W „Prawdzie” potrafi wrócić dawny, teatralny Błażej z agorafobicznymi przestrzeniami, „Będę żałował” z Arturem Rojkiem jest jakby bardziej wysublimowane, ale zasadniczo czarna magia ustąpiła białym nocom, jedziemy szybko, brawurowo, bez postpunkowej polisy ubezpieczeniowej i nowofalowych tajemnic. Z „Miałem już nie tańczyć” melodia się ulewa. W „10 latach” malinowy wokal jest rozsmarowany po głośnikach. Muzycznie płyta jest jak rozciągnięta do 45 minut reklama składanki największych ejtisowych hitów. Z tekstu dowiesz się, że jak się nie ścigasz, to nikt cię nie dogoni, że zakończenia filmów, w których nie grasz średnio się liczą, a gorzka prawda jest dobra. I brzmi to raczej celnie niż trywialnie.

Mógłbym poanalizować. Próbować przekonywać, że „Nic nowego” to bezczelne disco z odrobiną Włoch i tego późnego, niefascynującego już niezalowych krytyków Papa Dance. Albo że „Za tatusia i mamusię” kojarzy mi się z naprawdę starym Depeche Mode, takim ze „Speak and Spell”, zaś „10 lat” z Little Dragon ery „Machine Dreams”. Król zderza rzewny zaśpiew ze skandowaniem znanym na przykład z twórczości Tears for Fears. Czasem odezwie się ciepły saksofon zawstydzający tak, jak tylko w latach 80. potrafił. Instrumentalista wypuści się na krótkie solo. Ale po pierwsze – recenzja to nie jest sprawdzian z historii muzyki ani terapia leczenia dziennikarskich kompleksów. Po drugie – odklejają się zaraz te etykietki od Króla niczym naklejki WOŚP od zimowych kurtek.

Najchętniej napisałbym, że Błażej Król brzmi, jakby właśnie zszedł z tego latającego psa z „Niekończącej się opowieści”, podczas gdy wcześniej to prędzej grany przez Davida Bowiego książę goblinów z „Labiryntu”. Słuchając jak śpiewa w „Nic nowego”, że „czubi”, tego „mmm” w „Pewnych kwiatach”, w dopowiedzi „Im dłużej milczysz to…”, czuć nieskrępowany, chłopięcy entuzjazm. Tak działa miłość, wierność sobie i radość tworzenia w formie czystej.

Wiecie, co mnie boli, oczywiście poza tym, że Rychu Peja ma szansę uczciwie zarobić? Zjawisko pseudo popu. Takiego, gdzie melodie są tak wyrafinowane i poplątane, że aż nie mają siły wydostać się spod aranżacji. Straszącego napiętrzeniem metafor czy poetyką udziwnioną do tego stopnia, że wyśpiewany tekst już nijak nie komunikuję się z odbiorcą. Jak zaczniesz drapać złotko, to pewno sporo znajdziesz, niemniej Król zachęca do tego, by słuchać go nieironicznie. Pozwala wyłączyć tryb nieustannego śledzenia odniesień. Ja za tę bezwstydną radość słuchania muzyki bez dedukcji i mechanizmów obronnych, za słuchanie raz za razem w miejsce szanowania z dystansu jestem mu bardzo wdzięczny. Korona niezagrożona, choć to ekstraklasa.

Marcin Flint

Ocena: 4,5 / 5

Król – „W każdym (polskim) domu”, wyd. Sony Music

Polecane

Share This